Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2014

Dystans całkowity:504.40 km (w terenie 504.40 km; 100.00%)
Czas w ruchu:31:57
Średnia prędkość:15.79 km/h
Maksymalna prędkość:47.80 km/h
Suma podjazdów:2079 m
Suma kalorii:15502 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:45.85 km i 2h 54m
Więcej statystyk
  • DST 157.00km
  • Teren 157.00km
  • Czas 07:04
  • VAVG 22.22km/h
  • VMAX 47.80km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 7500kcal
  • Podjazdy 903m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pancernik Legiony Ulicy - zawinął do Świdwina....

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 4

IV maraton szosowy w sezonie, zaliczony czyli dojechany. Dzień wcześniej udało się odebrać w końcu koszulkę teamową w wersji Pro Series ze stajni specjalistycznego sklepu rowerowego, czytaj LIDL.

Wieczorem pakowanko i rankiem przed godzina szóstą wyjazd z synkiem i psiną, których zostawiłem u rodziny pod Płotami. Na miejsce udało się dotrzeć przed ósmą i pocałowałem klamkę w Zespolem Szkół Rolniczych bo pakieciki startowe dawali już w Urzędzie Miejskim na starcie. Ale zdążyliśmy odebrać ubogi jak zwykle pakiecik, tym razem z kubkiem sponsora. Samochód został na placu, gdzie dokonaliśmy małej przebiórki, dopakowalismy się płynami, mleczkiem, bananami i batonami i w oczekiwaniu na start zrobiliśmy parę fotek.





Start o 8:51 w dziesięcioosobowej grupie, która już na ulicach Swidwina, podzielila się na mniejsze grupki. Pierwszy podjazd pod Koszanowem zrobił resztę i już nie pamiętam czy jechałem z kimś czy sam. Pogódka była dobra, średnia też niczego sobie, do Świdwina i na pierwszych 50 km było coś około 22/23 min na 10 km. Co chwilę z kimś się jechało, bo podjeżdżali harpagany z dystansu rodzinnego, którzy dawali z siebie wszystko. Żle zaczeło się dziać coś około 80 km, wyszło słonko, wyjechało się na patelnię i 1,5 litra izotonika, które miałem na pokładzie stopniało momentalnie. Nie uratowała nas nawet butelka pobrana na PK/PŻ. Jazda do Połczyna to już był armagedon, mimo konsumpcji batona, banana i posilaniem sie mleczkiem odezwały się mięśnie, które przeszywać zaczęły skurcze. O suchym pysku to daleko nie zajadę, chciałem gdzieś zatankować bidony, staje przed sklepem w jakiejś wiosce sądząc, że otwarty, a tu zonk...czynne od 15. Po zejściu z rowerka dostałem w końcu ataku skurczy i stałem taki paralityk parę minut. Dodatkowo osłabiał mnie wiatr, który do Połczyna wiał jak nad morzem. Czesia też gdzieś w końcu znikła, w końcu ile razy można się ganiać...Humor dopiero poprawiła mi zajechana szosa, która oddychała rękawami. Facet przesadził na początku i szukał właściwego pulsu, więc go trochę poeskortowałem, bo myślałem, że mi zejdzie na trasie, aż w końcu zatrybił, bo załapał się na pociąg w postaci traktora z przyczepą.


W końcu udało się dotrzeć do Biedronki w Połczynie, która nas uratowała przed odwodnieniem. Tu straciliśmy dobre 10 minut aby dojść jako tako do siebie, w kolejce do kasy to wytrąbiłem 1/2 coli, zakupiłem 1,5 litra jakiegoś tam specyfika i wziąłem w końcu browara na drogę, bo jeszcze duża górka przede mną. To był najlepszy punkt nawadniający...



Po zdobyciu górki za Połczynem w nagrodę otworzyłem w końcu sobie puszkę Carlsberga, a co tam, trzeba uczcić taki długi podjazd. Stojąc w sklepie widziałem ludzi, których wyprzedziłem znacznie wcześniej więc powstał jakiś cel..... do realizacji. Kuracja chmielna plus resztki mleczka i batona zaczęły działać i kiedy po 20 minutach przypomiałem sobie, że ostatnie 40 km to już z górki, coś się we mnie zapaliło. Tak wkrótce zaczęłem doganiać kobitki i paru weteranów, którzy minęli mnie kiedy byłem w sklepie.



Na ostatnim PK/PŻ podebrałem jeszcze wodę, raczej do ochłody nóżki, aby jeszcze trochę podawała. I tak po 7 godzinach męczarni udało się dotrzeć na metę rozgrywając jeszcze "sprinta" a'la Kwiato/Sagan ze startującym ze mną w grupie M3I na ulicach Świdwina.



Na mecie udało się jeszcze jakoś pozbierać i pojechałem na plac pod Urząd po samochód, przebrać się i wrócić na obiadek, którego nie miałem siły zjeść. Po rozgrzebaniu obiadku, wypicia izochmielu udaliśmy się na ZAMEK na przydługawą ceremonię dekoracji i dalsze uzupełnianie płynów.



Tu wleźliśmy sobie na pudło, w końcu dopadło nas samouwielbienie za dokonany wyczyn. Posłuchaliśmy opinii o imprezie oraz innych "gorzkich żalów" i udaliśmy sie w powrotną drogę do Płot na meczyk Kostaryki z Holandią. Wcześniej udało się załapać na gumokarkówkę i kaszankę, którą organizator zaczął cichaczem serwować na zapleczu Zamku, bo apetyt zaczął wracać oraz odebrać pamiątkowy medalik za udział.






Reasumując: w życiu nie wypiłem ponad 5 litrów płynów podczas 7 godzinnej jazdy z jednym sikankiem gdzieś na trasie. Znaczy prawie wszystko gdzieś zostało wchłoniete. Miało być sześć godzin, ale jak zwykle złej baletnicy wszystko przeszkadza, tym razem słonko, wiatr, koklusz, grypa i majtki koloru białego i za rzadko rozmieszczone punkty tankowania. Ale Pancernik w końcu zawsze dopływa ostatni bez eskorty niszczycieli i krążowników szos.








Kategoria Maratoniki