Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:812.80 km (w terenie 727.80 km; 89.54%)
Czas w ruchu:44:07
Średnia prędkość:18.42 km/h
Maksymalna prędkość:51.00 km/h
Suma podjazdów:622 m
Suma kalorii:17988 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:90.31 km i 4h 54m
Więcej statystyk
  • DST 10.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 10.00km/h
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

XII Goleniowska Masa Krytyczna - To już lato...

Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 29.06.2014 | Komentarze 0

XII Goleniowska Masa Krytyczna, za nami. Po frekwencji widać, że już lato, bo miasto opustoszało, albo już siedziało na Jarmarku przy kaszance... Ale cóż tam, wymasowaliśmy w dwudziestokilkuosobowej grupie nasze miasto w asyście gości ze Szczecina, którzy zawitali do nas złaknieni masowania. Rozdaliśmy napoje i hajda na szybszą niż za zazwyczaj przejażdżkę w asyście Policji i Straży Miejskiej. Mucias gracjas panowie.... Na zakończenie udało się wreszcie zrobić zdjęcie z uniesionymi rowerami. Za udział w masowaniu dziękujemy naszym wiernym uczestnikom. Życzymy szerokich i asfaltowych ścieżek rowerowych lub pięknych szlaków z wakacyjnych tripów, jakby co , to podrzucajcie zdjątka. A tym czasem do zo po wakacjach, pod koniec września na następnej Masie. Pozdrower !!!!
Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 22.40km
  • Teren 22.40km
  • Czas 02:00
  • VAVG 11.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rajd Rowerowy ministrantów Św. Katarzyny

Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 29.06.2014 | Komentarze 2

Na rozpoczęcie lata, rajd rowerowy z młodzieżą, a co. Pojechaliśmy laskiem, zielonym pieszym szlakiem do Kwatery Myśliwskiej Łęsko. Tam zrobiliśmy sobie piknik i ognicho, hartnęlim w gałę, gdzie drużyna ks. Marka doznała dotkliwej porażki: 3:7. Były też dwa konkursy rowerowe, wyścig żółwia i sprint z małym zadaniem. W wyścigu żółwia, czyli najwolniej na dystansie 30 metrów jechał Piotrowski Szymon, z czasem 1 min 59 sek. Sprinta wygrał Zakrzewski Radosław z czasem 59, 7 sek. Powrót lasem przez Bącznik i ścieżkę dydaktyczną koło Zabrodu. Dystans 22 km, czas się nie liczył.














Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 153.00km
  • Teren 153.00km
  • Czas 06:42
  • VAVG 22.84km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 7440kcal
  • Podjazdy 537m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Niechorzu - pociągi odjechały..

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 8

Trzeci maraton z cyklu szosowego zaliczony. W tym sezonie coś podkusiło mnie, aby walczyć ze sobą na dystansach mega na rowerze innym (taka szosówka, tylko opony szersze).  Rano po 6:30 wyjazd, na miejscu byłem kwadrans przed ósmą, gdzie odebrałem najskromniejszy pakiecik startowy w życiu (mapa trasy-jakbym nie znał, tabliczkę na rower, talon na zupę, 3 zapinki). Nawet numerka na plecki nie było, ale cóż tam.


No i poszedłem przygotować maszynkę do przemieszczania się, patrząc bacznie na chmurki, jakby się ubrać. W końcu zdecydowałem się jednak na kurtkę i ochraniacze, a jak lunie ??? Nie chciałem jechać w chlupiących butkach jak w Choszcznie. Krótkie pogadanki ze znajomymi, którzy startowali na różnych dystansach i o godzinie 9:05 osobowy na 152 km pojechał. Grupa była zacna, same tuzy okolicznego kolarstwa płci wszelakiej w wieku od "przedszkola" do "emeryta". Dobrze tylko, że grupa startowa ma te same typy rowerków.



Od startu pociąg podzielił się na trzy grupy, czyli tych co będą dawać z siebie wszystko i wściekle gonić, tych środkowych, takich jak ja, którzy szukają swojego miejsca na całej trasie oraz tzw. grupa fotograficzna, która przyjechała podziwiać widoczki. Pierwszy ładny i długi podjazd jest przed Lędzinem, gdzie stosowny podział się dokonał. Mnie się udało załapać do grupy środkowej, która w dobrym tempie dotoczyła się do Gryfic. Generalnie pogódka była dobra, tylko ten wiatr, który wiał zawsze w gębę w którą stronę pętli człowiek by nie jechał. Gdzieś tak między Gryficami, a Świeżnem jechaliśmy już we dwoje z p. Zadworną - czołową żeńską nogą, czyli nie jest źle. Na bufecie Świeżno nie stawalim, wsio było. Pani została na pogaduchy, więc jedziemy  już sami. Na tym odcinku wiatr był najmniejszy i odrabialim spadającą średnią. Przed Cerkwicą, dogonił mnie pośpieszny ciągnięty przez Dziki Koszalin z p. Kubicką na pokładzie, z którą umawiałem się, że dojdzie mnie koło Gryfic. Mimo zaproszenia do pociągu do niego niestety nie wsiadłem, a szkoda. Od Cerkwicy w stronę morza, tak już wiało, że pchało z powrotem. Pociągu nie było, wiec już naszła mnie ochota, aby zakończyć walkę po pierwszym okrążeniu. Ale na PK w Niechorzu olśniło mnie, co ja będę robił w Niechorzu  ? Więc uzupełniono zapas w bidonach, wzięto banana i potoczylim się. Przy wyjeździe z bufetu wjeżdżał już żeński express trzebiatowski, głupi myślę jest przed kim uciekać.


Po średniej widzę, że szału dzisiaj nie będzie, to zapodalim sobie na pierwszą część nową płytę TSTH "Miracles". W nadziei, iż cuda się zdarzają. Ale gdzie tam, expres Kruczkowski zaraz za Karnicami myka mnie jakbym stał na bocznicy. Grzeczne Panie proponowały kółko, ale że hamulcowym to ja nie jestem to i się nie zabrałem. Umiejętna jest sztuka spożywania, jakoś skurcze mnie nie dopadły w okolicach 110 km magnezowy izotonik rozrobiony wcześniej, wylosowany gdzieś na ZLMTB czyni cuda, gdyby jeszcze dodał powera.
Pod Świeżnem zrobiliśmy sobie przerwę na małe sisi, zmieniliśmy płytkę na Sabaton "Heroes" i od bufetu nagle przyszła jakaś moc, na której dojechaliśmy do Cerkwicy. Ostatni odcinek to znowu wmordowind aż do Niechorza. Czas całkowity 20 minut gorszy od Choszczna, gdzie dystans podobny i ze skurczami. Czyli wiaterek i brak pociągu do pociągu zrobił swoje.
Reasumując, na razie się szarpiemy, dystans 150 km zdecydowanie nas przerasta. Tak do 100 km jeszcze, jako tako to wygląda, poźniej kręgosłup się odzywa i człowiek porusza się jak orangutan w klatce. Do równolatków w kategorii stracić ponad godzinę na takim dystansie też coś mówi. Ale nie o to też w tym chodzi. Rywala sobie trzeba poszukać w sobie.



Po zawodach poszliśmy na najdroższą grochówkę w życiu z kawałkiem parówki za całe 70 PLN-ale wiadomo sezon nad morzem, wiec golić trzeba. Następnie zdzwonilim się ostałymi maszewiakami na obiad. Miruna dobra była - 18 PLN. Nawet jakiś certyfikat udało się wydębnić, bo jeszcze wyniku nie było. Ciekawe, czy medalik za udział, też jest do odebrania, bo w regulaminie coś nie jasno o tym piszą. Jedni mają, inni nie więc o co kaman.




Po obiedzie zostaliśmy trochę popatrzeć na dekorację, ale ceremonia też rewelacyjna nie była. Reasumumując wycieczka za 150 zł (dojazd, wpisowe, obiad dodatkowy, płyny i zapasy) daje koszt na 1 km prawie 1 PLN, czyli drogo, wręcz bardzo drogo. Za 150 PLN to ja Kijanką czyli samochodziem przejadę ponad 500 km. I chyba dojrzewa w nas myśl, że hobby powinno być tańsze i czas skończyć z samomasochizmem w wydawaniu kasy na wątpliwe promocje i sponsorowaniu polskiego amatorskiego kolarstwa. Są chyba inne sposoby na trochę zmęczenia.


Kategoria Maratoniki


  • DST 151.80km
  • Teren 151.80km
  • Czas 06:22
  • VAVG 23.84km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 5455kcal
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Biseptol na Pętli Drawskiej

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 14.06.2014 | Komentarze 5



Dzień przed wszystko wisiało na włosku, od żony dostałem wirusowe zapalenie krtani i piąteczek był kaszląco gorączkowy, połamany jak kocię, dolegliwości jak u prawdziwego geriatryka. Ale żona była u lekarza i ten sprezentował kurację Biseptolem (pamiętacie ???). Wieczorkiem wziąłem jedną , w nocy się człowiek wypocił i jakoś tam postawił na nogi w sobotę rana po poprawieniu drugą. Więc zapadła w końcu diecezja, jadziem, bo wpisowe przeleci. Pakowanko, jakieś zakupki i wio na Choszczno. Start był o 10:42, byliśmy godzinę przed, odebraliśmy numerek, pakiecik i poszliśmy przyozdobić rower. Na starcie krótkie pogaduchy ze znajomymi, i poszły konie po betonie. Pogódka była wisząca i jak za przeproszeniem za raz po starcie j.....ło deszczem, to tylko człowiek żałował, że nie wziął kurteczki i ochraniaczy na buty. Do Drawna chlupało, ale najlepiej się jechało, jakoś człowiek się podłączył i w piątkę przez pierwszą 50 gdzieś się trzymał w grupie do Kalisza Pomorskiego. W sumie było to najłatwiejszy odcinek mimo deszczu. Kuracja biseptolem wystarczyła na pierwszą 50, coś zacząłem kombinować z bananem czy mleczkiem i na podjeździe jakoś grupa mi odeszła. Próbowałem jakoś gonić, ale słaby człowiek na górskich odcinkach i na zjazdach tego nie nadrobi, Od Kalisza wyszło słonko i zaczeliśmy schnąć i spożywać również płyny. Plan był taki, aby dotłuc się do Łobza na bufet na tankowanie, bo byliśmy już po batonach, bananie, mleczku. Ale nie byłem na odprawie, a tu bufety po przesuwane. Był w Drawsku zamiast w Konotopie, tego minąłem, myśląc że w Łobzie na 87 km będzie bufet. Ta, bufet był, ale w Węgorzynie. Przed Węgorzynem zaczęły przychodzić pierwsze skurcze, wiadomo podjazdy i nóżka cukru potrzebuje, a w karmanie już pusto. Na ostatniej górce gdzieś na 95 km musiałem zejść z roweru bo nogi posztywniały na amen. Jakoś doturlałem się do Węgorzyna, bufet był więc 14 km dalej. Uzupełniono  płyny w bidonach, zabrano banany ale było już za późno. Zjechałem nawet na Orlen po browara zimnego, ale nic nie pomagało, ale jadę, a w zasadzie zaczynam się wlec. Patrzę , patrzę a tu nahle nadjeżdzą Słowianka czyli Czesia, a razem startowaliśmy i proponuje koło .... ale ja twardo nie. Zbieranie się trwało długo, ale ostatnie resztki ambicji oraz regeneracja bananowa pozwoliła dogonić Czesławę przed Ińskiem. Słaby byłem jak niemowlę i do końca czyli do mety, geriatryk dowiózł się z młodzieżą w tempie fotograficznym. Nawet zdjęcie uciekającej Panny Czesławy zdążyłem zrobić.  Później analizując licznik i czas przejazdu zmarnowałem przez skurcze dobre 11 minut. Nawet na PK nad Czesią przewaga była 7 minut...Endo padło, nie łapało GPS po aktualizacji Xperii, dopiero w domu po resecie coś zagadało. Na mecie przywitała nas Mama Czesi, której również dzisiaj nie udało się dogonić. Co szosówka to szosówka. Byłem taki padnięty, że nawet obiadek słabo wchodził. Jakże pucharka za IV miejsce w kategorii na V jeszcze nie dają, odebrałem pamiątkowy medalik i dyplomik i do domu.











Kategoria Maratoniki


  • DST 100.10km
  • Teren 100.10km
  • Czas 06:17
  • VAVG 15.93km/h
  • VMAX 34.70km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Kalorie 3456kcal
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Święto Cykliczne - Zlot Gwiaździsty Szczecin 2014

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 2

Przed godziną 9 zaczęli się zbierać pierwsi rowerzyści wyruszający na Święto Cykliczne do Szczecina, czyli coroczną największą Masę Krytyczną w Zachodniopomorskim. Równo z godziną 9 ponad 60 osobowa grupa wyruszyła z Goleniowa w kierunku Szczecina. Po drodze jadącego przez Rurzycę, Kliniska, Pucice, Załom peletonu dołączali rowerzyści. Z Dąbia już wyruszyliśmy w grupie około 110 osób, kierując się na Rondo Reagana, gdzie miała czekać na nas ekipa ze Stargardu. Niestety, mimo, iż byliśmy przed czasem nikt na nas nie czekał, a dodatkowo prowadzący nas do tej pory policjanci na motorach zmyli się, gdyż tu nas mieli doprowadzić. Krótkie telefony do Centrali jedziemy dalej sami na Zdroje, gdzie połączyliśmy się ze Stargardem, Widuchową, Lipianami i Gryfinem. Jeszcze przed 11:30 wyruszyliśmy na Plac Mickiewicza, gdzie rozpoczynał się właściwy przejazd. Po krótkim oddechu wyruszyliśmy na 1,5 godzinny przejazd po mieście, gdzie kulminacyjnym punktem był przejazd po Trasie Zamkowej. Po skończonym przejeździe i nie wylosowaniu po raz kolejny roweru, w grupach wracaliśmy do Goleniowa. Jedni walili na pociąg, inni wracali tak, jak my w grupie 6 osobowej, zatrzymując się krótkie popasy na jakiś obiadek i lodziki, bo lampa była niemiłosierna. Nie wiem jak Wy, ale ja dokręciłem swoje, i wyszło mi lekko ponad 100 km. Według organizatorów, było nas coś z 5 tysia.










Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 51.40km
  • Teren 51.40km
  • Czas 03:10
  • VAVG 16.23km/h
  • VMAX 37.10km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka SOBOTOAKTYWNYCH przed Świętem

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 07.06.2014 | Komentarze 2

Tu mówi ekscelencja, jutro zarządzam Święto Cykliczne. A przed Świętem należy się odpowiednio rozgrzać. Dziś pokręciliśmy w fotograficznym tempie do Stepnicy (średnia 16,3 km/h). Tempo, takie jak jutro w drodze do Szczecina. Pojechaliśmy trochę szosą, trochę lasem obaczyć mini cyrk, który zawitał do Stepnicy. W Stepnicy popasik, lodziki, a w Wierzchosławiu, super wyborna oranżada z dzieciństwa, Made in Świdwin. Jeszcze na mecz Iny zdążyliśmy...

Giant zbiera się do odlotu ...


Tymczasem w Puszczy Goleniowskiej





Kategoria Rajdy rowerowe


  • DST 85.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 17.00km/h
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tygodniowe kręcenie robotnicze

Czwartek, 5 czerwca 2014 · dodano: 05.06.2014 | Komentarze 2

Trzeba gdzieś to wrzucić, żeby Endo się zgadzło. Dojazdy do pracy w MAJU .
Kategoria Treningi


  • DST 31.70km
  • Teren 31.70km
  • Czas 01:09
  • VAVG 27.57km/h
  • VMAX 37.10km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1637kcal
  • Podjazdy 85m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla Czarna Łąka - repeat please

Środa, 4 czerwca 2014 · dodano: 04.06.2014 | Komentarze 1

Runda nieoficjalnych fejsowych otwartych mistrzostw Goleniowa w jeździe na czas trwa w najlepsze . Z młodszym bratem, który szarpie na szosówce nie mam szans. Kolesie 30 latki schodzą poniżej godziny. Ja, aby nie czuć się gorszy katuję trasę, jako treningową przed maratonami. Dziś, całkiem niespodziewanie udało się pobić ostanie osiągi o prawie dwie minuty. Czyżby korba ze sztywną osią TIAGRA pomogła ??. Do Lubczyny średnia była pow. 30 km/h, ale ten odcinek zawsze jest najszybszy. Potem już gorzej, picia nie wziąłem i wiaterek jak zwykle trochę przeskadzał, trochę też bawiłem się z ustawieniami kadencji. Ale po Kliniskach już wiedziałem, że może być lepiej, więc nie szalałem zbytnio. W Rurzycy minęlim się z jednym z rekordzistów traski, który myknął na w przeciwną stronę na Full Looku w cenie kilku telefonów. Pętlił sobie 60 km jak pokazało jego endo. Po dojeździe do Orlena licznik pokazał prawdę czyli 1:09:16. Ciekawe, czy da się coś więcej wycisnąć na lepiej zestopniowanej kasecie, a jak ? zabawimy się w 12-23 z tyłu. Na mecie udało się nabyć izotonika pewnej marki, którego spożyto na stadionie.











Kategoria Treningi


  • DST 207.40km
  • Teren 207.40km
  • Czas 12:27
  • VAVG 16.66km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nacht Tour ADFC + Sternfahrt 2014

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 02.06.2014 | Komentarze 6

Czyli jak być na nogach 36 h, na siodełku spędzić ponad 12 godzin i przejechać 207 km. Wyjazd na jedną z największych mas krytycznych w tej części globu, ale po kolei.
Rano 8:00, - DJ Przyczepka nagłośnienie spektaklu szkolnego teatrzyku małżonki Dzień Dziecka, 11:00 do roboty, bo miesiąc księgowo-ilościowo zakończyć, 14:30 zakupy na obiad i wyjazd,  plus bilet na pociąg, 15:30 obiad - zrobienie, 17:00 - impreza urodzinowa członka Stowarzyszenia popołudniu (ta dereniówka....), 21:00 - pakowanko w sakiewki,  wieczorkiem, wyjazd 23:00 szynobusem do Szczecina.

23:45 przybycie na Plac Lotników (Rowerzystów), odnalezienie znajomych twarzy z Rowerowego Szczecina, Szczecina na Rowerach, Gryfusa i innych...


00:05 - Start w asyście radiowozów policji, ADFC jak co roku prowadzi do granicy na Rosówku, my zamykamy kolumnę, Jagiellońska by night, napite już miasto plącze się pod kołami,

01:00 - granica na Rosówku, krótki pierwszy postój, walimy dalej landówką do Gartz


W Gartz wjeżdzamy na fragment ścieżki Odra-Nysa. Po drodze dwa postoje, krótkie , na izotoniki, lub chmiel, lub tytoń, kto co miał..
W Schwedt przy amfiteatrze, musieliśmy podnosić rowery, bo młodzież brandenburska też za kołnierz nie wylewa..






Gdzieś tak przed 4:00 zaczęło świtać i można było zacząć podziwiać widoczki, zaczęliśmy od wschodu słońca, potem ratowaliśmy owieczkę, która zaplątała się w ogrodzeniu i beczała niemożliwie.







Później odbijamy na ścieżki prowadzące do Eberswalde, pare razy gubiąc trasę przez ADFC, którzy nawet na znaki nie patrzyli...i ganiali po różnych zakamarkach nie dając się nawet wysikać















W końcu gdzieś tak 7:30 dojechaliśmy do DB stacji czyli "bahnhofu" gdzie czekała reszta polskiej ekipy, tej, której tyle jechać się nie chciało, albo wyspać się chcieli. Kawka na dworcu, jakieś przebranko, bo już lampa zaczyna się rozgrzewać i zaraz po 8:00 bundespolizei zajarało kogutki, odpaliło motorki i hajda nach Berlin, a my w nóżkach już 111 km. Z Eberswalde wyjechało coś nas razem z tubylcami tak ze dwieście twarzy..












Odcinek od Eberswalde do Bernau spędziłem zafascynowany pewną ekipą koleżków w stylu Vintage. Tachali cały majdan w przyczepce, chyba nauczeni zeszłoroczną imprezą, a jaki patencik na bidony mieli - odwrócony z obciętym dnem karnisterek po jakiś olejach, normalnie Urząd Patentowy powinien to opatentować). Jeden z nich w tamtym roku darł do Eberswalde jak opętany po opuchnięciu Niemek, z nim to do Eberswalde wjeżdżaliśmy jako pierwsi (trasa była trochę inna). Jacy dumni jechali za ADFC, prawdziwa reprezentacja Niebuszewa,  czy co. Potem postój pod Lidlem, gdzie zaczęła się okupacja (dziwne, że czynny w niedzielę). Jechałem też trochę ścieżką,  aby porobić parę fotek reporterskich.













W Bernau dołączyła kolejna ekipa. Mi kopara opadła jak zobaczyłem parking dla rowerów pod dworcem. Dołączały różne dziwne maszyny jak fatbike, kolo później pokazał do czego one służą (po jeździe to torowisku tramwajów).





Od Bernau do Berlina Lichtenbergu jechałem obfotografując kolumnę. Gdzieś przed podczas postoju na stacji paliwowej minęła nas ekipa zabytkowych pojazdów, pewnie też jechali na swój Sterfahrt.









Wreszcie tabliczka Berlin. Ale to jeszcze przedmieścia. Spokojnym tempem wjeżdża na kolejne dzielnie, gdzie podłączają się kolejni rowerzyści. Nie którzy na odlotowych maszynach, wiadomo stolyca....Tak dojechaliśmy od dworca Berlin Ostbanhof jako jedna z dziewiętnastu kolumn.








Od dworca poruszaliśmy się jeszcze wolniej, aż do dłuższego postoju przed właściwym startem przejazdu w okolicach wjazdu to tunelu na A100. Przejazd tunelem na odcinku około 2 km, wśród wrzasków, gwizdów, techno muzy jest na pewno jedną z największych atrakcji. Po wyjeździe tunelu, wjazd na cztery pasy autostrady i cieszenie się prawdziwą wolnością. Potem już wjeżdza się w  stronę Tiergarten i Bramy Branndeburskiej. Do samej Bramy, niestety trzeba się przedrzeć wśród setek straganów, jak na odpuście. Tu pod Bramą zakończyłem przejazd, na liczniku od Szczecina pykło 185 km. 













Spod Bramy pojechałem sobie na dworzec Hauptanhof aby ogarnąć się w powrocie. Dałem ciała i zapewniłem sobie wcześniej piątki na bilet. Ci których spotkałem byli już po obstawiani. Na dworcu nikogo nie znalazłem, więc kupiłem sobie bilet BBT za całe 34 EUR z nadzieją,że ktoś się podłączy. Potem pojechałem na Alezanderplatz zobaczyć czy Currywursty nie podrożały w pewnej knajpce, Za 4,80 można dojeść. Baterie w aparacie już się skończyły, w komórce ledwo dychały. Na dworcu na pociąg 18:33 nie było już żywego ducha, więc z rozpaczy w Kaiserze kupiłem dwa podrzędne browary na drogę.



Przesiadka w Argemunde i około 20:35 byłem na dworcu Głównym. Z wagonu wytoczyło się również paru ludzi z Rowerowego Szczecina, którzy wcześniej się umówili. Na Głównym musiałem kupić kartę do zwykłego telefonu, aby zadzwonić do małżonki, aby zwłoki odebrała z Dąbia, bo komórka już też padła. Z racji, że po drodze budek z telefonem zero, udało się dodzwonić dopiero z Dąbia, do którego dotarłem rowerkiem. Żonka przyjechała po 25 minutach, zapakowałem rower i sakwy, które ściągnąłem wcześniej. O 22:30 dotarłem do domciu i padłem w trakcie kąpieli, po przejechaniu 207 km.
No more long distance................................ do czasu.













Kategoria Rajdy rowerowe