Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2016

Dystans całkowity:950.30 km (w terenie 950.30 km; 100.00%)
Czas w ruchu:60:29
Średnia prędkość:15.71 km/h
Maksymalna prędkość:42.00 km/h
Suma podjazdów:2561 m
Suma kalorii:47602 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:105.59 km i 6h 43m
Więcej statystyk
  • DST 94.00km
  • Teren 94.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 18.80km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Kalorie 3452kcal
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czerwcowe pracowe i nie tylko

Czwartek, 30 czerwca 2016 · dodano: 01.07.2016 | Komentarze 0

Żmudnie ciułamy kilometry..
Kategoria Treningi


  • DST 106.20km
  • Teren 106.20km
  • Czas 07:43
  • VAVG 13.76km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Kalorie 4050kcal
  • Podjazdy 514m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa Rugia - Dzień 03

Niedziela, 26 czerwca 2016 · dodano: 01.07.2016 | Komentarze 0

Trzeci dzień to zasadniczo południe wyspy, od Sellin do Stralsundu. Po śniadanku zabrano nas na miejscowe molo. Krótka wizyta i klucząc górkami przy brzegu dojeżdżamy do Gohren. W Gohren pokręciłem się toszku po miasteczku puszczjąc przodem cały peleton. Czesław naładowany po uszy był..




Jasna Góra na Rugii...



Potem było już Lobbe, gdzie przed wjazdem na półwysep spotkałem już grupę okupującą jakiś lokal. Pojechałem za resztą na Thiessow. Tutaj napotykał błądzącego brata i zabieram go na koniec półwyspu do Klain Zicker, gdzie ruskie mieli podobno górkę radarową jakby chcieli robić desant na Danię. Pokręciliśmy się po leśnych dróżkach i asfaltem i wróciliśmy do Lobbe. Tam nie staliśmy w tłumie, a poszliśmy do Osmiorniczki obok. A tam spokój i polska obsługa...aż z Dębicy robią u Turasa. Skończyło się na ciemnym bro...



Zwei FKK idzie się kąpać..








W końcu towarzystwo oderwało się od stolików i polami, wałami, gdzie trochę wiało wylądowaliśmy na przeprawie promowej a raczej motorówkowej. Tutaj trochę postaliśmy bo motorówka zabierała niewielkie grupy. Po przeprawie wydarliśmy do przodu myśląc, że szlak doprowadzi nas do majaczącej na wzgórzu wieży. Ale szlak szedł bokiem i wylądowaliśmy na jakimś świętym miejscu w lasku.






Czyli jest jakaś alternatywa szlaków..

Potem już jechaliśmy sobie znowu solo, fajnymi ścieżkami kierując się na Putbus. Dojechaliśmy szlakiem do Putbus, tam nas przycisnęło, ale za 0,50 EUR szatniarz w Pirackiej Wyspie pozwolił sobie ulżyć. Piracka wyspa to raj dla dzieciaków. Obok stoi kopnięty domek. Potem pojechaliśmy na wielki rynek zwany Cirrcus. Następnie cały czas szlakiem wylądowaliśmy w Garz. Za Garz spotkaliśmy się z peletonem...wjeżdzając mu pod nos. Chwilę tak pojechaliśmy z nimi, ale stanęli znowu...my nie wyrwaliśmy naprzód..mijając jadących z przodu ...







Na Rugii doliczyliśmy się pięciu szlaków głównych...






Tak zmienna jest trasa na odcinku 5 km..

Na jakieś 14 kilometrów przed Stralsundem wysforowaliśmy się naprzód...tak sobie jedziemy a było to już przed 18:00, jedziemy, jedziemy i 7 km przed metą peszek...peszek. Na ostrym zużelku coś się złapało, kapać...Chcieliśmy szybko zmienić dętkę...ale coś nie tak. Pierwsza była jakać sflaczała...??? dopiero druga dała jakieś efekty...Został brat i pomógł w zmianie...miał też lepszą pompkę...akurat założyłem dętkę z krótką prestą i moja pomkpa była trochę za krótka.. W ferworze sostawiłem jescze na płocie aparat, dobrze że było blisko. Tak parę minut po 19:00 dotarliśmy na miejsce załadunku. Autobusy już stały. Jeszcze dojeżdżali maruderzy, brat załatwił kebsa i zimme bro i przed 20:00 po załadunku siedzieliśmy już w autokarach.





W końcu koło 22:00 byliśmy w Szczecinie, jeszcze z drogi udało się załatwić transport do Goleniowa, brat naczelnik dojechał. Nie dogadaliśmy się, wziął tylko na dwa rowery, a było nas trójka. Ale zdjąłem kółka w swoim i jakoś się zmieściliśmy. I tak rower miał iść na przeglad sterów.  Jeszcze na placu Prezes wręczył po medaliku za udział.


W domu za nim się wykąpaliśmy, wróciliśmy do pralki ciuchy z 3 dni było dobrze po 24:00, a na 7 do roboty...Jak żyć Pani Premier..
Reasumując: w 3 dni przejachaliśmy wkoło Rugii, jakieś 280 km...a to śladem trasy, a to szlakami. Zachodnia część wyspy do przeprawy nudnawa...zabawa zaczyna się od promu...Północ w porzo...chociaż połowy nie widzieliśmy z racji meczu...zabrakło Jasmundu i Prory...Trzeci dzień to górki i urozmaicenie terenu...ale lepszy niż pierwszy...Tak więc Panie i Panowie za rok trzeba coś wymyśleć i załatwić: sam Straslund, Bergen i dodatkowe zagubione atrakcje...Już Legiony Ulicy coś wymyślą ....



Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 94.30km
  • Teren 94.30km
  • Czas 07:05
  • VAVG 13.31km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 4451kcal
  • Podjazdy 307m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa Rugia - Dzień 02

Sobota, 25 czerwca 2016 · dodano: 01.07.2016 | Komentarze 0

W drugim dniu zaplanowany był odcinek Dranske - Sellin z meczykiem koło 15:00 w Sassnitz. Po śniadanku zanim ekipa się zebrała pojechałem sobie na koniec cypla. Ale po jakiś dwóch kilometrach okazało się, że koniec cypla jest prywatny i dalej się nie pojedzie. Brama. Wróciłem pod hotelik, eskadra właśnie wyruszała w kierunku Cap Arkona.




Zaraz po starcie urwaliśmy się w czterech na przód w kierunku przylądka. Zgubiłem ich ze szlaku bo wjechałem sobie pod sam urwisty brzeg. Jadąc nad samym brzegiem po fajnych singielkach dojechałem w końcu pod latarnie. Tam jeszcze nikogo nie było, więc poszedłem poszukać już jakieś zimne czarne ...Tak sobie sączyłem, zaraz nadjechały zguby, po nich cała reszta. Kiedy zaczynali kończyć napoje, uciekliśmy sobie znowu...w czwórkę. W planach mieliśmy oglądnąć w końcu mecz.






Jako elektryka fascynują nas transformatory..

Uciekliśmy mało skutecznie na przód, bo koło plaży w Glowe doszła nas pierwsza transza. My niesieni falą skusiliśmy się również na kąpiel i ogólne rozleniwienie. Po kąpieli, na promenadzie skonfrontowaliśmy czas i miejsce. Była 13:00, do Sassnitz w wersji najbliższej jakieś 17 km. Więc nie pchaliśmy się jak inni na Jasmund, tylko na landówkę i Czesław prowadził do Sassnitz. Tak do Lidla w Sassnitz na wlocie dojechaliśmy parę minut po 14. Po drodze było parę podjazdów, a i forma nie taka. Kierunek Lidl, zaopatrzenie na mecz i jedziemy szukać Sport Caffe.










14:30 Caffe Sport Sassnitz, Legiony Ulicy u cela..

Legiony  Ulicy były u cela, a cel closed...otwarcie koło 18:00 na drugi mecz...o jasna dupa...telefon do Prezesa, a on wcale się tam nie dodzwonił, tylko gadał na odczepnego wczoraj po pijaku. Co robić, co robić. Zjechaliśmy w kierunku promenadki w poszukiwaniu. Wysyłamy  w miasto zwiadowców. Brata wysłałem do pobliskiego hotelu, tam coś musi być.....i zaraz telefon....Uratowani, uratowani jak mawiał Max z Seksmisji...Na dole hotelu był Bar, Bar z kurakami, tam telewizor duży i kuraki..i taras na rowerki. Zdążyliśmy na wprowadzenie, zamówiliśmy danie dnia i po piwie dla przyzwoitości. Kiedy zagrali hymn, uroczyście na stojąco do zaśpiewaliśmy. A co sami w lokalu...




Ustaliliśmy, że nie zdradzamy naszej miejscówki. Po chwili wjechały kurczaki i zaczął się mecz. Kurczaki słuszne, jedliśmy całą pierwszą połowę..a po piwo chodziliśmy na taras...do czasu kiedy kolory się zgadzały. W końcu udało się strzelić gola i zapanowała już totalna euforia...Zaczęły dzwonić telefony, aby zdradzić gdzie oglądamy...ale kazaliśmy im szukać w promieniu 500 metrów, nie zdradzając nazwy. Pierwsze niedobitki dotarły w przerwie. Reszta zjeżdżała się aż do karnych. Tym sposobem knajpa wydała coś ze 50 połówek kurczaka...poszli na rekord. Po wygranych karnych krótka euforia...bez demolki lokalu, eksmitowaliśmy się na dół w miasto w promenadę.








Pojeździłem sobie wzdłuż promenadki zjeżdżając z ciekawego mostku wprost pod okręt podwodny brytyjskiej floty. Potem wylaowaliśmy z całym towarzystem pod Netto, kiedy lunął deszcz rzęsiście. Musieliśmy czekać z dobre 20 minut. W końcu jakoś wyruszyliśmy w grupie w kierunnku Sellin, już na skróty bo pora była już troszkę późna.








Skitraliśmy się po zakupach na chwilkę w busie, zostawiając tam aparat. Kiedy przestało padać miesteczkiem wydostaliśmy się w kupie na Sellin. Jechałem w czubie i zaintrygował mnie kolo z Rajdu, który na fullu popylał za busem technicznym dobre 35 km/h. Zainicjowałem solową ucieczkę...za nim ...po dwóch minutach doskoczył brat ...i nie daliśmy mu rady....Jednak po chwili doganiamy jakiegoś innego uciekiniera, który po jeździe w deszczu jak najszybciej chciał się dostać do Sellin. Wystawiliśmy go naprzód, aby ciągnął...pociągnął tylko do Binz...dalej drogi nie znał.
Nam za to spodobało się Binz, bo przestało padać, zwiedziliśmy jeziorko i promenadę. Do Sellin tylko 8 km i wybraliśmy jakiś najkrótszy szlaczek. Najkrótszy okazał się górzysty, ale z atrakcją ...napotkaliśmy Rolada...taką miejscową kolejkę wąskotorową, która zmiotła nas z torów. Jak zjechaliśmy do miasteczka to pojawiła się jeszcze inna grupa i razem udaliśmy się do hostelu. Tam jak zwykle maniana gdzie kto śpi, my dostaliśmy z bratem przydział do dwójki mieszanej z Poznania. Brat się szybko umył i posterował na nocne miasto o molo z resztą. Część zaś oglądała trzeci mecz dnia, z naszym ostatnim pogromcą ...Po meczu dopiliśmy co tam było i grzecznie położyliśmy się spać nie dając się namówić na libacje...









Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 91.70km
  • Teren 91.70km
  • Czas 06:44
  • VAVG 13.62km/h
  • VMAX 32.80km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 4312kcal
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa Rugia - Dzień 01

Piątek, 24 czerwca 2016 · dodano: 29.06.2016 | Komentarze 0

Na pierwszy dzień przewidziany był do przejechania zachodni odcinek wyspy od Straslundu do Dranske, z krótkim pobytem na wyspie Ummanz. Udało się wpakować sakwy do busa i z lekkim bagażem byliśmy gotowi na rozpoczęcie. Jakieś tam foty na starcie i ruszamy. Przejechaliśmy może 500 metrów i stajemy pod Penny...Why...Jeden ze Stargardu na Rowery, temu co noga na rajdach podaje zatrzymał się na lampie. Rozbity rowerek i odwieźli go na obserwacje z podejrzeniem. Resztę drogi spędził w busie, resztę rajdu na elektryku. W końcu udało się jakoś ruszyć i wjechaliśmy na most i na samą wyspę. Na początku wyspy rozpoczęła się seria gum wśród uczestników, czołówka rajdu wymkła na przód, a my zamykamy i zbieramy maruderów i pechowców. Ślad szlaku był...






Tak się snujemy na końcu, stajemy co chwila, nam się nie śpieszy. Obiecaliśmy Prezesowi zamykać przynajmniej do promu. Znowu ktoś tam łapie gumy...jedziemy na końcu. Nagle jakaś 4 cud urody niedzielnych skręca bez powodu w prawo, ani tam znaku, ani tam śladu. Wysyłam za nimi kolegę, aby ich zawrócił....wrócili, nawet się nie odezwali dlaczego tam pojechali, tylko jeden osioł jak mu kazałem jechać z przodu ..coś tam mruczał i się sadził....widać słonko już pod beret weszło  plus małe pifo ? Nie dość, że człowiek się stara a tu taki niemiły odzew...(o ten na zdjęciu w sandałkach - osiołek)




Skręcili w drogę w krzaki..


Kolega ich na łączce...

W końcu dojechaliśmy na wyspę Ummanz, a zasadniczo do miejscowości Waase...Było wcześnie, coś koło 10:00 i stado poszło szukać kawy, albo, piwa. Wszystko pozamykane, ale obiecano nam, że się zaraz wszystko wyklaruje. Gówno tam, typische DDR frau najpierw nie wiedziała po ile sprzedawać z kija, potem nie wiedziała za ile, potem nie miała reszty...Moja cierpliwość się skończyła. Trochę godności...nie będziemy się zabijać o zimne piwo za 4 EUR. Pojechaliśmy solo na objazd wyspy, ale w odwrotnym kierunku. Nudna wyspa...W końcu znajdujemy jakąś przy campingową knajpkę i w samotności z cieękim sercem wywalamy 5 EUR na zimne bro i co.. . Ale wypiliśmy za to bez tłumów. Wróciliśmy do Waase, część czekała, część pojechała na wyspę. My zrobiliśmy Brexit do Gingst, najbliższego miasteczka gdzie musiała być "cywylyzacja".






W Gingst uratowani. W jakimś tam sklepiku koło rynku nabywamy po ludzkich cenach 2 bro, 3 wursty, 1 flasche water..za 3,60 ...Obiad był. Po konsumpcji obraliśmy kierunek zgodnie ze szlakiem do Trent..i powoli dotarliśmy na prom jakąś wietrzną szlakową landówkom na Wittower Fahre. Spytaliśmy w budce czy kolo widział jakąś dużą grupę kolarzy, ale nie. Przeprawiamy się z rowerkiem za 2,40 EUR  na drugą stronę i czekamy, czekamy...Prom obrócił coś z 6 razy a nikogo nie widać. Z ratownikiem spożyliśmy więc już jedno ciepłe bro..







Tak sobie patrzymy na mapę i na GPS do Deanske mamy 17 km. Więc jedziemy wzdłuż zatoczki...Co chwila wpadamy w jakieś drobne roje muszek, albo innej szarańczy...spuszczamy głowę i kręcimy, kręcimy zabijając po drodze setki milionów owadów. W końcu przebiliśmy się do Wiek.




W końcu zaczeliśmy sobie zweidzanko miasteczka. Zaczęliśmy od kościółka i ryneczka, później promenada i portowa przystań. Naszła nas ochota na wursta więc się skusiliśmy. Czekamy, czekamy na resztę, ale byli dopiero przed promem. Postanowiliśmy więc toczyć się na miejsce noclegu. Zbliżaliśmy się do cyfry 200, żar się leje koło 16...po co się męczyć...swoje zrobimy...Mamy rajdowe 200 w sezonie w 24 h..

W Wiek przywitała nas miejscowa orkiestra..

Kościołek św. Grzegorza na szlaku ceglanego gotyku...może kiedyś..






Trup ścielił się gęsto..


Pokrzepieni wu and bro...jedziemy, mijamy szkółkę dla narciarzy z żaglem...kittersów...ciekawe. Mijamy jescze jakąś przystań i lądujemy na przedmieściach miasta u stóp Normy. Myślę zrobimy zakupy odrazu na wieczorną integrację...walimy w drzwi ...open the door...ta...otwarcie uroczyste w poniedziałek...odpuściliśmy. Szukamy ulicy z noclegiem, a Czesław gada, że właśnie jesteśmy na jej początku...Jedziemy, jedziemy i ukazuje się nam młodzieżowy hostel...otwarty, a w nim nikogo...nikogo. Postawiliśmy rower i poszukaliśmy toileta  aby w końcu sobie usiąść. Po wyjściu zjawił się menago i właściciel przybytku.









Od gościa zdobyliśmy klucze..do pokuju 6 osobowego, zrzuciliśmy bety...zagadaliśmy o interesach ...i cenach lokali...zapytaliśmy o sklep..Mówi Norma...byliśmy...ta z tyłu jest jescze stara w trakcie przenosin. Więc mieliśmy jeszcze trochę sił i wróciliśmy się po prowiant na wieczór...miał być grill. Po powrocie udało się wykąpać, w końcu ręcznik był na pokładzie ..i czekaliśmy na resztę pościgu. Koło 17 dojechał jeden z tych co razem żeśmy zamykali rajd...miał więcej na liczniku o jakieś 50 km...(grupa szosowa). Za 30 minut dojechała reszta i zaczął się korowód kto gdzie śpi...My byliśmy panami sytuacji i szybko dokoptowałem trójkę.





Kiedy inni się myli i szykowali na grilla, nasz pokój poszedł na plażę celem zatopienia pierwszych ubotów. Plaża kamienista...o kąpieli nie było mowy. Posiedzieliśmy trochę topiąc ubooty. Wróciliśmy akurat na rozpoczętą integrację. Integracja była bardzo wylewna...dobrze, że koło 23 zgoniła ich do lokalu obfita burza. Nie łaziliśmy po ośrodku, nie biliśmy młodzieży holenderskiej. Zdobyliśmy za to informację, gdzie oglądamy jutro mecz: 15:00 Caffe Sport Sassnitz....wszystko załatwione...


Zestrzelony wodnopłat przez dzielną załogę...w dłoniach końcówki torped...cola z czymś tam jako bazą.. podkład był..






Fragmenty trasy:








Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 114.00km
  • Teren 114.00km
  • Czas 06:47
  • VAVG 16.81km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Kalorie 3464kcal
  • Podjazdy 428m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa Rugia - Prolog

Czwartek, 23 czerwca 2016 · dodano: 28.06.2016 | Komentarze 3

Wybraliśmy się na 3 dniowy rowerowy rajd Dookoła Rugii organizowany przez szczecińskiego Gryfusa. Do Straslundu miejsca startu wybraliśmy się trochę inaczej. Postanowiliśmy tam dotrzeć rowerkiem wybierając niemieckie szlaki wzdłuż wybrzeża. Naszym miejscem startu było Świnoujscie. Inna grupa startowała ze Szczecina na noc. Reszta koło godziny 4 rano wyjechała autokarami ze Szczecina. My na miejsce startu koło dworca w Straslundzie byliśmy koło 6:30 rano w piątek. Zaraz po nas przyjechała szczecińska grupa rowerowa, a po niej autokary. W sumie było nas około 70 osób.


Tak zapakowany zjawiliśmy się koło 20:30 na Goleniowskim dworcu. Bilet kupiony po raz pierwszy w życiu przez internet za całe 24,10 PLN. Były propozycje jechać ze szczecińską grupą, ale skład szosowych harcowników lekko porażał. Zresztą jechali bez sakw a ja nie mogłem wcześniej ich przekazać do busa. W pociągu była za to dwójka poznaniaków, którzy mieli zamiar jechać na Hel. Na Helu byliśmy, na szlaku tylko do Kołobrzegu ale słuchali opowieści jak to jest dalej. Z ciekawostek można dodać temperaturę, która koło godziny 22, była na ciekawym poziomie. Zapowiadała się upalna noc.


Z pociągu wypakowaliśmy się na prom, przeprawiliśmy się na wyspę i posterowaliśmy sobie na promenadę, miejsce ostrego startu.
W czwartek na promenadzie tłumek, nie pozwalał się rozpędzić więc odbiliśmy trochę do szosy na Ahlbeck. Zaraz w Ahlbecku wróciliśmy na szlak. Do Wolgastu mieliśmy zamiar dostać się niemieckim Ostseekuste czyli szlakiem walącym do Flensburga. Kiedyś tam dojedziemy. Mijaliśmy powoli rozświetlone niemieckie promenady bez zapłaty za Kurtax (skandal). Pachniało Europą przed Brexitem....Przemknęliśmy przez Heringsdorf i Bansin i wjechaliśmy w leśne lekko pagórkowaty odcinek do Uckeritz. Imprez nie było, Niemce jakoś spokojnie biwakują..



Pod Zempin zrobiliśmy sobie lekką pauzę na jakimś szlakowym rondzie. Przejechaliśmy przez Zinnowitz i w Transseheide naszła nas myśl...a może się wykąpać. Zatrzymaliśmy się koło planu plaży z rodzajami zejść. Nie interesowały nas plaże dla tekstyli i tych z pieskami. Na końcu plaży są stanowiska FKK...(ktoś podpowie rozwinięcie skrótu plaży dla naturystów ?). Dojechaliśmy do zejścia 9H1, przepchaliśmy przez piach rower i za wydmami zostawiliśmy go na światełkach...aby widzieć gdzie wrócić. Stał na plaży kosz, na który zrzuciliśmy wszystko...i myk do wody, która wedle obietnic miała koło 17 stopni. Dało się trochę popływać, w końcu nikt nas nie gonił. Wypluskamy i wytarty wróciliśmy po rowerek i nie bez trudu wypchaliśmy go z piaszczystej plaży. Na szczęście piasek nas nie zasypał.






Spóźniliśmy się na imprezę..

Z Transseheide rzut beretem i jesteśmy w Wolgaście. Planowaliśmy na godzinę 1, a była już prawie 2. Wolgast spał, a my po zakazach przedostaliśmy się na wylot miasta. Akurat była stacja. Stacja otwarta...przez szybkę zamawiamy ein beer...a zmęczony sprzedawca przynosi mi Bilda...myślałem że padnę ..trzeba szlifować niemiecki , czy co. Bilda przeczytaliśmy pod samolocikiem.



Za Wolgastem zamierzaliśmy sobie skrócić, nie jechaliśmy do góry szlakiem a pojechaliśmy L26 na Kemnitz, tak zaoszczędziliśmy prawie 20 km..Nocą nawet bundeslandówki jakieś pustawe. Nagle coś z tyłu miga...miga niebiesko...odwracamy się ...dopadli nas..policaje...pewnie się dopatrzyli łamania przepisów...nagle migający samochód skręca przede mną w prawo.....o żesz ty ...karetka zapierdalała...Jak się później okazało wg relacji szczecińskich szosowców coś się potłukło na A20...bo policja objazdy im robiła.
Dotarliśmy do Kemnitz odnaleźliśmy szlak, który tu dobijał. I przed świtem byliśmy na przedpolach Greiswaldu.. Fajnie zaczęło się przejaśniać..lampy na 1/2 i jedziemy wzdłuż kanału mijając z boku miasto. Na końcu miasta oczywiście wizyta na tankstelle...Czas był dobry bo na powiatówkach trochę nadrobiliśmy. Wysłaliśmy SMS do brata, który odpisał, że się ładują do przyczep i autokarów w Szczecinie. Znaczy już nas nie dojdą...W Greisfwaldzie mieliśmy się spotkać z szosonami ale ich nie było widać. Zresztą szlak szedł dalej równolegle.



Odcinek do Straslundu to przeważnie drobny bruczek...lekko upierdliwy , bo nic tutaj nie wymyślisz. Tak się ciągniemy w oczekiwaniu kiedy przeleci grupa szosowa...ale do skrętu w pola i jumbo (ale jakie płaskie) przed Straslundem nie było ich widać. W końcu zamajaczyły nam budynki jakiegoś magazynu i dobiliśmy do tablicy. Odpaliliśmy nawigację i Czesław wskazał jakieś 6 km do Passage Am Banhow, czyli miejsca startu na Rugię. Jechaliśmy już wg wskazać Osmanda i pod dworzec PKP dotarliśmy punkt 6:30. Sukces byliśmy pierwsi... pokręciliśmy się wkoło pasażu i dworca, gdzie po około 15 minutach wpadła szosowa ekipa...Dystans 164 km, średnia 24 km/h, u mnie gdzieś koło 18 km/h...sakwy ważyły..










Rowery Gryfusa już były..



Chcieliśmy pokręcić się jeszcze po mieście, ale szły plotki, że autobusy zaraz będą. Zjawiła się więc cała banda za jakieś 20 minut. Zaczęło się wypakowywanie, przygotowanie. My rozpoczęliśmy jakieś małe śniadanko...brat z Polski przywiózł puszeczkę i czekamy na oficjalne rozpoczęcie Rajdu i jakieś tam zagajenie.

My za to zaliczyliśmy planowaną na drugi dzień część szlaku wrześniowego rajdu.




Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 164.40km
  • Teren 164.40km
  • Czas 10:52
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Kalorie 14567kcal
  • Podjazdy 232m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Hydrobike 164

Piątek, 17 czerwca 2016 · dodano: 20.06.2016 | Komentarze 2

Maraton Ultrabike 147 przeszedł do historii wyczynów rowerowych. Trasa maratonu była przejechana za dnia w poprzednich miesiącach na raty do Brojc. 30 kwietnia udało się jeszcze ją przejechać całą  nocą w ramach testów w 9 osobowym gronie. Więc niespodzianek być nie mogło. Ale po obfitych dwudniowych deszczach czego można było się spodziewać...tylko pól ryżowych dlatego zmiana nazwy na Hydrobike.
Najpierw udaliśmy się w piątkę z Goleniowa do Szczecina pociągiem. W Szczecinie na Wałach Chrobrego, tam gdzie był start zjawiliśmy się koło 20:00. Odebraliśmy pakiety, przyczepiliśmy numerki, oddaliśmy rzeczy na przepak. Część Drużyny Pierścienia udała się na do Rotundy na jakieś tam izotony. Ja ostałem przy małym 0,3 l i kręciłem się na starcie spotykając znajomych. Jeszcze przed startem napotkaliśmy Prezesa Gryfusa, który nam focie pstryknął. Na dodatek w połowie drogi na Wały się zoorientowałem, że kask się ostał w pociągu. Cóż począć...Pojechaliśmy w pancernej bandance.






Parę minut przed startem zgromadziliśmy się w celu wysłuchania komunikatów. Staliśmy gdzieś sobie w połowie stawki i równo o 21:00 poszli na trasę. Start na Wałach prawie honorowy, ostrożnie po bruczku na dół i na Trasę Zamkową. Grupa miała jechać ścieżką, ale ktoś tam się rozpędził i cała wataha jechała prawym pasem. Po chwili jednak pojawiła się Policja, która koło Shella zgoniła wszystkich na ścieżkę. Z racji, że Most Cłowy został zamknięty dla wszystkich wymyślono sposobik na objazd do Dąbia. Na Gdańskiej pod wiaduktem przerzuciliśmy się na lewo i w okolicach ks. Anny po schodkach w dół, przecinka i po schodkach do góry na Most Pionierów. Tutaj nastąpiły pierwsze przetasowania, jechaliśmy z bratem w połowie stawki, grupka nasza była lekko z tyłu, myślimy dociągną. Po zejściu a zasadniczo zjeździe na Eskadrową wyjechaliśmy na Przestrzenną w Dąbiu, gdzie ustawiłem się za dwiema paniami z Gryfusa. Koło Gierczak je zostawiłem bo brat wyrywał do przodu. Myślę sobie, że nie ładnie, lekke zwalniałem czekając na resztę, ale coś się opóźniali. W Dąbiu zamiast brukowaną Pucką chodnikiem, kawałek Tczewską i w Słupską do lasu na małego singletracka. Tutaj jeszcze jechałem w jakiejś 20 osobowej grupie. Na końcu Goleniowskiej koło Iglotexu były pierwszy PŻ, ale mało kto tam się zatrzymał i wpadliśmy w lasek na wysokości Załomia. Tutaj jeszcze było w miarę. Ale po wypadnięciu na prostą leśną do Wielgowa zaczęło się preludium Hydro...Do wiaduktu kałuże, za wiaduktem jeszcze większe. Tutaj grupa zaczęła się rozciągać i w parach dotarliśmy do Wielgowa. W Wielgowie przed szutrówką jeszcze parę strzałów w postaci 50 metrowych kałuż, ale tutaj ziemia była twarda i niespodziewajek większych  nie było. W końcu udało się wydostać na szutrówkę do Sowna, grupka znowu się zbiła gdzieś do 10 osób, ściemniało więc lampy na 1/2 i jedziemy. Mijamy po drodze pierwszego uszkodzonego znajomka, po przerzutce...urwany wózek...dla niego koniec. W Sownie kawałek asfaltu to dokręcamy do 30 km/h i wpadamy na pierwszy PK na końcu wsi. Część tam wzięła banana czy coś tam, odhaczyła się u sędziów i hajda na koń do drugiego PK.



Jeszcze przed Sownem napotykamy na końcówkę biegaczy, którzy wystartowali o 18:00. Z Sowna na Poczernin asfaltem, z kimś tam jechałem, nie pamiętam nawet z kim tak się przewijali. Od Poczernina polna droga do betonki na Chociwel, a za betonką polny armagedon...odcinek do lasu masakra...odcinek przy lesie masakra..odcinek w lesie masakra...w końcu dotarło się do Dobrosławic. Chwila oddechu na wiejskim asfalcie i kierunek Swojcino, tutaj znośnie bo szutrówka. Za Swojcinem do Darża powtórka z rozrywki. Trawa powyrastała, ciasno się zrobiło i zganialiśmy biegaczy do rowów, skutecznie wybijając z ich tam rytmu pieszego..Taktyka była taka, jechać za kimś i patrzeć w co się wpierdoli...Ale klasa goście się nie wywalali.. W końcu Darż, asfalcik i polną drogą do Maszewa, tutaj troszku lepiej. Z górki jeszcze tylko trzeba uważać bo ostatnio by piach na dole, teraz było bagno. Siłą rozpędu Scott przeszedł, kawałek jumbo, podjazd w Maszewie pod PK i my są po niecałej 1/3 trasy. W Maszewie postanowiliśmy poczekać na swoją grupę, brat właśnie opuszczał PK, nadjechały dziewczyny więc się odhaczyliśmy, do środka nie właziliśmy...czekamy..czekamy...w końcu stwierdziliśmy że podjedziemy na Kagrę na bro, ale stacja zamknięta. Na makaron gdzie mieliśmy zaproszenie od Juju nie chcieliśmy się wracać więc mamy cela ...cela dnia ...gonimy Paulinę i Krystynę ...Gryfusiątka..





Po wyjeździe z Maszewa, zaraz za jeziorkiem skręt w prawo na polne i leśne drogi. Do wysokości Jarosławek wbrew pozorom tylko małe zbiorniczki...od krzyżówki już gorzej..do Redła ..las zalany...tutaj już jechaliśmy solo...jakieś światła majaczyły z przodu, ale jak się okazało byli to biegacze...rowerzyści się już skutecznie porozciągali. W końcu jakoś, Redło....szutrówka do Nowych Wyszomierek znośnie...ale za Nowymi Wyszomierkami do Wyszomierza powtórka bagien i szuwarów. Wyszomierz trochę asfaltu, ale za torami skręt w prawo do lasu na Gardną....Na górce w lesie...pierwsza gleba...tylne koło ślizga się na glinianym wzniesieniu kałużycha, przód gdzieś tam w drugą i fajt na lewo ....na trawkę...podwójny tulup zaliczony. Nikt nie widział...podnieśliśmy pojazd, nic się nie stało, nic się nie stało..Wreszcie Gardna, objazd jeziora w Nowogardzie, Wojska Polskiego i jakaś tam młoda policja kieruje na PK Nowogard w Domu Kultury. Tutaj postanowiono zjeść bułkę , napić się kawy, zdeczko odpocząć bo właśnie brat a za nim dziewczyny zaraz odjeżdżali...nic to ...dogonimy. Koło godziny 2:00 opuszczamy Nowogard...





W Nowogardzie próbowaliśmy opłukać wodą z butli pojazd z błota, ale coś słabo. Więc jedziemy dalej. Za Nowogardem do Lestkowa na polnej drodze znowu slalom albo i nie, wszystko zależy od wielkości kałuż...małe omijamu, przez duże przejeżdżamy, ochraniacze dają radę...buty suche.. Za Lestkowem do Orzesza, Sajgon, Liban i Bejrut plus zwalone drzewo na trasie. W Orzeszu troszkę asfaltu i w prawo w polną na Boguszyce...powtórka ....woda..woda...Od Boguszyc kawałek polnej, trochę błota i ślisko na jumbach i skręt na Potuliniec. Pod Potulińcem dochodzimy jednego znajomka i wio przez Potuliniec. Wiejski asfalt i polną drogą koło torów do Płot. Na jednym ze zjazdów gleba nr 2 na Goloba...tylnie koło w poślizg..hamulec przedni nie reaguje...właśnie się skończył i leżymy...Chwila zastanowienia...nic się nie stało, nic się nie stało, kuferek tylko się przekrzywił...kolo się pyta czy żyjemy..Żyjemy, ale co to za życie...powoli odjeżdża, my wstajemy i się otrzepujemy. Zaraz dostajemy piękne odcinki po 100 metrowych kałużach przy torach... po minięciu 56 ...przejazd kolejowy w Płotach. Wpadamy do miasteczka na światłach w lewo lecimy na PK Płoty. Tam już są..brat i gonione dziewczyny. Brat Pauliny miał bro...chory nie odmówi...Odha zyliśmy się i poszliśmy sobie na leczo...Zjedliśmy ciepłą zupkę...obmylismy bidony, uzupełniliśmy carbo i coś tam jeszcze . Brat nie czekał...dziewczyny też...3:58 opuszczamy Płoty.






Jeszcze opłukaliśmy rower i jedziemy dalej. Świtać zaczęło..do Słudwi i dalej asfalt...potem Dobiesław i w las..Tutaj znośnie, odhaczamy się na PK Płoty bis i jesteśmy w Komorowie na pętelce. Tutaj piękny bruczek, ale udało się znaleźć boczkiem jakiś szuterek. Za Komorowem na Gostyń polnym singielkiem, wody jakby trochę mniej..Gostyń i asfalt, przecinamy trojkę i walimy w rodzinne strony żony czyli Badkowo. Do Badkowa asfalt i.....dalej do Wyszoboru najtrudniejszy polny odcinek...błoto, pod górę, błoto, kałuża..i tak ze 4 km...Tutaj przerzutka tylna powoli zaczyna odmawiać posłuszeństwa, wiesza się. W końcu Wyszobór, koło PGR kierunek Natolewice...tutaj spotykamy lidera biegaczy...Za Natolewicamu piękna, wolna od wody szutrówka, bo         z góry...jeszcze trochę wody przed Brojcami i my są na przedostatnim PK Brojce. Tutaj rządziła miejscowa OSP...dziewczyny jescze były...brata już nie było. Wyciągeliśmy trytytki i przywiązaliśmy uwarny koszyk bidony, wypadł przed Brojcami...dowiązliśmy do kuferka, zamki się po rozwalały, opłukaliśmy rowerek i 5:56 odjazd z Brojc.







Za Brojcami do Strzykocina bruczek, szukamy ścieżki ...Strzykocin - Kinowo znowu gliniaste pole z lekkimi górkami..trochę wody. W końcu zaczyna być z górki, bo asfalt. Rower za to idzie coraz słabiej...łańcuch dostał i skrzypi...dajemy radę pod lekką górkę w Mechowie ...pod większą w Morowie. Zaczynamy się rozglądać gdzie moje uciekinierki...były długie proste...ale coś ich nie widać. Dojeżdżamy do Byszewa, tutaj się meldujemy, do środka nie wchodzimy....gonimy ucieczkę.





Od Byszewa to jakby w innym świecie byliśmy..asfalt na Niemierze, podkręcamy tempo...dziewczyn nie widać..Błotnica nie widać..Przećmino gaz się przydał...dwa pieski dolatują z boku, ale mamy coś na nie, dwa psiki i po zamiatane. Jeszcze koło Przećmina odparcie ataku na szutrówce jadącego za mną kolarza..Korzystno...przedmieścia Kołobrzegu...gdzie one są...rogatki Kołobrzegu...gdzie one są...Kołobrzeg....nie ma ....w końcu meta koła hali Milenium, wjazd na metę tuż przed godziną osmą, ich nie ma ...przegrałem znowu z laskami...Czas 10:53, 42 miejsce...brat 30 miejsce coś 20 minut wcześniej...ale ile dziewczyny bo ich nie ma...Dali medal...od razu do kija z bro i powoli odtajamy....





Tak się kręcimy, ogarniamy i co widzimy ...dziewczyny wjeżdżają . One w szoku, ja w większym, udało się....taktyka górą...czekały na mnie w Byszewie, a ja tam nie wszedłem....i 8 minut do przodu...Hurrrrra...

Komandorze, oszukano nas...



Upojony sukcesem powoli zacząłem się przygotować do kąpieli i zmiany stroju. Odszukałem plecak i poszedłem się kąpać...Po kąpieli i nawadnianiu się ...poszliśmy z bratem na obiad/śniadanie. On wciągnął, ja się ociągałem. Wśród pogaduszek zaczynamy myśleć gdzie się podziali turyści....ostatnie komunikaty mówiły, że jeszcze w Brojcach. W końcu dojeżdżają tuż przed 11:00, chwila przed zamknięciem mety. Obrażeni jacyś, ale póżniej im przeszło...eskapadę wybrali albo pomylili z wycieczką, grupowe awarie, czy jak.


Zaraz po 11:30 przystąpiono do ogłoszenia wyników. Pierwsza trójka zlazła z czasem poniżej 8 godzin, ostatnia koło 14. Po ceremonii brat pojechał na pociąg. Ja z resztą do miasta na obiad...pociąg mi koło 15:00 odjechał, bo przez 25 minut babcie i dziadki sanatoryjne kupowały bilety na powrót. Jak właziłem po schodach to pociąg odjechał. Cóż był robić, podjechaliśmy delikatnie nad morze, wcześniej opłukując pojazd...ale do jazdy to on się nie na nadawał. Po 17:24 w końcu opuściliśmy Kołobrzeg i koło 20 bylismy w domu...Pranie do pralki, a my spać...spać...spać...do 10 rano w niedzieli.




Podsumowując: wpisowe 140 PLN, dojazd 40 PLN, obiad dodatkowy 42 PLN, inne bro 12 PLN..Straty: kask, koszyk bidonu, hamulce, lampka tylnia, kuferek, przerzutki , circa 350 PLN. Wrażenia z 11 godzin bezcenne, czyli 50 zł/h...drogo ? ale kto zabroni się upodlić...i zamęczyć. Oznaczenie trasy fantastyczne, system światełek prowadził jak po sznurku, zero korzystania z nawigacji. Karszery by się przydały na PK...reszta organizacji bez zarzutu. Czy za rok pojadę ? nie wiem ,,,,,nie pytajcie...














Kategoria Maratoniki


  • DST 135.20km
  • Teren 135.20km
  • Czas 07:06
  • VAVG 19.04km/h
  • VMAX 40.30km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Kalorie 6269kcal
  • Podjazdy 175m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piknik Militarny w Kluczewie

Sobota, 11 czerwca 2016 · dodano: 12.06.2016 | Komentarze 0

Mieliśmy być na maratonie w Choszcznie, ale oszczędzamy siły na Ultrabike...Mileliśmy być w pracy, ale nas nie chcieli...Więc znaleźliśmy na fejsie rowerowy event Wielgowo Rowerowo z ich wypadem wkoło Miedwia i nie tylko. Nam dwa razy powtarzać nie trzeba. Najpierw eskpada solo do Wielgowa przez Bącznik i Sowno. W Wielgowie na Wiślanej byliśmy koło 10:00. Szefo Roman Cyklista zarządził wyjazd i z powrotem przez Sowno dotarliśmy jakimiś leśnymi piachami pod Zieleniewo. Tam nas przejęła ekipa Stargardu na Rowery, która oprowadziła nas po brzegach jeziora Miedwie. Po krótkich wizytach na przybrzeżnych pomostach udaliśmy się na Militarny Piknik na lotnisku w Kluczewie. Fajna impreza dla ciekawie zakręconych ludzi. Trochę drogo za przejażdżki Rosomakiem czy amfibią. Skorzystaliśmy za to z kuchni polowej. Po imprezie powrocik również solo przez Stargard, Żarnowo, Smogolice, Sowno, Przemocze. Nie wiem jak ale 135 km pękło. Zacni ludzie to i impreza zacna.


Nowa droga ppoż do reklamacji...tłuczeń nie ubity, ciężko się jedzie ..


Po godzinie i dwudziestu minutach przybywamy na Wiślaną w Wielgowie..


Jest i Wielgowska ekipa..


Gdzieś tam pod Zieleniewem ...


Stargard Na Rowery czeka..


Fokarium w Wierzchlądzie..


Pomost w Koszewie..


Taktyka na następne rajdy..


Pod Pralnią w Koszewie..


Gabaryty w Wierzbnie...cała gmina zawalona była..


Podjechalim pod lotnisko..


Kalifatom stop..


Z Mad Maxa ?




Spożyto grochówkę..








Najlepsze Rollllo w mieście..




Próba pod Przemoczem..

Muza w tym klimacie..

ale co tam...Przez Te Gole Stracone....już dzisiaj..jeszcze tylko 3 mecze..nie mogę jeść nie mogę spać, jak do tego doszło...


Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 61.00km
  • Teren 61.00km
  • Czas 03:44
  • VAVG 16.34km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 2850kcal
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piknik Pasji i pierwsza kąpiel.

Niedziela, 5 czerwca 2016 · dodano: 06.06.2016 | Komentarze 0

Mieliśmy być w Berlinie na Sternfarht 2016, a pojechaliśmy do Szczecina pociągiem aby zobaczyć co można pozyskać dla naszego stowarzysznenia, ale o rowerkach bardzo mało było. W Szczecinie wystawiały się różne stowarzyszenia z sektora 3...Najpierw zwiedziliśmy sobie nowy dworzec, potem na Jasne Błonia. Na powrocie zahaczyliśmy o Nadodrzańskie Bulwary z obu stron. Potem dotarliśmy przez Zdroje i Dąbie do Lubczyny, aby zażyć pierwszej kąpieli. Tak wyszło ponad 61 km.





Wystawa broni ..Legionistów..


Coś dla osłody..


No i są nasi przyjaciele z Mordoru..


Może być...Chevaliers , ładnie brzmi...nawiążemy współpracę z Walce z ....


Coś z innej beczki...






W Starej Rzeźni - kociołek po szczecińsku...całkiem całkiem zupka rybna..


Kocięta po szczecińsku...ale bez rowerka ?


On już porównał, os. Słoneczne..


Krówka brejk..


No to będziemy musieli poszukać..






Grało między innymi z Batelcry..
Tutaj Legionistki uległy..





Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 89.50km
  • Teren 89.50km
  • Czas 05:28
  • VAVG 16.37km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 4187kcal
  • Podjazdy 167m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Święto Cykliczne - Szczecin 2016

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 06.06.2016 | Komentarze 2

Legiony Ulicy jak co roku w okolicy czerwca mają misję. W ramach współpracy z Rowerowym Sczecinem prowadzimy w ramach Zlotu Gwiaździstego grupę goleniowskich rowerzystów. Na miejscu startu byliśmy przed godziną 8:30. Na miejscu zjawiła się silna grupa około 25 rowerzystów, Dla grupy zabezpieczającej przejazd mieliśmy koszulki organizatorów, które rozdaliśmy na początku. Tuż po 9:00 wyruszyliśmy w stronę Szczecina, zbierając po drodze do Szczecina Dąbia czekających na trasie rowerzystów. Dwa krótkie postoje, w Rurzycy i w Dąbiu i jako pierwsza grupa meldujemy się w Zdrojach na miejscu zbiórki. Do Zdroi dotarło nas coś około 50 osób. Od Goleniowa do Szczecina Zdroi jechaliśmy bez żadnej eskorty. Goleniowska policja, która niby miała zabezpieczać przejazd, nas olała. Nawet motorka nie podesłali. Zaraz po naszym przyjeździe dotrały liczniejsze grupy ze Stargardu i Gryfina. Koło 11:20 już w pełnej eskorcie wyruszyliśmy na Plac Mickiewicza, gdzie miał się odbyć start Wielkiego Przejazdu Rowerowego. Po krótkiej ceremonii otwarcia przez Zarząd Rowerowego Sczczecina oraz Marszałka województwa zachodniopomorskiegoi po wręczeniu szprychówek ruszyliśmy po godzinie 12:20 na około 15 kilometrowy objazd ulicami Szczecina. My dodatkowo mieliśmy się zadania w postaci zabezpieczania przejazdu na dwóch skrzyżowaniach. Po około dwóch godzinach kawalkada rowerzystów wróciła na Plac Mickiewicza, gdzie odbył się piknik rowerowy, na którym dokonano losowania roweru miejskiego oraz zawody sprinterskie na 100 metrów. My niestety musieliśmy wcześniej opuścić Szczecin. W składzie 3 osobowym wyruszyliśmy na szczecińskie ścieżki rowerowe do Dąbia. Tutaj jeszcze przetestowaliśmy odcinek czerwcowego maratonu do Kołobrzegu. Opuściliśmy grupę koło GPP gdyż mieliśmy obowiązki pracownicze z próbą naprawy oprogramowania maszyny szlifierskiej. Koło 19:00 wróciliśmy do domu po pokonaniu około 90 km.


Nowy nabytek, Legionistki Ulicy w szyku bojowym..


Pod Lidlem w Zdrojach


Kierunek Szczecin ..


Legionistki w natarciu na Trasie Zamkowej..


Troszkę cienia..


Tłumek rusza..


Legionista w akcji..blokada Rayskiego/Wyzwolenia


No i jest Marszałek, któremu przejazd ułatwialiśmy..




A Legionistki machały chusteczkami..


Powrót w tłum..


Na drugim blokowanym przez nas skrzyżowaniu Pan Marszałek gdzieś się już zawieruszył...nie upilnowalim..


Na szczęście są Legionistki..


Dwaj Wielcy Adamy, ten na górze coś tam napisał...


Podobno frekwencja nie powalała...


Tutaj Legioniści w trakcie hejnału...gdzieś na tyłach Dąbia...


Jeszcze po hejnale w Rurzycy...


Tymczasem w pewnej firmie w GPP...

I NA DESER:

Komandor na Salonach - czyli sukces Goleniowskiej Masy Krytycznej "LEGIONY ULICY"


Konkurs na nazwy czterech szlaków rowerowych, które powstaną w zachodniopomorskim został ogłoszony przez Urząd Marszałkowski. Zwycięskie pomysły zostały zaprezentowane podczas sobotniego Święta Cyklicznego. Impreza zaczęła się jednak właśnie od prezentacji zwycięskich pomysłów. Szlak biegnący brzegiem Bałtyku będzie się nazywał "Velo Baltica". Pomysł zgłosił Adam Gulbinowicz-Goleniowska Masa Krytyczna "LEGIONY ULICY". Tym sposobem mamy sakwy na Rugię i tablecik.


Ta na górze...to nasza robota VELO Baltica. Pamiętajcie kto wymyślił...kiedyś ją zrobimy.






Pod kolorek..
Kategoria Rajdy rowerowe