Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 223.30km
  • Teren 223.30km
  • Czas 10:38
  • VAVG 21.00km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 145 ( 80%)
  • Kalorie 9875kcal
  • Podjazdy 2100m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzechów odkupienie czyli Maraton w Świdwinie

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 06.07.2015 | Komentarze 5

Nawet bikestats się pyta, czy naprawdę przejechałeś taki dystans... Świdwin miał być trzecim maratonem sprawdzającym przygotowania do Pierścienia Pomorza. Wszyscy wkoło zapowiadali full lampę, ale jak się później okazało lampa była super full mega wypas. O godzinie startu dowiedziałem się wcześniej i zgodnie z planem koło 6:00 wyruszyliśmy z Kijanką i Capusem na podboje. Zameldowaliśmy się wcześniej, odebraliśmy pakecik startowy i ruszyliśmy na przygotowania roweru, doklejenie tablic, tankowanie bidonów, upchanie prowiantów po kieszeniach. Nie było kłopotu tylko ze strojem... miała być tylko lampa i lampa.


Pancernik Legiony Ulicy wbił się więc w wyjściowy strój, załadował się i opasał pulsometrem i grzecznie 5 minut przed startem pojawił się na starcie. Trasa znana, niby, w końcu zrobiłem małą i dużą pętle na poprzednich maratonach. Tylko lista miejscowości do przejechania budzi niepokój, bo kto to spamięta. Ale dali mapkę tak na wszelki wypadek.


Dokładnie o godz. 7:42, świeżo po wzejściu słońca wyruszyłem na trasę. Zdziwiłem się tylko bo zabrakło Pań, które były wylosowane w grupie. Ekipa wydawała się już mocna na starcie, sami liderzy kategorii rower inny. Ale nic to.


Ekipa śmiało ruszyła i za raz po pierwszej górce na wylocie zostało nas dwóch. Pierwsze 20 km bez historii, tylko na bruku w Rzepczynie gubi on ci bidon i zostałem sobie sam. Wkrótce udało się dojść do Madam Kruczkowskiej, chwila pogadania o ostatnich maratonach, ganiania za kotami i nie przestrzeganiem przepisów ruchu kolejowego ale moc jeszcze jest we mnie więc sobie pojechałem szukać towarzysza do jazdy. Na pierwszy ogień poszedł banan po 40 km, który wystawał zbytnio. Pierwsza pomyła zdarzyła się już w Słonowicach bo chciałem pojechać na Łobez, ale wkrótce się zoorientowałem i wróciłem na właściwe tory. Średnia na pierwszej 50 była nawet powyżej 27 km/h, płynów jeszcze starczało...wszak było na pokładzie 1,5 l i jeszcze gdzieś na PŻ wziąłem wodę do polewania.
Jednak jak się poźniej okazało na 76 km nie potrzebnie skręciłem na Świdwin zamiast na Połczyn i tak ku wielkiemu zdziwieniu ekipy pomiarowej przejechałem najpierw bramkę mety, później tą trasową. Że coś jest nie tak zoorientowałem się jak zaczęło brakować wody w bidonach. Nie było czasu na studiowanie mapki.. jadę co będzie to będzie..Skoro zrobiłem małą pętle to trzeba zrobić teraz dużą i będzie git. W końcu wylądowałem znowu w Brzeźnie gdzie pod sklepem zaczęto tankowanie.


Wlałem wodę dodałem tabletki poprawiłem zimną tatrą i dalej w trasę w kierunku Świdwina. Przed Świdwinem posterowałem na Rusinowo i dalej na Lekowo aby łapać jakieś punkty kontrolne i gdzieś się odhaczać. Było już po 12... i spalanie przyśpieszyło niemiłosiernie. Jak 1,5 l starczyło na 100 km, tak teraz na 50 km nie wystarczało...Znowu przed Połczynem sklep był zamknięty, więc zjechałem do jakiegoś gospodarza aby nalał wody. Z konsumcją witamin nie było kłopotów, byłem po żelku, batonie, ale bez wody nie pojedziesz. Tak się doturlałem do Połczyna, gdzie starym zwyczajem z poprzednich maratonów nawiedziłem Biedronkę. Nic tak nie leczy duszy jak zimne Bro i trochę ciepłej i słodkiej coli.




Tutaj musiała nastąpić odbudowa organizmu, gdyż wiedziałem jakie górki czekają mnie za Połczynem, włącznie z podjazdem pod Toporzyk....masakra... jedziesz..jedziesz  zakręt pod górkę, i za każdym zakrętem znowu górka. Prędkość koło 10 km/h , ale wreszcie koniec. W Gawrońcu i w Zarańsku na PK/PŻ nie było już nikogo...już się po zwijali...a tu lampa lampa lampa. W końcu myślę sobie tak jadziem aby dystans się zgadzał...Łobez odpuszczamy... może nie zdyskwalifikują... W Łabędziach po 200 km,  czas zrobić Tatra Party..


Powlewałem to wszystko do bidonów, bo tylko to było z lodówki. Woda ciepła jak z kranu...


W końcu po ponad 10 godzinym pobycie na rowerze (za jakie grzechy - w pracy człowiek tyle nie siedzi) udało się dotrzeć do Świdwina na metę. A na mecie już po dekoracji, ale koledzy coś tam dla mnie pozbierali. Zrobiłem sobie nawet Ice Bucket, dali medalik, wylosowaną puszkę suchego izotonika (się przyda) i posterowałem się przebrać, coby może jeszcze się na zupkę załapać.


Ale zupka się już też zawijała..więc zaprosiłem się do Radowa Małego do córki na ognisko, która pracuje akurat jako wychowawczyni na dziecięciej kolonii. Jednak najpierw pojechaliśmy się wymoczyć do mijanego po trasie jeziorka w Bystrznie...było cool...lepsze niż Relax...


Jest tu nawet ośrodek Caritasu, może biskup daje zniżki..

Po kąpieli pojechaliśmy do Żurawiego Krzyku, takie agro..było ognisko i młodzież kolarska z Trygława na obozie kondycyjnym. Po kiełbasce koło 22:00 wróciliśmy do domciu.



W sumie na trasie 223 km wypito chyba z 10 litrów różnych płynów, więc spalanie ekonomiczne coś poniżej 5 l/100 km, zjedzono dwa batony, banana, żelki 2, cukierków z 5 i wylano coś na siebie 3 litry. Miejsce jak ktoś zapyta, to było 3, na 3 startujących w tej kategorii i dystansie. Zabrakło coś 20 minu, ale jak się pije to się nie jedzie. Trasę musiałem pomylić ze względu na gapiostwo i pot walący w oczy...ale też na logikę kto by tam pamiętał gdzie skręcać i w której kolejności. Dopiero jak studiuję mapę wychodzi, że najpierw trzeba było niebieskim , potem czerwonym ale kto by tam wnikał. Dystans się zgadza, więc o co kaman. Nawet przewyższenia były ponad 2100 m. Jednio co się nie zgadza to bilans wagowy, gdzie się podziało 3 kg opancerzenia ?








Kategoria Maratoniki



Komentarze
dornfeld
| 18:11 czwartek, 16 lipca 2015 | linkuj Niewiarygodne, w taki upał, taki dystans do tego na czas. Gratuluję.
akacja68
| 20:46 czwartek, 9 lipca 2015 | linkuj Trza było mi nie odjeżdżać, to by się nie pogubiło ;)
lenek1971
| 15:34 wtorek, 7 lipca 2015 | linkuj Adaś, jestem pełen uznania za determinację z jaką jeździsz te długie maratony. Tak jak Piotr nie za bardzo wierzyłem, że uda Ci się przejechać taki dystans w takich potwornych warunkach.
Brawo PANCERWAGEN :)
leszczyk
| 07:03 wtorek, 7 lipca 2015 | linkuj Adam - na początku przyznam się, że byłem przekonany, że nie ukończysz tego dystansu. W tym upale to było już poza granicą zdrowego rozsądku ;-) Moje gratulacje, ja na 100% nie dałbym rady. Opis jak zawsze doskonały, ale uważaj na tankowanie tatrzańskiego izotoniku - jeździsz w Polsce, nie w Niemczech ;-)
Jarro
| 18:51 poniedziałek, 6 lipca 2015 | linkuj Gratuje, przejechania takiego dystansu w tym piekle to jest giga wyczyn. Za to opis mega giga full wypas :) Uśmiałem się setnie, aż chce się jechać na jakieś zawody.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!