Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:582.15 km (w terenie 582.15 km; 100.00%)
Czas w ruchu:39:55
Średnia prędkość:14.58 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma podjazdów:5481 m
Maks. tętno maksymalne:167 (92 %)
Maks. tętno średnie:145 (80 %)
Suma kalorii:25320 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:83.16 km i 5h 42m
Więcej statystyk
  • DST 52.00km
  • Teren 52.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 17.53km/h
  • VMAX 34.40km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 2431kcal
  • Podjazdy 202m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Ziemii....Świętej...

Wtorek, 28 lipca 2015 · dodano: 29.07.2015 | Komentarze 0

Po górskich wyczynach i zmarnowanym rowerowo ostatnim weekendzie z powodów zobowiązań rodzino-rodzinnych wykorzystałem kawałek pogody i po pracy i małym obiadku wybrałem się przejechać. Mieliśmy jechać gdzieś z córką ale ta jakoś nie miała ochoty. Mieliśmy jechać na betonowiec, ale ja postanowiłem odwiedzić Świętą i jej okolice.
Droga do Świętej asfaltowa i raczej wietrznie, nad Świętą wisiały chmury, które mnie dopadły jakieś 4 km przed Świętą. Opad w końcu udało się przeczekać na przystanku.


Jak skończyło sobie padać to pojechałem nad Odrę Zachodnią przy końcu wsi w prawo. Od przepompowni droga biegła już wzdłuż wałów, przektoczyłem wały i byłem już nad brzegiem Odry, skąd rozciągał się widok na Police. Widać, że miejscówka uczęszczana bo po lewo stało parę namiotów, a na moim miejscu, któś zrobił imprezę i nie posprzątał.




Kolejnym celem miał być mostek na Krępie, albo raczej to co z niego zostało. Musieliśmy się wrócić do wsi, po drodze zostaliśmy zaatakowani przez stado bizonów czarnych, które znienacka wynurzyło się z lasku. Mleka nie dały...


Drogę na mostek znałem więc polną drogą mijając bunkry Radunia oraz płytami jumbo dotarliśmy nad brzeg Krępy, płosząc przy okazji pokaźne stadko młodych dzików... ale lochy jakoś nie widziałem.




Potem zawrócilismy i pokierowaliśmy się przez resztki obrony przeciwlotniczej do pewnej zatoczki przy ujściu Krępy. Znowu natknęlismy się na dziki, ale małe poszły w długą a za nimi stare.




Z tego miejsca widoczki są na polickie hałdy i zatokę stepnicką. Nawet jacyś rybacy podpłynęli do punktu nawigacyjnego.
Od tej zatoczki wracaliśmy już jakieś 4 km samym wałem, który jest utwardzony i nawet się dobrze jechało. Wodę mieliśmy cały czas po prawej stronie. W końcu dojechaliśmy gzie dochodzi w miarę uczciwa droga i wróciliśmy do wsi.




Za wsią mineliśmy cmentarz i zaraz skręciliśmy aby obaczyć Rozgwiazdę. Tam ulokowała się para łabędzi z młodymi, aparacik słaby i zoomu nie łapie i komary zleciały się okrutne. Po jeziorku rura do domu asfalcikiem zobaczyć orła cień.








Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 69.00km
  • Teren 69.00km
  • Czas 08:50
  • VAVG 7.81km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 2801kcal
  • Podjazdy 980m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry, górki, pagórki i jeszcze raz...dzień 02 sentymentalnie

Niedziela, 19 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 1

Na drugi dzień pobytu w Karkonoszach zaplanowany był Karpacz. Karpacz dlatego bo Obóz z Naturą miał zaproszenie od Ducha Gór na urodziny. Po śniadaniu autokar się zapakował i posterował na Karpacz, a ja zacząłem od objazdu Przesieki. Najpierw w górę z Doliny Czerwienia główną szosą pod kościółek. Potem pod Kamień Waloński i na Wodospad Podgórnej celem małego morsowania.




Pod wodospadem zatrzymaliśmy się na chwilkę, wzorem innych turystów czy wycieczkowiczów ( pytanie po czym ich odróżnić ?) zażyliśmy lecznictwa w postaci wymorsowania nóżek. Nie chcieliśmy się zanurzać w odmętach na prawdziwego morsa, brak ręcznika na pokładzie. Trochę tutaj posiedzieliśmy obserwując otwarcie sklepiku i delektując się Piastem z miłości do Dolnego Śląska.





Potem w planie mieliśmy odnaleźć ośrodek wczasowy gdzie około 40 lat temu byliśmy z rodzicami na wczasach. Pamiętałem tylko, że do niego był bardzo trudny podjazd, tuż przy potoku, gdzie maluch z czterema osobami na pokładzie mało się do niego nie stoczył, a matula o mały włos nie dostała zawału. Pamiętam, że zaraz po jednym podjeździe był drugi podjazd gdzie cudo polskiej motoryzacji czyli 126p poległo. Ojciec wysadził nas z bagażami u podnóża, a sam dziarsko na jedynce wtoczył się do ośrodka. Na Bukowych Wzgórzach znalazłem wytypowaną okolicę z mapy. Ośrodek nazywa się Marzenie, łza się w oku kręciła, jak zjeżdżałem od niego z górki, przy potoku w stronę Przesieki. 



Mówię Wam, 40 lat temu wyglądało to o wiela bardziej hardkorowo. Potem po chwili wzruszenia udaliśmy się przez Podgórzyn do Sosnówki do następnego miejsca z przeszłości. Do szkoły, w której parę lat później byłem na 3 tygodniowej kolonii. Szkołę zlokalizowałem jeszcze wcześniej podczas marcowego pobytu więc z dotarciem do niej nie było problemu. Okrążyliśmy zbiornik Sosnówka mijani przez lokalną jeleniogórską ustawkę (nie zabrałem się). Kiedyś była podstawówka teraz jest gimnazjum.



Podbudowani wspomnieniami ruszyliśmy w stronę Górnej Sosnówki, podjaździk okazał się zacny, trzymał standart. Stawaliśmy co parę kilometrów aby złapać oddech i odsapnąć, podziwiając widoczki po drodze oraz zapuszczone i zapomniane obiekta z poprzedniej epoki. W końcu dotarliśmy do rozwidlenia w lewo na Karpacz prawo na Bronowice.




Tutaj znowu odsapka i atak na ostatni odcinek w stronę Karpacza Górnego. Ustawiliśmy przód na dół tył na górę i tak w tempie 6/7 km na godzinę, czyli na piechura wjechaliśmy do Karpacza Górnego prosto pod Świątynie Wang. Tu pokręciliśmy się troszku, a na Tarasach załatwiliśmy zimnego Lwówka z Belgii.



Z Tarasów nawiązaliśmy kontakt z Obozem, który przebywał w centrum na Urodzinach Ducha Gór. Tam odbywały się różne perfomance, a wszyscy czekali na urodzinowego torta. Więc zjechaliśmy sobie na dół. Tam szybko odnaleźliśmy Obozowiczów. Była ciekawa atrakcja, taki performance...wycelowana luneta w pobliski stok, przez którą można było zobaczyć twarz Ducha Gór. Zagadałem z operatorem lornety i zaraz cała kolonia się zwaliła oglądać. Jak wnieśli torta to zostawiłem Obozowiczów i wróciłem się z powrotem do Karpacza wyżej.



Najpierw zwiedziliśmy sobie Gołebiowskiego, potem zaczepialiśmy kolarzy CCC pytajac o Stępniaka albo o Paterskiego, ale nie słyszeli. Na górce pod sklepem uzupełniliśmy bidony, następnie zagadaliśmy z Czechami, gdzie jeden złapał gumiczku i pożyczał pompiczku. Chcieli zdjęcie z ich aparatu to im pomogłem.





Mieliśmy dalej w planie obejrzeć anomalie magnetyczne na Olimpijskiej, podjechać na wyciągi i może walnąć się na Małą Kopę wyciągiem, ale lunął deszcz i chwilę musieliśmy posiedzieć pod dachem. Padało może 15 minut i po opadzie pojechaliśmy wyżej na Olimpijską a tam zawody jakieś w dircie czy paleniu opon. Ludzi w pytę, po zastawiane barierkami. Wcześniej słyszałem jakieś ryki silników, ale myślałem że to testy jakiś quadów. Popatrzyliśmy sobie trochę unikając płacenia za wstęp jakiejś tajnej organizacji.




Drogi były jakoś poblokowane więc na wyciągi nie trafiliśmy. Zjechaliśmy więc z powrotem do miasta aby coś w końcu przekąsić. Na deptaku natknęliśmy się w końcu na poruszający się Obóz, który maszerował w stronę Muzeum Zabawek czy też Centrum Reakreacji Kolorowa. Nas jednak zaciekawił klimat Aurory i ulegliśmy Lenie. Z tego miejsca polecam dla koneserów z całego kolarskiego serca restaurację rosyjską Aurorę, gdzie wrócilśmy na obiad w epokę młodości. Wystrój fajny, spożyliśmy za całe 31 PLN towariszcza de Volaja plus jakieś piwo z rejonów Pribałtiki. Napchalim się jak w epoce dobrobytu pod czujnym okiem wiecznie żywego. Pani Lena w gratisie nawet rowerek przypilnowała. Budź zdarowa.






Mamy taką manię, aby próbować te kotleciki, ale ta porcja nas przeraziła...całość wielkości sporej satelitki, talerza. Męczyliśmy się długo, w końcu daliśmy radę, deser miał być poźniej. Jakże było już po 16:00 rozpoczeliśmy sesję powrotną. Zjazd z Karpacza w stronę Jeleniej nie wymagał absolutnie kręcenia korbą, jechaliśmy siłą rozpędu. Tam rozpędzeni zamiast skręcić na Piechowice wlecieliśmy na przedmieścia Jeleniej Góry, gdzie ścieżką dotarliśmy do najdłuższej ulicy miasta Wolności.


Zjechaliśmy do Cieplic na Ice Break i wodę mineralną. Potem przedarliśmy się przez Park Zdrojowy w stronę Przesieki. Jechaliśmy znowu więc przez Sobieszów, koło Chojnika na ostatnio potyczkę dzisiejszego dnia. a mianowicie podjazd do Przesieki od tyłu czyli przez Zachełmie. Powiem wprost wykończyło to nas dokomentnie, ostatnie metry koło Concordii to było pchanko....znowu brakło blatu.

Tutaj pokończyły się baterie w smarfonie i aparacie wiec zdjęć z masakry nie będzie. Dobrze, że ostatni fragment to już zjazd przez las do Przesieki, gdzie wylądowaliśmy na początku Doliny Czerwienia przy skrzyżowaniu z drogą rowerowa ER-2.

Po dotarciu do ośrodka okazało się, że obozowicze też już są dowiezieni przez drugi autokar bo poprzedni się zepsuł. Poszliśmy się wykąpać, na kolacyjkę pochlipaliśmy tylko rosołku bo towariszcz jeszcze trzymał. Po kolacji udzieliłem się społecznie sędziując meczyka obozowiczów.

Wyszło więc około 68 km. W dwa dni zrobiiśmy około 175 czyli jako że jak powiedział kolega góry liczą się poczwórnie piszemy sobie 600. Stroje rowerowe się pokończyły, ale na poniedziałek mieliśmy w planie z kuzynką zwiedzanie Jeleniej Góry na powrocie. Rankiem kiedy obozowicze postrowali na odrodzenie my pojechaliśmy do Jeleniej, zahaczając później jeszcze o Złotoryję i Legnicę, a w zasadzie ich Starówki. Z Legicy polecam cud tosty wiejskie...za 8,50 PLN, zwalają z nóg.




Całość zdjątek z trzydniowej wyprawy można znaleźć na fejsie.




Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 118.00km
  • Teren 118.00km
  • Czas 10:46
  • VAVG 10.96km/h
  • VMAX 54.90km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Kalorie 5418kcal
  • Podjazdy 1799m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry, górki, pagórki i jeszcze raz...dzień 01

Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 3

Moje pierwsze prawdziwe górki na rowerze zaczęte i to od razu z grubej rury. W planach była dwudniowa wizyta w Przesiece, w miejscu gdzie nasze stowarzyszenie organizowało kolonie letnie w tym roku. Jako księgowy i szara eminencja Stowarzyszenia z Naturą miałem się stawić u Pani Przedstawiciel Stowarzyszenia a zarazem kierownika Obozu z Naturą w Krainie Ducha Gór - osobistej małżonki w piątkowy wieczór. Dzień wcześniej byłem spakowany, rower przygotowany, także po robocie koło 17:00 wraz z kuzynką wystartowaliśmy bez S3 moją transportową Kijanką. Nie śpieszyło nam się i jechaliśmy sobie normalnie tankując po drodze w Nowym Miasteczku. Mieliśmy jechać przez Bolesławiec, a pojechaliśmy przez Złotoryję, którą to postanowiliśmy zaliczyć turystycznie na powrocie w poniedziałek. Zjeżdżając autkiem ze Świerzawy ujrzeliśmy urzekający widok nocnej już Jeleniej Góry. Podróż byłaby bez przygód, gdyby nie 3 pijaczków które wylazły gdzieś z ciemności na ulicy Wolności prosto pod auto, ale refleks jeszcze był. Do ośrodka dotarliśmy na 23, odebralim klucze, przywitaliśmy się z kadrą, żoną i córką, rozpakowaliśmy się ulokowaliśmy w pokojach. Plan jazdy był ustalony na następny dzień. Przed śniadaniem zapoznanie się ze wsią, a po śniadaniu atak na Przełęcz Karkonoską, i dalej w kierunku Czech z powrotem przez Szklarską Porębę.
Na 9 było śniadanie, więc koło godziny ósmej wyprowadziłem rowerek i pojechałem na wieś na rozgrzewkę. Najpierw Doliną Czerwienia w dół do Podgórzyna, potem już pod górkę ulicą Karkonoską i z powrotem do ośrodka  Zielona Gospoda. Wyszło 4 km i 17 minut. Więc poszliśmy już na szwedzki stół śniadaniowy.




Po śniadaniu nabraliśmy kasy, picia tak 1,5 litra, jakieś żelki i dawaj Panie na Przełęcz Karkonoską. Dla nie obeznanych powiem, że według jednych jest to najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce. Opis podjazdu można znaleźć tu: http://www.altimetr.pl/przelecz-karkonoska.html, Droga ta wiedzie również na Schronisko Odrodzenie.
Pierwsze kilometry idą gładko, kręcimy, kręcimy do wysokości Chybotka. Ale już za Chybotkiem coraz częściej zdarzały się postoje i niestety pchanie roweru. Nie doceniliśmy jednak podjazdu, sądząc iż cross z takimi blatami podejdzie. Przód 30 tył 34 i dupa blada, pchanko. 


Oddychamy rękawami i od czasu do czasu zagadujemy okoliczne węże. Próbujemy też podpatrzeć jak sobie radzą inni. I tak crossy i górale mają małe tarcze. Mocniejsi młynkują na wprost, reszta trawersuje od lewa do prawa. Szosy zagadkowo jakoś wpierdzielają się najlepiej, nie wiem na jakich blatach, ale zakładam że 34 na 30 więc mają większe przełożenie więc no i o co kaman ?




Ale motywowany różnymi napisami po około 1,5 godzinnej walce udało się wjechać w końcu na Przełęcz...gdzie od razu zaczęliśmy szukać jakiegoś izochmielu w ramach nagrody, bo już też lampka zaczęła niebezpiecznie przygrzewać. Na Odrodzenie po lewo się nie pchaliśmy a skierowaliśmy się do pobliskiej czeskiej knajpy gdzie dawano za 10 PLN Budwaisera.









Trochę tu posiedzieliśmy. Ludzi mnóstwo, skoro od czeskiej strony można wjechać bez problemu autem, zjechać bez problemu na byle tam czym. Interes wypożyczenia pojazdów kwitnie w najlepsze. Po odpoczynku bez namysłu posterowaliśmy na dół. Miało być 10 km zjazdu i był to jeden z najpiękniejszych zjazdów jakie w życiu widziałem. Droga szeroka, prędkość momentami dochodziła do 55 km, więcej nie próbowałem, bo w drugiej łapie machałem aparatem aby uwiecznić tą wspaniałą chwilę. Warto było się męczyć dla tych 10 minut. Co udało się uwiecznić filmikiem na szybko zmontowanym, szumu specjalnie nie kasowaliśmy aby podkreślić powagę sytuacji.





 

Samsung za 70 PLN no GOpro Hero+

Najlepsza jest próba pogoni za szosówką gdzieś przed 6 minutą. Ale wszystko co pikne szybko się kończy i wylądowaliśmy w końcu w Spindlerowym Młynie, rozglądając się po miasteczku. Ludzi się trochę kręciło. Część siedziała już po knajpach, część szukało ochłody w górskim potoku zamiast w Aquaparku.





Rozpaliliśmy się tym zjazdem, więc nie wiele myśląc chcieliśmy jeszcze więc tą samą drogę zacząłem dalszy zjazd. Po drodze nawiedzilśmy zaporę nad Łabą czy inną tam rzeką.



Cały czas zjeżdzaliśmy sobie szosą, aż do miejscowości Varchlabi, gdzie udało się wymienić 50 PLN na 322 korony, zjeść vanilkowego zmarzlika, pogadać z szosowcem, który szukał drogi przez miasto na Harrachow, spędzić chwilę z Duchem Gór Krakonosem nad jego wyrobem, posłuchać o czym tam festyn traktuje. Jak to u Czechów miasto festynem zablokowane, ja nie wgrałem sobie do Osmanda mapy Czech, musiałem googlować jak z tej mieściny wyjechać. Nie dość, że festyn to jeszcze centralna ulica rozkopana i drogowskaz Trutnow albo Praga. Zdenerwowałem się lekko na czeski film...i poszedłem do Penny Markt roztrwonić trochę koron na banany, uzupełnienie bidonów, jakiegoś batonika i rezerwowego izochmiela na drogę.








W końcu obraliśmy kierunek Trutnow co było błędem, bo trza było na Pragę, tak kręciliśmy się wkoło aż w końcu znaleźliśmy czeski sposób na oznaczenie objazdów i po wylądowaniu z powrotem u przednóży Varchlabi obraliśmy właściwy kurs główną drogą nr 14 na Pragę, która potem odbijała na Harrachow w postaci międzynarodowej E coś tam na Jakuszyce. Mogłem skrócić landówkami, tylko po co bo i jak się skończyły zjazdy to się zacząć muszą podjazdy. Do Harrachowa mieliśmy coś tam 30 parę km więc w połowie trasy zjechaliśmy sobie do potoku w celu zmoczenia bandanki i schłodzenia prezentu od Ducha Gór.


Jak to mówią była clima cool...Na wjeździe do miasteczka spożyliśmy w końcu lekki posiłek na jakiejś tam stacji benzynowej aby nabrać sił przed następną potyczką. Do Harrachowa podjazd był raczej spokojny. Udało się namierzyć z trasy Mamuta i dać się złapać na wyjeździe lekkiej burzy, którą to przeczekaliśmy z czeską rowerową rodzinką pod jakąś tam budką na wylocie.





Od Harrachowa do Jakuszyc znowu mordęga, cały czas pod górę. W końcu się udało dotrzeć w okolice gdzie startuje narciarski Bieg Piastów i obejrzeć dawny punkt graniczny. Od Jakuszyc powtórka ze zjazdów, nawet był szybszy bo już nie kręciliśmy filmiku. W Szklarskiej krótki postoik i gapienie się na turystów.




Po Szklarskiej też szybki zjazd do Piechowic, które tylko zaliczyliśmy bo już późnawo było. Potem przez Sobieszów i Pogórzyn, gdzie w miejscowym przybytku nabyliśmy coś na wieczorek zapoznawczy. Nabytki do woreczka, woreczek na plecki i ostatni podjazd do Przesieki do Doliny Czerwienia. Do ośrodka udało się dotrzeć jeszcze koło 20:30. Kolację nam załatwiono ale z konsumpcją był słabo, zostało nam tylko powolne uzupełnianie płynów straconych.




W końcu po ponad 10 godzinach udało się dotrzeć. Jazdy samej było coś około 7 godzin. Przewyższenia i inne dane można sobie obejrzeć na endo. A na jutro w planach był już lajcik...


Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 31.85km
  • Teren 31.85km
  • Czas 01:07
  • VAVG 28.52km/h
  • VMAX 41.90km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 1661kcal
  • Podjazdy 49m
  • Sprzęt Author A4404 Force Edition
  • Aktywność Jazda na rowerze

Test Zaginacza Czasu...

Czwartek, 16 lipca 2015 · dodano: 16.07.2015 | Komentarze 5

Najnowsze dziecko w rodzinie w końcu ujrzało światło dzienne. Trochę długo trwało składanie i komplementacja części. W końcu doszły zapinki i dzisiaj można było zacząć się zapoznawać z pojazdem. Geometria dobierana na czuja...w końcu to moja pierwsza w życiu prawdziwa szosa. Rama wydaje się duża w stosunku do skradzionego Scotta, ale ostanio na takiej ramie, czyli 58 jeździłem hybrydą Campusem. Mostek za to musiał pójść do góry..siodełko będzie trzeba przesunąć do tyłu ... hamulce podciągnąć, dołożyć owijki i liczniki i będzie hulał.
W celach testowych dzisiaj po odebraniu i wstawieniu kół na przód dla testu pojechaliśmy na treningową pętle do Czarnej Łąki z nadzieją na poprawienie swoich życiówek. Start jak zwykle na Orlenie, nie mieliśmy jeszcze licznika, więc Endo w Szajsungu było wyznacznikiem. Trasa słoneczna, ale do Lubczyny lekko wiało w twarz..średniej i prędkości nie było jak sprawdzić bo smartofon był skitrany w jakiś tam pokrowcu na kierę. Od Lubczyny już wiaterek się uspokoił, za to nawierzchnia wróciła do normalnej dziurawskopomorskiej. Od Pucic do Klinisk chyba się prędkość podnosiła bo co chwila kogoś doganiałem, ale nie byli to nawet mamile.
Od Klinisk znowu wiaterek, ale asfalt w Kliniskach jest nowy, z ciekawym rondem, które zostało wzięte pod prąd... Dla samochodewego ruchu te rondo to mistrzostwo GDKiA czy innego projektanta. W Lesie od Rurzycy można było w końcu coś tam pocinąć, ale wyznacznikiem prędkości było wyprzedzanie jakiś tam turystów. Jeszcze tylko nowy odcinek dojazdówki i jesteśmy z powrotem na Orlenie. Czas jak widać...się zdziwicie ale padł rekord mój tej trasy..2 minuty lepiej niż, bez spiny, z lekką chorobą i po ciężkim spagetti, (małżowina poza domem i syn pełnoletni do wykarmienia jest).  Czyli zapowiada się dobrze, z pozycją trzeba się odnaleźć, mamy czas do września aby do maszyny, przełożeń kompaktowej korby i innych tam szosowych sztuczek się nauczyć. W czwartek po powrocie z gór już się na ustawkę umówiłem - powiatową z karbońcami.





Kategoria Treningi


  • DST 30.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 01:24
  • VAVG 21.43km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1000kcal
  • Podjazdy 121m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pracowe w tygodniu lipcowm

Sobota, 11 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 0

Po ostatnich wyczynach rowerowych dopadło mnie jakieś przeziębienie i ogólne zamulenie. To chyba od picia zbyt zimnych napoi. Z racji iż małżowina potrzebowała samochodu przed wyjazdem kolonijnym od czwartku do soboty dojeźdżałem sobie leniwie do GPP do roboty. Trasa nudna, więc opisu dłuższego nie będzie, raz tylko zboczyłem sobie z trasy aby zobaczyć nową przeprawę na Inie, ale daleko jeszcze.
Kategoria Treningi


  • DST 58.00km
  • Teren 58.00km
  • Czas 04:12
  • VAVG 13.81km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Kalorie 2134kcal
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Enea TriTour - oglądać ...na razie..

Niedziela, 5 lipca 2015 · dodano: 06.07.2015 | Komentarze 4

Po wyczerpującym maratonie, nadchodzi dzień relaksu. Pojechaliśmy sobie do Szczecina oglądać IronManów...Żeby było lepiej, to za całe 15PLN pojechaliśmy do Dąbie ciapongiem. Z Dąbia pojechaliśmy sobie na Zdroje, gdzie część rowerowa miała nawrotkę. Tam porobiliśmy parę fotek.



o i nawet tacy byli..
Póżniej ścieżyną dotarliśmy na Basen Górniczy, gdzie z najnowszych Dachów Paryża oraz po przejażdżce windą (nie uwierzycie - rower jechał windą po raz pierwszy w życiu) porobiliśmy jeszcze parę fotek.



Później przed mostem Długim i na punkcie pitnym byliśmy. Stamtąd pojechalismy koło strefy zmian i na górę na Wały spotkać znajomych kibiców.




Tak się kręcąc na Wałach udało się pstyknąć fotkę jeszcze prowadzącemu na 1/2 goleniowianinowi, mocnemu na rowerze w biegu już nie bardzo.

Później zamelinowaliśmy się w Chrobrym na reklamę sponsora i krótkie pogaduchy z wysłannikiem prasowym.


Tutaj w cieniu czekaliśmy na roztrzygnięcie zawodów. Niestety Jakub Dec na metę wpadł jako 3 ...

Jako, że pierwsza część imprezy została zaliczona, zjechaliśmy na dół na Śledzia Żeglarza i udaliśmy się na mariny jeziora Dąbia.

Najpierw odwiedziliśmy marinę Pogonii, potem Aleją Zmęczonych koło Lidla oraz przez Pucice i Czarną Łąkę dotarliśmy na goleniowskie kąpielisko w Lubczynie, gdzie ludzi było mnóstwo.




Tutaj dokonaliśmy drugiej części dzisiejszego duatlonu, to znaczy pływania, czyli wodnego slalomu pomiędzy gawiedzią a bojami. Krótko sobie posiedzieliśmy obserwując Wzgórze Cienia...


Na piasku stać nie było można, taki nagrzany był ..więc po kąpieli poszliśmy w stronę mariny poogladać łódeczki..



Po wyschnięciu drogą asfaltową, gdzie kiedyś może powstanie ścieżka rowerowa wróciliśmy do domu, pokazać się w końcu.



Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 223.30km
  • Teren 223.30km
  • Czas 10:38
  • VAVG 21.00km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 145 ( 80%)
  • Kalorie 9875kcal
  • Podjazdy 2100m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzechów odkupienie czyli Maraton w Świdwinie

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 06.07.2015 | Komentarze 5

Nawet bikestats się pyta, czy naprawdę przejechałeś taki dystans... Świdwin miał być trzecim maratonem sprawdzającym przygotowania do Pierścienia Pomorza. Wszyscy wkoło zapowiadali full lampę, ale jak się później okazało lampa była super full mega wypas. O godzinie startu dowiedziałem się wcześniej i zgodnie z planem koło 6:00 wyruszyliśmy z Kijanką i Capusem na podboje. Zameldowaliśmy się wcześniej, odebraliśmy pakecik startowy i ruszyliśmy na przygotowania roweru, doklejenie tablic, tankowanie bidonów, upchanie prowiantów po kieszeniach. Nie było kłopotu tylko ze strojem... miała być tylko lampa i lampa.


Pancernik Legiony Ulicy wbił się więc w wyjściowy strój, załadował się i opasał pulsometrem i grzecznie 5 minut przed startem pojawił się na starcie. Trasa znana, niby, w końcu zrobiłem małą i dużą pętle na poprzednich maratonach. Tylko lista miejscowości do przejechania budzi niepokój, bo kto to spamięta. Ale dali mapkę tak na wszelki wypadek.


Dokładnie o godz. 7:42, świeżo po wzejściu słońca wyruszyłem na trasę. Zdziwiłem się tylko bo zabrakło Pań, które były wylosowane w grupie. Ekipa wydawała się już mocna na starcie, sami liderzy kategorii rower inny. Ale nic to.


Ekipa śmiało ruszyła i za raz po pierwszej górce na wylocie zostało nas dwóch. Pierwsze 20 km bez historii, tylko na bruku w Rzepczynie gubi on ci bidon i zostałem sobie sam. Wkrótce udało się dojść do Madam Kruczkowskiej, chwila pogadania o ostatnich maratonach, ganiania za kotami i nie przestrzeganiem przepisów ruchu kolejowego ale moc jeszcze jest we mnie więc sobie pojechałem szukać towarzysza do jazdy. Na pierwszy ogień poszedł banan po 40 km, który wystawał zbytnio. Pierwsza pomyła zdarzyła się już w Słonowicach bo chciałem pojechać na Łobez, ale wkrótce się zoorientowałem i wróciłem na właściwe tory. Średnia na pierwszej 50 była nawet powyżej 27 km/h, płynów jeszcze starczało...wszak było na pokładzie 1,5 l i jeszcze gdzieś na PŻ wziąłem wodę do polewania.
Jednak jak się poźniej okazało na 76 km nie potrzebnie skręciłem na Świdwin zamiast na Połczyn i tak ku wielkiemu zdziwieniu ekipy pomiarowej przejechałem najpierw bramkę mety, później tą trasową. Że coś jest nie tak zoorientowałem się jak zaczęło brakować wody w bidonach. Nie było czasu na studiowanie mapki.. jadę co będzie to będzie..Skoro zrobiłem małą pętle to trzeba zrobić teraz dużą i będzie git. W końcu wylądowałem znowu w Brzeźnie gdzie pod sklepem zaczęto tankowanie.


Wlałem wodę dodałem tabletki poprawiłem zimną tatrą i dalej w trasę w kierunku Świdwina. Przed Świdwinem posterowałem na Rusinowo i dalej na Lekowo aby łapać jakieś punkty kontrolne i gdzieś się odhaczać. Było już po 12... i spalanie przyśpieszyło niemiłosiernie. Jak 1,5 l starczyło na 100 km, tak teraz na 50 km nie wystarczało...Znowu przed Połczynem sklep był zamknięty, więc zjechałem do jakiegoś gospodarza aby nalał wody. Z konsumcją witamin nie było kłopotów, byłem po żelku, batonie, ale bez wody nie pojedziesz. Tak się doturlałem do Połczyna, gdzie starym zwyczajem z poprzednich maratonów nawiedziłem Biedronkę. Nic tak nie leczy duszy jak zimne Bro i trochę ciepłej i słodkiej coli.




Tutaj musiała nastąpić odbudowa organizmu, gdyż wiedziałem jakie górki czekają mnie za Połczynem, włącznie z podjazdem pod Toporzyk....masakra... jedziesz..jedziesz  zakręt pod górkę, i za każdym zakrętem znowu górka. Prędkość koło 10 km/h , ale wreszcie koniec. W Gawrońcu i w Zarańsku na PK/PŻ nie było już nikogo...już się po zwijali...a tu lampa lampa lampa. W końcu myślę sobie tak jadziem aby dystans się zgadzał...Łobez odpuszczamy... może nie zdyskwalifikują... W Łabędziach po 200 km,  czas zrobić Tatra Party..


Powlewałem to wszystko do bidonów, bo tylko to było z lodówki. Woda ciepła jak z kranu...


W końcu po ponad 10 godzinym pobycie na rowerze (za jakie grzechy - w pracy człowiek tyle nie siedzi) udało się dotrzeć do Świdwina na metę. A na mecie już po dekoracji, ale koledzy coś tam dla mnie pozbierali. Zrobiłem sobie nawet Ice Bucket, dali medalik, wylosowaną puszkę suchego izotonika (się przyda) i posterowałem się przebrać, coby może jeszcze się na zupkę załapać.


Ale zupka się już też zawijała..więc zaprosiłem się do Radowa Małego do córki na ognisko, która pracuje akurat jako wychowawczyni na dziecięciej kolonii. Jednak najpierw pojechaliśmy się wymoczyć do mijanego po trasie jeziorka w Bystrznie...było cool...lepsze niż Relax...


Jest tu nawet ośrodek Caritasu, może biskup daje zniżki..

Po kąpieli pojechaliśmy do Żurawiego Krzyku, takie agro..było ognisko i młodzież kolarska z Trygława na obozie kondycyjnym. Po kiełbasce koło 22:00 wróciliśmy do domciu.



W sumie na trasie 223 km wypito chyba z 10 litrów różnych płynów, więc spalanie ekonomiczne coś poniżej 5 l/100 km, zjedzono dwa batony, banana, żelki 2, cukierków z 5 i wylano coś na siebie 3 litry. Miejsce jak ktoś zapyta, to było 3, na 3 startujących w tej kategorii i dystansie. Zabrakło coś 20 minu, ale jak się pije to się nie jedzie. Trasę musiałem pomylić ze względu na gapiostwo i pot walący w oczy...ale też na logikę kto by tam pamiętał gdzie skręcać i w której kolejności. Dopiero jak studiuję mapę wychodzi, że najpierw trzeba było niebieskim , potem czerwonym ale kto by tam wnikał. Dystans się zgadza, więc o co kaman. Nawet przewyższenia były ponad 2100 m. Jednio co się nie zgadza to bilans wagowy, gdzie się podziało 3 kg opancerzenia ?








Kategoria Maratoniki