Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratoniki

Dystans całkowity:4333.90 km (w terenie 3838.80 km; 88.58%)
Czas w ruchu:206:44
Średnia prędkość:20.92 km/h
Maksymalna prędkość:61.00 km/h
Suma podjazdów:18538 m
Maks. tętno maksymalne:185 (102 %)
Maks. tętno średnie:158 (87 %)
Suma kalorii:180825 kcal
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:90.29 km i 4h 23m
Więcej statystyk
  • DST 120.80km
  • Teren 120.80km
  • Czas 07:47
  • VAVG 15.52km/h
  • VMAX 34.20km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Kalorie 4517kcal
  • Podjazdy 817m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Latarnik 2017 RJnO

Sobota, 21 października 2017 · dodano: 31.10.2017 | Komentarze 0

Sezon amatorskiego kolarstwa kończymy tradycyjnie Latarnikiem, czyli rowerową jazdą na orientację. W tamtym roku udało nam się wygrać tą imprezę i liczyliśmy skromnie na powtórkę. Przed siódmą pojawiliśmy się wraz z Piotrem Kaczorem na miejscu startu. Odbiór pakietów i losowanie kolejności startu. Trasa do pokonania ponad 100 km i 21 PK do zaliczenia. Zaczęliśmy od PK przu osadzie Słowian. Dalej trasa wiodła przez Zagórce, Koniewo, Wijekowo, Mierzęcin. Na plaży w Mierzęcinie PK4 ktoś zawinął. Potem Troszyn i Piaski, brak mostu na niebieskim szlaku. Przez pola dostajemy się do Kamienia. Łapiemy następne PK w Dziwnowie i koło jeziorka. Najrtudniejszy PK to latarnia Kikut. Na zjeździe czerwonym szlakiem, gałąż się wkręcea gdzieś między koło a tylnią przerzutkę i czar o dobrym wyniku pryska. Sprowadzam rower do Wisełki, gdzie Piotr czeka. Znawca tematu usuwa przerzutkę i jest możliwa jazda na jednym biegu. Ambitnie walczymy w poszukiwaniu następnych PK. Ostatnie 4PK były w samym Wolinie. My zapamietamy akcję z kiludziesięcioma spłoszonymi krowami. Dobrze, że pastucha dało się zamknąć. W lesie koło plaży nie udaje się nam znależć jednego PK. Na powrocie łapiemy ostatniego koło wiatraka i przed końcem limitu czasowego wracamy na miejsce startu. Potem mała integracja po zawodach. Wyników nie znamy, ale raczej końcówka. Ważne, że udało się dotrzeć na metę. Piotr...szacun za wsparcie techniczne.






Kategoria Maratoniki


  • DST 94.40km
  • Teren 94.40km
  • Czas 05:23
  • VAVG 17.54km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Kalorie 3452kcal
  • Podjazdy 543m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Eco Race na Bobrowej Polanie

Sobota, 16 września 2017 · dodano: 17.09.2017 | Komentarze 0

Czyli Rowerowy Rajd na Orientację. 15 Południk organizacja. Zameldowaliśmy się na Bobrowej Polanie przed czasem. 9:45 dali mapę i w drogę. Do zrobienia 7 PK na dystansie około 38 km..limit 4 godziny. Zrobiliśmy w 3 i pół. Na powrocie Piknik w Wielgowie . Wyszło łącznie ponad 90 km..a na rajdzie zajęliśmy II miejsce, było pudło i bidon termiczny w nagrodę.





Kategoria Maratoniki


  • DST 108.50km
  • Teren 108.50km
  • Czas 04:26
  • VAVG 24.47km/h
  • VMAX 56.30km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 2458kcal
  • Podjazdy 982m
  • Sprzęt Author A4404 Force Edition
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rajdy dla Frajdy - Drawno

Niedziela, 10 września 2017 · dodano: 13.09.2017 | Komentarze 0

Na scenie eventów rowerowych pojawił się nowy ciekawy produkt a mianowicie Rajdy dla Frajdy. Rajdy dla Frajdy to taka nowość...ścigania nie ma ..limitu czasu nie ma, coś na wzór Kaszebe Runda. Rajdy te są organizowane w każdym województwie, my wybraliśmy się do Drawna, na GPA Zachodniopomorskie...na jeden rajdzik było gratis. Trasa tej edycji biegła po południowej cześci Pojezierza Drawskiego. Start i meta Drawno przez Kalisz Pomorski.. Konotop..Złocieniec i powrót. Na starcie zameldowało się jednak niewielu uczestników, coś koło dwudziestu. Powitanie przez organizatora i zaraz po godz. 11 wyruszyliśmy na około 108 km trasę. Do Kalisza Pomorskiego grupa jechała bardzo żwawo..mając ponad 34 km/h...Nikt nie szarpał...jednak zaraz za Kaliszem na górce prawdy wszystko się wyjaśniło i zostaliśmy gdzieś pod koniec. Zaczęliśmy podziwiać widoczki i wyjątkowo długie asfaltowe odcinki..oraz górki do Złocieńca. Objazd zajął nam coś ponad 4 h bo cykaliśmy fotki. Ścigacze byli na mecie coś po 3,5 godziny. Na koniec dekoracja, słowa kończące i powrót przez zatłoczoną DK10 bo ludziska z targów rolnych wracali. O podsumowanie można na razie nie pytać...impreza dziewicza..ale nam się trasa podobała...ponad 100 km prawie nowych asfaltów i trochę górek dało Frajdę.






Kategoria Maratoniki


  • DST 68.00km
  • Teren 68.00km
  • Czas 02:25
  • VAVG 28.14km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 3452kcal
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Author A4404 Force Edition
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Szosowy Stargard

Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 28.06.2017 | Komentarze 0


Kategoria Maratoniki


  • DST 111.20km
  • Teren 111.20km
  • Czas 04:27
  • VAVG 24.99km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Kalorie 3456kcal
  • Podjazdy 357m
  • Sprzęt Author A4404 Force Edition
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Szosowy - Nowogard

Sobota, 29 kwietnia 2017 · dodano: 29.04.2017 | Komentarze 1

Drugi maraton w sezonie. W Obornikach było wietrzno. W Nowogardzie deszczowo. Ten sezon ma wzmocnić kondycję na Rajdy. Wciąż na chorobowo. Rano zajechał transport, pakiety odebrane wczoraj...raczej z tych nędznych (rękawiczki wzięła córka). 
Najpierw teleportacja do Nowogardu, trochę pokręcenia się wśród znajomych i gotujemy najpierw rowerek (numerek, bidonki). Potem siebie...w kwietniu piździ dalej więc ubiory się nie zmieniają. Zapowiadali dyszcze to kurtkę skitraliśmy pod spodem.
Start trochę opóźniony ze względu na spóźnienia w odbiorze pakietów.


Author A4404 na Tiagrze, wystarczy..

Moja grupa startowa to były same tuzy i cyborgi po starcie zaraz znikły za zakrętem. Co można się spodziewać po mistrzu świata Mastersów...Z Nowogardu wyjechałem więc sam. Zaraz zaczęło mżyć, lekko padać, kurtki nie wyciągano..Do Kamienia bez historii, pociągi przemykały a ja walczyłem z gilami i batonami. W butach nie chlupało. Jedyni mijani to maruderzy na dystansie mega...
Zaraz za Kamieniem nadjechał pośpieszny ze Bikers Świnoujście, ale pierwsza górka i nas już nie ma. Tak szukałem doczepki, ale to na krótką chwilę, nie szarżowaliśmy , oszczędzając się na niedzielny Rajd i Rund um Berlin. W końcu przed Gryficami udało się dorwać dwie Panie z poprzedniej grupy, szły zacnie. 
W Stuchowie jeszcze tylko PK ...W Gryficach łapaliśmy jeszcze jakąś grupkę, ale na chwilkę. Na bufecie łyklibyśmy trochę gorącej kawy ale organizator poskąpił...samoobsługi nawet nie było. Przed Kołomąciem doszły mnie konie z rowerów innych....ale towarowy również był na krótko. W Kołomąciu palnęło deszczem, zjechaliśmy na przystanek aby kurtkę założyć, zapodalim na żela i zaczęlismy gonić jakieś zagubione Panie. Jedną zaraz dogoniliśmy, ale drugiej to rady nie daliśmy...SIGMA 2...uciekała jak poparzona. 
Co robić ? jak nic nie zrobisz...Na ostatniej prostej przestało padać i w promieniach zimnego słońca dojechaliśmy na Metę. 
Ja 4:27...SIGMY - 3:51 i 4:01 (jak żyć....).



SIGMY na starcie..


W końcu coś upolujemy...


Echo na Bufecie..

Do kolekcji... w końcu kupiony..

Reasumując trasa fajna, gdyby nie lało. Osobnym tematem jest spadający już od dawna na psy poziom organizacji niektórych maratonów, a ten niestety do nich należy mimo, że pierwszy raz, ale organizator do dupy.
Plusów nie było...minusy ...pakiet startowy wątły..obsługa na bufecie żadna...przydała by się gorąca kawa ...w te zimno. Na mecie tylko grochówka była ciepła...ale makaron z serem to zimny...Nie można wynająć jakiejś hali ? a nie spożywać na wietrze...i po przemoknięciu. 80 PLN za zupę, makarony nie liczę, medal, rękawiczki - za małe, 6 trytytek, katalog Speca z tamtego roku, dwa numery startowe, sporządzenie listy z wynikami.....to jednak trochę za dużo... może doliczyli deszcz ? 
Na losowanie nie jadę...nagród nie odbieram, obaczym relację jutro...czy mój udział w nagrodach dla innych będzie uwzględniony.



Nawet Endo nie rejestrowało lokalizacji, tylko czas...
Tylko SIGMA szarpnęła...

Kategoria Maratoniki


  • DST 90.70km
  • Teren 90.70km
  • Czas 03:44
  • VAVG 24.29km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Kalorie 1455kcal
  • Podjazdy 172m
  • Sprzęt Author A4404 Force Edition
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Oborniki - w Krainie Trzech Wiatrów

Sobota, 22 kwietnia 2017 · dodano: 24.04.2017 | Komentarze 0

Pojechaliśmy zacną grupą na inaugurację Pucharu Polski w "amatorskich" maratonach szosowych. Sezon 2017 zaczynamy od Obornik. Najpierw w piątek 3 godzinna podróż po pakiety startowe i na nocleg do Czereśniowego Zakątka. W sobotę od 8:40 pierwsze starty ekipy. Trasy do wyboru, jedna albo dwie pętle po 90 km w Krainie Trzech Rzek. My zrobiliśmy jedną w warunkach tajfunu, który wiał przez 80 km trasy. Impreza zacna i z rozmachem. Czekamy co pokażą inni...następna już 29 kwietnia w Nowogardzie. A z wyników, cóż chwalić się nie będziemy 390 miejsce z czasem 3:45..Wygrał taki co jeździ ze średnią 38 km/h w czasie 2:21 i tyle na temat.




Stoi w miejscu..


Kategoria Maratoniki


  • DST 361.00km
  • Teren 361.00km
  • Czas 13:52
  • VAVG 26.03km/h
  • VMAX 54.30km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 185 (102%)
  • HRavg 136 ( 75%)
  • Kalorie 11959kcal
  • Podjazdy 1004m
  • Sprzęt Author A4404 Force Edition
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ultramaraton czyli dwie szychty na rowerze

Sobota, 17 września 2016 · dodano: 18.09.2016 | Komentarze 3

Nie jest to rok na wyczyny rowerowe, maratony szosowe odpuszczone. Skoro jednak był początek na otwarcie sezonu w Obornikach to i winno być zakończenie w Świnoujściu. Sporo człowiek myślał...myślał i jak zapłacił wpisowe 70,00 PLN to nie było już wyboru. Ogólny zamiarem było pokonanie w końcu bariery 300 km na raz..Okazja była dobra ...trasa Ultra jakieś 345 km ze Świnoujścia do Nowego Warpna i z powrotem. W piątek już kolega vice-komandor odebrał pakiecik, my przygotowaliśmy rowerek i zapasy płynów, batonów i innych pierdół..kuferek na tył i poszliśmy spać koło 21:00 aby wstać o 4 rano...Start mieliśmy o 6:46 w 10 osobowej grupie znanych sobie postaci maratończyków.
Ze stresu spać nie mogliśmy, kawa rankiem, jakieś płatki i w drogę do Świnoujścia na spotkanie z vice-komandorem, z którym to mieliśmy dokonać wyczynu. W Świnoujściu byliśmy przed 6:00 i czekamy, czekamy, czekamy, a tu niet kolegi Piotra i pakieciku. Rower dozbrojony, ja rozgrzany i ubrany...lampki zamontowane. Dzwonimy, dzwonimy...odebrał zaspany o 6:40 ....ja cię pierdziu...zaraz start...Co robić ...załatwiliśmy przepisanie na starcie ..dostaliśmy numer 299 i o 6:50 wystartowaliśmy z następną przedostatnią grupą rowerów innych. Jedna szosa na pokładzie...


W drodze na...


Koń niby gotowy...brak numerka..


Szosowe łydy już na starcie...



Grupka ruszyła żwawo i widać było, że zaprawieni...Ja na szosie mogłem nawet ciągnąć i dawać zmiany..Do górek koło Międzyzdroi wszystko sprawnie i cacy...Dopiero przed Dargobądziem dojechała jakaś druga szosa, która ostro pociągnęła grupkę, przy okazji rozbijając nas na 3...Górka w Dargobądziu zrobiła swoje i zostałem na końcu...mając przed sobą w polu widzenia ostatnią dwójkę...Pościg do Wolina...dobrze, że w Recławiu jest bruk i wszyscy walą bokiem chodnikiem...tutaj były jakieś przetasowania i zaraz za Recławiem udało się doszlusować do 8 osobowej mieszanej grupy damsko-męskiej szosowo-innej...Ale grupetto było zacne...32/33 km i tniemy..tniemy...do Stepnicy na PK wpadamy razem i zgodnie łyczek kawy...i rozpęd dalej.

Górki zaczynamy..


Recław ...doszliśmy...


PK Stepnica... 52 km

Od Stepnicy spore zaskoczenie nowy asfalt do Kątów i dalej do GPP. Tutaj czeka wsparcie grupy.. miejscowy szosowy wyjadacz maratoński...z Grupy Szybciej Nie Mogę..Podkręca delikatnie i niechcąco tempo do 35/36 km/h...dajem radę...Przelatujemy przez Rurzycę, Kliniska, Pucice i wpadamy do Dąbia..Trochę zwalniamy bo ruch miejski...dalej Zdroje...Podjuchy i na podjeździe przed mostem pęka seta...patrzymy na licznik ...będzie grubo...Endo pokazało później 3:18...rekordzik pierwszy..Ale co dobre to szybko się kończy...Jechaliśmy w nogawkach jeszcze i coś się zagrzało w prawym udzie...skurcze...kurcze...ratujemy się batonami, magnezem. Dodatkowo na Krygiera przed manewrem na Ustowo skacząc po chodnikach kuferek spada...rzepy słabe...stajemy...grupa odjeżdża..Stanisław Szybciej Nie Mogę próbuje holować...my walczymy ze skurczami...dodatkowo górki Kurowa i Siadeł dają popalić i na PK Kołbaskowo wpadamy kiedy grupetto szykuje się do wyjazdu...trudno...

Grupetto się już zbiera

W końcu udało się ściągnąć nogawki na PK..dolać płyny...wyciągnąć z kuferka zapasy...i po kilkunastu minutach postoju wyruszyć solo do Nowego Warpna. W Kołbaskowie wytelepało dotatkowo na bruku mostka...chodnikiem się nie dało ...Świadkowie tarasowali..W końcu docieramy do Dołuj.. 145 km a my bez bro ?? Fresh Market stawia na nogi. ..Wpadamy do Lubieszyna i na Dobieszczyn...Jeszcze przed Bukiem piękny drobny bruczek, który rozkojarzał. Dopiero odcinek od Dobieszczyna dał wytchnienie w postaci ładnego asfaltu. Jeszcze koło Stolca widziałem wracających już do Świnoujścia pierwszych ultrasów. W końcu Nowe Warpno...Tam chcieliśmy postać jakieś 20 minut...



W Nowym Warpnie miłe zaskoczenie...będziemy mieli eskortę do Kołbaskowa w postaci Lecha ze Szczecina na Rowerach...Odpoczywamy, zbieramy siły...dojeżdża reszta ...tych ostatnich...moje grupetto też trochę postało. W końcu udało się zebrać i 13:50 wystartowaliśmy na powrót...Miałem farta bo Leszek z Krystyną ciągnęli żwawo...i zaraz oderwali mnie od reszty...Zresztą w Kołbaskowie czekał już na mnie ten, który mnie opuścił...nie jechał już do Nowego Warpna...brak sił. Wracaliśmy troszkę inaczej ...ominęliśmy bruczek...przez Dobrą i na Lubieszyn dotarliśmy też inną drogą...fajne fale...Krystyna odjechała koło Dobieszczyna, a mnie Lechu ciągnął ...dosłownie...Po jakiś 220 km ...zapaliła się lampka...miałem dość. Jakoś udało się dojechał do Kołbaskowa gdzie zostałem przejęty przez czekającego vice..

Wjazd do Nowego Warpna..


Chwila relaksu...szukam klona..


Wzięty na hol...


My dalej bez ...

W Kołbaskowie czekał z moim numerem startowym Tasior... zaoferował pomoc. Browara nie miał...więc co to za pomoc. Ruszyliśmy więc dalej ...Lechu wyprowadził nas przez Przecław bokami i znależliśmy się już we dwójkę na końcówce Gumieniec. Przejazd slalomem między walcami na Krygiera i pada hasło...zimne bro...na Orlenie w Podjuchach... Godzina 17:15...wiadomo było już że w 4 godziny nie wrócimy już na 21:00 przed zamknięciem mety...


Koło Przecławia..


Orlen i Tatra...

Przemknęliśmy przez Zdroje i Dąbie. W Dąbiu mijając autobus na Gierczak zjechałem na chodnik i cudem przemkłem między barierkami a lampą...W Załomiu padło hasło, aby się ubrać...towarzysz mi zmarzł... Skończyło się na wykładzie dla młodzieży o rowerowaniu w Zaścianku..


Tasior potem stwierdził, że niestety ma jeszcze dzisiaj urodziny teściowej i wraca do Maszewa..Poprosił tylko abym odebrał mu torbę ze startu. Rozstaliśmy się czule na wysokości GPP. Ja jeszcze w Załomiu założyłem z powrotem lampy bo zaczęło już zachodzić słoneczko. Tak doturlaliśmy się na 20:11 na zamknięty już PK w Stepnicy. Telefon od brata, że organizator mnie szuka...noclegu w Stepnicy odmówiłem. Wizyta tylko w Biedronce...bo przestały mi smakować moje izotoniki...Dokupiliśmy colo i jakiegoś energii drinka i jedziemy na Wolin. Organizatorowi powiedziałem, że dojadę bo taki jest plan, a on niech idzie na imprezę integracyjną...W Stepnicy wróciły też nogawki i rękawki.


Ciężkie chwile rozstania..


Nawet mały Heineken już nie smakował na 307 km...

Wyruszyliśmy na Wolin...Po drodze napotkaliśmy w Żarnowie wracającą ze swojej 3-setki Szczecińską Grupę Rajdowową...byliśmy w takiej samej sytuacji...mieli trochę lepiej bo jechali grupą..W końcu o 21:42 wjechaliśmy do Wolina..naszło nas aby skorzystać z udogodnień PKP...ale dworzec był zamknięty.




Ciemno było, ale księżyc świecił prawidłowo, lampa przednia dawał więc dalej w drodze..Jeszcze tylko podjazd do Dargobądzia...zjazd do wsi ...parę podjazdów i powolnych zjazdów na S3 do Międzyzdroi wśród tirów walących na prom..Za zjazdem dwie ostatnie proste do Świnoujścia i o 23:05 zameldowaliśmy się Ludzi Morza...End...
Na mecie, ktoś jednak był...był szefo Uznama, który czekał na mnie....,nie, czekał na chipa.., którego zaraz ściągnął..czas zanotował do medalu i oddał torbę Tasiora...i się ulotnił.



Hotel Kia..


A ja w szoku..że w końcu się udało...zacząłem powoli się rozbierać, przepakować ...celem ulokowania się na nocleg w aucie...śpiwór był..ja sił na powrót do domu nie miałem.

Co zresztą widać...

Jak się pakowałem z imprezy integracyjnej powrócił kolo, który zapraszał jeszcze do przyczepy na pogaduchy...Ja podjechałem tylko na BP aby się trochę opłukać..Kupiłem jeszcze tylko hot-doga na kolację i bro do przyczepy. Hot-doga zjadłem w 1/4 ...zaszedłem do przyczepki , pogadaliśmy na parkingu jakieś 20 minut, zaparkowałem auto...rozbiłem śpiwór w środku i poległem.

Czas na pierwszym dystansie ULTRA może nie powala, dojechałem 2 godziny po zamknięciu mety i 6 godzin do pierwszego szosona, ale parę życiówek padło:
1. Najdłuższy dystans dzienny - 361 km, 16:19 brutto, 13:52 netto...tak naprawdę po 230 km w Kołbaskowie miałem już dość ...
2. Najszybsze 100 km w życiu - 3:18:37....ale zacna ekipa była...
Świnoujście - Podjuchy
3. Najszybsze 10 km w życiu - 18:08 ....jak wyżej
4. Najszybsze 200 km w życiu - 7:10 ...
Dzięki za wsparcia na poszczególnych fragmentach..zwłaszcza Lechowi Jewtuszce, Krystynie Roszak, Stanisławowi Staniszewskiemu oraz Piotrowi Kaczorowi
6:50 Start Świnoujście
13:50 Start powrotny Nowe Warpno
17:15 Orlen Podjuchy z Tasiorem
20:11 Stepnica
21:42 Wolin
23:05 Świnoujście ...meta przy aucie ...


Rano się obudziłem koło 7:00, przeprawiłem się na druga stronę...udało się załatwić u Rodziny kawę ze śniadaniem i pojechałem na uroczystość zamknięcia i po blaszkę...Blaszkę odebrano i po 11:30 wróciliśmy do domu....Długo , bardzo długo nikt nie na mówi mnie na powtórkę....








Kategoria Maratoniki


  • DST 164.40km
  • Teren 164.40km
  • Czas 10:52
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Kalorie 14567kcal
  • Podjazdy 232m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Hydrobike 164

Piątek, 17 czerwca 2016 · dodano: 20.06.2016 | Komentarze 2

Maraton Ultrabike 147 przeszedł do historii wyczynów rowerowych. Trasa maratonu była przejechana za dnia w poprzednich miesiącach na raty do Brojc. 30 kwietnia udało się jeszcze ją przejechać całą  nocą w ramach testów w 9 osobowym gronie. Więc niespodzianek być nie mogło. Ale po obfitych dwudniowych deszczach czego można było się spodziewać...tylko pól ryżowych dlatego zmiana nazwy na Hydrobike.
Najpierw udaliśmy się w piątkę z Goleniowa do Szczecina pociągiem. W Szczecinie na Wałach Chrobrego, tam gdzie był start zjawiliśmy się koło 20:00. Odebraliśmy pakiety, przyczepiliśmy numerki, oddaliśmy rzeczy na przepak. Część Drużyny Pierścienia udała się na do Rotundy na jakieś tam izotony. Ja ostałem przy małym 0,3 l i kręciłem się na starcie spotykając znajomych. Jeszcze przed startem napotkaliśmy Prezesa Gryfusa, który nam focie pstryknął. Na dodatek w połowie drogi na Wały się zoorientowałem, że kask się ostał w pociągu. Cóż począć...Pojechaliśmy w pancernej bandance.






Parę minut przed startem zgromadziliśmy się w celu wysłuchania komunikatów. Staliśmy gdzieś sobie w połowie stawki i równo o 21:00 poszli na trasę. Start na Wałach prawie honorowy, ostrożnie po bruczku na dół i na Trasę Zamkową. Grupa miała jechać ścieżką, ale ktoś tam się rozpędził i cała wataha jechała prawym pasem. Po chwili jednak pojawiła się Policja, która koło Shella zgoniła wszystkich na ścieżkę. Z racji, że Most Cłowy został zamknięty dla wszystkich wymyślono sposobik na objazd do Dąbia. Na Gdańskiej pod wiaduktem przerzuciliśmy się na lewo i w okolicach ks. Anny po schodkach w dół, przecinka i po schodkach do góry na Most Pionierów. Tutaj nastąpiły pierwsze przetasowania, jechaliśmy z bratem w połowie stawki, grupka nasza była lekko z tyłu, myślimy dociągną. Po zejściu a zasadniczo zjeździe na Eskadrową wyjechaliśmy na Przestrzenną w Dąbiu, gdzie ustawiłem się za dwiema paniami z Gryfusa. Koło Gierczak je zostawiłem bo brat wyrywał do przodu. Myślę sobie, że nie ładnie, lekke zwalniałem czekając na resztę, ale coś się opóźniali. W Dąbiu zamiast brukowaną Pucką chodnikiem, kawałek Tczewską i w Słupską do lasu na małego singletracka. Tutaj jeszcze jechałem w jakiejś 20 osobowej grupie. Na końcu Goleniowskiej koło Iglotexu były pierwszy PŻ, ale mało kto tam się zatrzymał i wpadliśmy w lasek na wysokości Załomia. Tutaj jeszcze było w miarę. Ale po wypadnięciu na prostą leśną do Wielgowa zaczęło się preludium Hydro...Do wiaduktu kałuże, za wiaduktem jeszcze większe. Tutaj grupa zaczęła się rozciągać i w parach dotarliśmy do Wielgowa. W Wielgowie przed szutrówką jeszcze parę strzałów w postaci 50 metrowych kałuż, ale tutaj ziemia była twarda i niespodziewajek większych  nie było. W końcu udało się wydostać na szutrówkę do Sowna, grupka znowu się zbiła gdzieś do 10 osób, ściemniało więc lampy na 1/2 i jedziemy. Mijamy po drodze pierwszego uszkodzonego znajomka, po przerzutce...urwany wózek...dla niego koniec. W Sownie kawałek asfaltu to dokręcamy do 30 km/h i wpadamy na pierwszy PK na końcu wsi. Część tam wzięła banana czy coś tam, odhaczyła się u sędziów i hajda na koń do drugiego PK.



Jeszcze przed Sownem napotykamy na końcówkę biegaczy, którzy wystartowali o 18:00. Z Sowna na Poczernin asfaltem, z kimś tam jechałem, nie pamiętam nawet z kim tak się przewijali. Od Poczernina polna droga do betonki na Chociwel, a za betonką polny armagedon...odcinek do lasu masakra...odcinek przy lesie masakra..odcinek w lesie masakra...w końcu dotarło się do Dobrosławic. Chwila oddechu na wiejskim asfalcie i kierunek Swojcino, tutaj znośnie bo szutrówka. Za Swojcinem do Darża powtórka z rozrywki. Trawa powyrastała, ciasno się zrobiło i zganialiśmy biegaczy do rowów, skutecznie wybijając z ich tam rytmu pieszego..Taktyka była taka, jechać za kimś i patrzeć w co się wpierdoli...Ale klasa goście się nie wywalali.. W końcu Darż, asfalcik i polną drogą do Maszewa, tutaj troszku lepiej. Z górki jeszcze tylko trzeba uważać bo ostatnio by piach na dole, teraz było bagno. Siłą rozpędu Scott przeszedł, kawałek jumbo, podjazd w Maszewie pod PK i my są po niecałej 1/3 trasy. W Maszewie postanowiliśmy poczekać na swoją grupę, brat właśnie opuszczał PK, nadjechały dziewczyny więc się odhaczyliśmy, do środka nie właziliśmy...czekamy..czekamy...w końcu stwierdziliśmy że podjedziemy na Kagrę na bro, ale stacja zamknięta. Na makaron gdzie mieliśmy zaproszenie od Juju nie chcieliśmy się wracać więc mamy cela ...cela dnia ...gonimy Paulinę i Krystynę ...Gryfusiątka..





Po wyjeździe z Maszewa, zaraz za jeziorkiem skręt w prawo na polne i leśne drogi. Do wysokości Jarosławek wbrew pozorom tylko małe zbiorniczki...od krzyżówki już gorzej..do Redła ..las zalany...tutaj już jechaliśmy solo...jakieś światła majaczyły z przodu, ale jak się okazało byli to biegacze...rowerzyści się już skutecznie porozciągali. W końcu jakoś, Redło....szutrówka do Nowych Wyszomierek znośnie...ale za Nowymi Wyszomierkami do Wyszomierza powtórka bagien i szuwarów. Wyszomierz trochę asfaltu, ale za torami skręt w prawo do lasu na Gardną....Na górce w lesie...pierwsza gleba...tylne koło ślizga się na glinianym wzniesieniu kałużycha, przód gdzieś tam w drugą i fajt na lewo ....na trawkę...podwójny tulup zaliczony. Nikt nie widział...podnieśliśmy pojazd, nic się nie stało, nic się nie stało..Wreszcie Gardna, objazd jeziora w Nowogardzie, Wojska Polskiego i jakaś tam młoda policja kieruje na PK Nowogard w Domu Kultury. Tutaj postanowiono zjeść bułkę , napić się kawy, zdeczko odpocząć bo właśnie brat a za nim dziewczyny zaraz odjeżdżali...nic to ...dogonimy. Koło godziny 2:00 opuszczamy Nowogard...





W Nowogardzie próbowaliśmy opłukać wodą z butli pojazd z błota, ale coś słabo. Więc jedziemy dalej. Za Nowogardem do Lestkowa na polnej drodze znowu slalom albo i nie, wszystko zależy od wielkości kałuż...małe omijamu, przez duże przejeżdżamy, ochraniacze dają radę...buty suche.. Za Lestkowem do Orzesza, Sajgon, Liban i Bejrut plus zwalone drzewo na trasie. W Orzeszu troszkę asfaltu i w prawo w polną na Boguszyce...powtórka ....woda..woda...Od Boguszyc kawałek polnej, trochę błota i ślisko na jumbach i skręt na Potuliniec. Pod Potulińcem dochodzimy jednego znajomka i wio przez Potuliniec. Wiejski asfalt i polną drogą koło torów do Płot. Na jednym ze zjazdów gleba nr 2 na Goloba...tylnie koło w poślizg..hamulec przedni nie reaguje...właśnie się skończył i leżymy...Chwila zastanowienia...nic się nie stało, nic się nie stało, kuferek tylko się przekrzywił...kolo się pyta czy żyjemy..Żyjemy, ale co to za życie...powoli odjeżdża, my wstajemy i się otrzepujemy. Zaraz dostajemy piękne odcinki po 100 metrowych kałużach przy torach... po minięciu 56 ...przejazd kolejowy w Płotach. Wpadamy do miasteczka na światłach w lewo lecimy na PK Płoty. Tam już są..brat i gonione dziewczyny. Brat Pauliny miał bro...chory nie odmówi...Odha zyliśmy się i poszliśmy sobie na leczo...Zjedliśmy ciepłą zupkę...obmylismy bidony, uzupełniliśmy carbo i coś tam jeszcze . Brat nie czekał...dziewczyny też...3:58 opuszczamy Płoty.






Jeszcze opłukaliśmy rower i jedziemy dalej. Świtać zaczęło..do Słudwi i dalej asfalt...potem Dobiesław i w las..Tutaj znośnie, odhaczamy się na PK Płoty bis i jesteśmy w Komorowie na pętelce. Tutaj piękny bruczek, ale udało się znaleźć boczkiem jakiś szuterek. Za Komorowem na Gostyń polnym singielkiem, wody jakby trochę mniej..Gostyń i asfalt, przecinamy trojkę i walimy w rodzinne strony żony czyli Badkowo. Do Badkowa asfalt i.....dalej do Wyszoboru najtrudniejszy polny odcinek...błoto, pod górę, błoto, kałuża..i tak ze 4 km...Tutaj przerzutka tylna powoli zaczyna odmawiać posłuszeństwa, wiesza się. W końcu Wyszobór, koło PGR kierunek Natolewice...tutaj spotykamy lidera biegaczy...Za Natolewicamu piękna, wolna od wody szutrówka, bo         z góry...jeszcze trochę wody przed Brojcami i my są na przedostatnim PK Brojce. Tutaj rządziła miejscowa OSP...dziewczyny jescze były...brata już nie było. Wyciągeliśmy trytytki i przywiązaliśmy uwarny koszyk bidony, wypadł przed Brojcami...dowiązliśmy do kuferka, zamki się po rozwalały, opłukaliśmy rowerek i 5:56 odjazd z Brojc.







Za Brojcami do Strzykocina bruczek, szukamy ścieżki ...Strzykocin - Kinowo znowu gliniaste pole z lekkimi górkami..trochę wody. W końcu zaczyna być z górki, bo asfalt. Rower za to idzie coraz słabiej...łańcuch dostał i skrzypi...dajemy radę pod lekką górkę w Mechowie ...pod większą w Morowie. Zaczynamy się rozglądać gdzie moje uciekinierki...były długie proste...ale coś ich nie widać. Dojeżdżamy do Byszewa, tutaj się meldujemy, do środka nie wchodzimy....gonimy ucieczkę.





Od Byszewa to jakby w innym świecie byliśmy..asfalt na Niemierze, podkręcamy tempo...dziewczyn nie widać..Błotnica nie widać..Przećmino gaz się przydał...dwa pieski dolatują z boku, ale mamy coś na nie, dwa psiki i po zamiatane. Jeszcze koło Przećmina odparcie ataku na szutrówce jadącego za mną kolarza..Korzystno...przedmieścia Kołobrzegu...gdzie one są...rogatki Kołobrzegu...gdzie one są...Kołobrzeg....nie ma ....w końcu meta koła hali Milenium, wjazd na metę tuż przed godziną osmą, ich nie ma ...przegrałem znowu z laskami...Czas 10:53, 42 miejsce...brat 30 miejsce coś 20 minut wcześniej...ale ile dziewczyny bo ich nie ma...Dali medal...od razu do kija z bro i powoli odtajamy....





Tak się kręcimy, ogarniamy i co widzimy ...dziewczyny wjeżdżają . One w szoku, ja w większym, udało się....taktyka górą...czekały na mnie w Byszewie, a ja tam nie wszedłem....i 8 minut do przodu...Hurrrrra...

Komandorze, oszukano nas...



Upojony sukcesem powoli zacząłem się przygotować do kąpieli i zmiany stroju. Odszukałem plecak i poszedłem się kąpać...Po kąpieli i nawadnianiu się ...poszliśmy z bratem na obiad/śniadanie. On wciągnął, ja się ociągałem. Wśród pogaduszek zaczynamy myśleć gdzie się podziali turyści....ostatnie komunikaty mówiły, że jeszcze w Brojcach. W końcu dojeżdżają tuż przed 11:00, chwila przed zamknięciem mety. Obrażeni jacyś, ale póżniej im przeszło...eskapadę wybrali albo pomylili z wycieczką, grupowe awarie, czy jak.


Zaraz po 11:30 przystąpiono do ogłoszenia wyników. Pierwsza trójka zlazła z czasem poniżej 8 godzin, ostatnia koło 14. Po ceremonii brat pojechał na pociąg. Ja z resztą do miasta na obiad...pociąg mi koło 15:00 odjechał, bo przez 25 minut babcie i dziadki sanatoryjne kupowały bilety na powrót. Jak właziłem po schodach to pociąg odjechał. Cóż był robić, podjechaliśmy delikatnie nad morze, wcześniej opłukując pojazd...ale do jazdy to on się nie na nadawał. Po 17:24 w końcu opuściliśmy Kołobrzeg i koło 20 bylismy w domu...Pranie do pralki, a my spać...spać...spać...do 10 rano w niedzieli.




Podsumowując: wpisowe 140 PLN, dojazd 40 PLN, obiad dodatkowy 42 PLN, inne bro 12 PLN..Straty: kask, koszyk bidonu, hamulce, lampka tylnia, kuferek, przerzutki , circa 350 PLN. Wrażenia z 11 godzin bezcenne, czyli 50 zł/h...drogo ? ale kto zabroni się upodlić...i zamęczyć. Oznaczenie trasy fantastyczne, system światełek prowadził jak po sznurku, zero korzystania z nawigacji. Karszery by się przydały na PK...reszta organizacji bez zarzutu. Czy za rok pojadę ? nie wiem ,,,,,nie pytajcie...














Kategoria Maratoniki


  • DST 161.00km
  • Teren 161.00km
  • Czas 10:24
  • VAVG 15.48km/h
  • VMAX 40.30km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Kalorie 2904kcal
  • Podjazdy 405m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wielki Nocny Test - Ultrabike

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 3

Było epicko, zajebiście, czadowo i same ochy i achy. Lekcja na maraton zaliczona, ale po kolei.
Na dworcu PKP w Goleniowie zapakowała się nasza czwórka, która ma zamiar męczyć się w czerwcu. Rowerki zapakowaliśmy do pociągu i wdaliśmy się w dyskusje wracającym z Kołobrzegu rowerowym towarzystwem, jak się dowiedzieli co mamy zamiar zrobić, to kopareczki im lekutko poopadały.


Na dworcu.

Pociąg coś wyjątkowo szybko przyjechał, bo byliśmy 30 minut przed startem na parkingu koło Lidla na Portowej. Na fejsie parę osób wyrażało chęć wspólnej podróży i do końca nie wiedzieliśmy ilu nas będzie. Ale byli,  pojawiło się jeszcze 5 śmiałków, którzy na klatę przyjęli wyzwanie Actimela. Znałem już kilku wcześniej z racji rowerowych eventów, tylko chyba nie znałem jeszcze wcześniej następnego Adama. Jeszcze przy Lidlu małe przepaki. W sumie było parę zagwozdek, jak się ubrać na trasę, co wziąść co nie. Miałem na sobie plecak rowerowy, nawet spory się zrobił, bo do bukłaka wlano jakieś 1,5 l  energetyka za 2,00 PLN. Do tego zestawy baterii do lamp, powerbanki, kable USB, ochraniacze, kurtka, bluza i coś do przebrania na rano. Żele, batony, mleczko ..nazbierało się tego. Jechaliśmy na 3 lampy...dwie na kierownicy oraz czołówka, na ramie dodatkowo Samsung w uchwycie ze śladem trasy.


No i jest cała 9...Tasior wyglądał jeszcze jak Smerf Kolarek..

Zaraz po 20:00 ruszyliśmy. Udało mi się wcześniej objechać trasę aż do Brojc, czyli wiedziałem co nas może czekać po drodze. W Dąbiu zaczyna się pięknym brukiem na Puckiej, aż do przejazdu. Za przejazdem wjeżdżamy w Słupską i do lasku. Laskiem dojeżdżamy do nowej drogi do Wielgowa i pod wiaduktem wpadamy na Wolińską. Prosty asfaltowy odcinek po prawej stronie torów kolejowych. Tu gdzieś koło IGLOTEXu ma być jakieś PŻ lub PK, zobaczymy. Na końcu Wolińskiej wpadamy wśród ostatnich bloczków znowu do lasu. Ślad trochę kluczy bliżej lub dalej Goleniowskiej (kiedyś wylotowej do S3, teraz dojazdówka do Załomia). Mimo aktualnego śladu, coś mnie pokusiło aby sprawdzić czy jest skrót aby szybciej dostać się do wiaduktu na autostradzie. Dróżka jednak nie dochodzi i musieliśmy lekko pokluczyć pchając rowerki, tak gdzieś z 400 metrów. W końcu udało się wyjechać na właściwą drogę i dojechać do Wielgowa.



Na wiadukcie zaczyna szarzeć.

Od Wielgowa grupa zaczyna się już powoli rozpędzać. Miało być spacerowo, a na odcinku Wielgowo-Sowno wykreciliśmy jakieś stravowskie KOMy z pierwszej dziesiątki. W Sownie asfalt spowodował dalsze rozpędzenie się, że udało mi się ich zatrzymać na chwilę przez samym wjazdem do Poczernina przed Iną w celu małego Pit-Stopu. W Sownie ma być pierwsze PK a oni się nie zatrzymali...Punkty kontrolne będą w wewnątrz budynku i tam się będzie trzeba zameldować. Tutaj nastąpiło dalsze dozbrojenia, ja dołożyłem czołówkę inny się docieplali lub uzupełniali..Byliśmy gdzieś na 26 km...



Fajne jest uczucie desantowców, jak stoisz na wlocie wsi...psy już wyczuły i wieś ujada...zapóźnieni kierowcy dostają kręćka , bo światełka mijają i połowa mniej trzeźwych zawraca...sądząc iż idzie jakaś obława. Przejechaliśmy szybko przez Poczernin, za Poczerninem polną drogą, troszkę brukowaną do przecięcia się z berlinką na Chociwel. Potem polną drogą i leśną do Dąbrowicy, tutaj była druga zmyła...Prowadził Piotr ale Garmin miał zbyt duże oddalenie i przeoczyły skręt na wieś..ale czujny Komandor zamykał trasę i wyciągnął grupę z nadmiarowych kilometrów. W Dąbrowicy po lewej mijaliśmy jakieś małe ognisko, ale mieliśmy inny cel...w Maszewie miało być DYSCO +35..Zaraz za Dąbrowicą skręciliśmy na Swojcino, szeroki szuterek, za Swojcinem na Darż ...tu już tutaj polnie i trochę wyboiście. Od Darża do Maszewa też polnie, przed stawami darliśmy ryja, żeby uważać po zjeździe bo tam piach. Jeszcze tylko podjazd na Świerczewskiego i przy Domu Kultury na być PK. Nas jednak zaprowadzono do Kameleona na Sawickiej na obiecaną dyskotekę. Rzeczywiście było +35...Część miała ochotę już zostać, bo ciepełko było w środku. Walnęliśmy więc po 0,5 izotona fundowanego przez UKS Ratusz Maszewo.. zmarnowaliśmy tu dobre 25/30 minut bo jeszcze wycieczka na rondo, pokazać się Juju, czyli żonie jednego z nas. Pierwsze 40 km, mieliśmy gdzieś po 3 h....czyli wybitnie nie maratońsko



W końcu udało się wydostać z gościnnego Maszewa. Za Maszewem za jeziorem skręcamy w polną drogę..fragment szlaku Równiny Nowogardzkiej potem jest już leśnie. Przejeżdżamy koło szkółki leśnej ...w lesie cicho, spokój...grupa się trochę rozciągnęła...więc my szlakowi pilnowaliśmy aby nikogo nie zgubić..ale się nie udało. Do Redła dojeżdżamy sobie spokojnie i na Nowe Wyszomierki do fermy norek..Koło fermy fajne uczucie...jak po prawej słyszysz sapanie pędzącego psa wzdłuż płotu i myślisz sobie czy na końcu tego płotu nie ma jakiejś dziury...ale w razie czego gaz pieski był w zasięgu ręki..Do Wyszomierza polnie...w wiosce asfalt, mijamy tory linii na Kołobrzeg i skręcamy w prawo na polną drogę do Gardna..Tutaj lekkie górki w lesie...trzeba też uważać aby nie przeoczyć skręty w leśną drogę..grupa znowu poszła prosto...ale w porę się zreflektowali. Udało się dojechać do wioski, zaraz potem przecinamy wlotówkę do Nowogardu i kierujemy się w dół aby objechać z prawej strony jezioro nowogardzkie. Tak mając po lewej obwodnicę dostajemy się na Wojska Polskiego...ten odcinek też znamy, w końcu leci tędy pętla nowogardzkiego maratonu MTB. Wpadamy do miasta i nie lecimy na Plac Wolności gdzie ma być następne PK a kierujemy się na stację paliw HL na wylocie miasta...tu miały być Hot-Dogi, kawa i inne...





W Nowogardzie znowu udało się zmarnować czasu. 68 kilometr, a my już 5:30 w trasie...czyli wychodzi że było już dobrze po 1 w nocy.
Od stacji musieliśmy wrócić na trasę..więc z powrotem na Bema i między barierkami wbijamy się na polną drogę do Lestkowa, przecinamy wiaduktem obwodnicę i walimy do wsi. Jechaliśmy sobie z tyłu ...we wsi widzę, że grupę obszczekuje jakiś pieseł... grupa przeszła ...a ja mu zostawiłem pamiątkę...bo mnie zdenerwował..po prostu odbył się test gazu...skutecznie...trafiony podgazowany....błoga cisza..Zabawa z pieskiem spowodowała, że od Lestkowa do Orzesza musiałem gonić grupkę solo, ale odcinek ten jest ciężki..z dużą ilością gruzu na drodze..więc nie poszalejesz...chłopaki jednak poczekali na mnie.  W Orzeszu koło krzyża skręcamy na Boguszyce..tutaj lekkie zwolnienie bo padają już pierwsze lampy i trzeba zmieniać baterie..Za Boguszycami zaczyna się jumbo, nie dość że krzywe to jeszcze z długimi prostymi...skręt w prawo i koło kurzych ferm wpadamy na przedmieścia Potulińca, tutaj czekamy na wszystkich i jedziemy do wsi. Wieś śpi, my przemykamy asfaltem i jumbem na Lisowo, które mijamy z prawej i tak dojeźdżamy do polnej drogi do Płot, która leci wzdłuż torów. W końcu Płoty,  chwilka postoju przed przejazdem i jedziemy na Orlen...a tam niebezpiecznie...tłumy młodzieży doprawiają się po dyskotece...więc my cichutko, aby nikogo nie prowokować...My mamy już 90 km i 7 godzina z rowerkiem..




W Płotach ma być następny PK...za Płotami skręcamy na Słudwie..na odcinek 14 km, który ma na celu dorobić do pełnej cyfry 100 mil...W Słudwii jedna awaria na całej trasie...komuś łańcuch się skręcił za mocno zrzucony...ale sprawnie go wyplątano. Do Dobiesława asfalt, wpadamy w przyjemną szutrówkę leśną i do Komorowa. W Komorowie bruczek i na końcu wsi w lewo w polny singielek do Gostynia Łobeskiego...tutaj ma być następne PK aby sprawdzić czy ktoś w Płotach nie pojedzie prosto 6...W końcu i my dojeżdżamy do krzyżówki i na Badkowo...Tutaj chwila postoju przez stosunkowo trudnym odcinkiem na Wyszobór. Wieś rodzinna małżonki spała jeszcze, zaczęło już świtać...bardzo dobrze bo lepiej widać co nas jeszcze czeka.


 Mi w Płotach udało się zmienić baterię w lampach, ale już GPS ze szlakiem powoli kończył żywot, to go pod Power Bank podłączono..
Jeszce przed Badkowem pękła setka..Chwilkę postaliśmy i dalej ..pierwsza połowa do Wyszoboru pod górę, z piachem i z małą niespodzianką ..potem już z górki...Objeżdżamy stary PGR i kierunek do Natolewic. Za Natolewicami jest fajna szybka szutrówka, jeszcze tylko kawałek lasku i Brojce...Przed Brojcami klimatyczna mgła...i mała sesja zdjęciowa. Dotąd udało się dojechać za dnia...co będzie dalej ...tego nie wiedział nikt.





Za Brojcami skręcamy na Strzykocin, bruczek i przed Kinowem pada GPS prowadzący i rejestrujący...na szlaku pourywały się kable USB przy ładowarce...nie wytrzymały...wniosek trzeba mieć baterie ...do Samsunga. Pod Kinowem dopada też kryzys po 120 kilometrach...grupa zalega w polu i zbiera siły...a ja się przełączam na endo...ale nie mam szlaku...


W końcu udało się pozbierać..dobrze że jest trochę asfaltu do Morowa, ale z morową górką...rozpadamy się na dwie grupy. Tasior odzyskuje ślad trasy, ale zostaje z drugim wyraźnie w tyle...Ja ciągnę i zbieram grupę...dojeżdżamy do Byszewa..gdzie ma być następne PK...i zamiast skręcić na Gościno w prawo ...skręcamy w lewo..na Kędrzyno i Głąb..zamiast na Niemierze...tym akcentem dorabiamy brakujące kilometry nie dojechane z Wałów do Dąbia...czyli wszystko się zgadza. W końcu dojeżdżamy do asfaltówki z Trzebiatowa i za Błotnicą wracamy na trasę...Asfaltem jedziemy w 7 po kolarsku...30 km/h jest na liczniku..




Ale w końcu docieramy do Przećmina...tutaj olśnienie ...byliśmy już tutaj na wycieczce rowerowej z córką do Grzybowa..dojeżdżamy do Korzystna i zaraz za Korzystnem dochodzimy do brakującej dwójki. Jesteśmy wszyscy....cali i wykończeni...


Cała ekipa na przedpolach Kołobrzegu.

Jeszcze tylko dojazd ulicami miasta do miejsca mety, hala Łuczniczki przy Milenium. Koniec koncertu..




W Kołobrzegu dzielimy się...jeden zostaje na dłużej, jeden z Gryfusa wali na Świnoujście. My w siódemkę na dworzec ...Na dworcu część zdecydowała jechać po 9, a ja z dwoma chłopakami postanowiliśmy zostać do 13 na następny pociąg. Kupiliśmy już bilety.. i pożegnalismy się z wracającymi wcześniej.




Reasumując....warto było sprawdzić trasę, ubiór przetestować...nad ranem trzeba było dołożyć bo zimno. Lampy zdały egzamin, połączenia z telefonami, system ładowania raczej już nie. Na maratonie nie będzie już przebacz.








Kategoria Maratoniki


  • DST 180.50km
  • Teren 180.50km
  • Czas 08:09
  • VAVG 22.15km/h
  • VMAX 43.30km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 141 ( 78%)
  • HRavg 158 ( 87%)
  • Kalorie 7064kcal
  • Podjazdy 971m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

W Krainie Trzech Rzek - maraton w Obornikach

Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 5

No i zaczęły się wygłupy zaawansowanego turysty amatora na szosowych maratonach z cyklu Supermaratonów. Mieliśmy nie jeździć i się nie wygłupiać, ale rowerka nie sprzedaliśmy...to więc go trzeba wykorzystać. W Obornikach rozpoczęliśmy więc sezon pseudo-sportowy. Pojechaliśmy także z ciekawości bo Oborniki organizowały go po raz pierwszy. Dystans wzięliśmy znaczny bo nie będziemy jechać 250 km samochodem, żeby przejechać się na mniej niż 100 km. Udało się załatwić transport, noclegi w agroturystyce i razem z szosowcami z UKS Ratusz Maszewo w piątkowe popołudnie pojechaliśmy do Krainy Podziemnych Pomarańczy i Kopcowanych Moreli.
Droga szybka, bo do Skwierzyny S3, dalej na Pniewy i przez Szamotuły i koło 18 byliśmy po pakiety startowe. Koszt 80 PLN...

M2S i M3S odebrały pakiety....

Po odebraniu pakietów podjechaliśmy na rynek, aby dokupić jakieś zaopatrzenie na kolacyjkę i śniadanko. Na rynku spotkaliśmy reprezentację Szczecina na Rowerach w postaci państwa Gapińskich..


Kraina Trzech Rzek w pigułce.

Po zakupach pojechaliśmy do Czereśniowego Zakątka w Popowie na nocleg. Agroturystyka ekstra klasa, miła Pani, cisza, spokój, pełne zaplecze kuchenne. Spożyliśmy lekką kolację do małego izochmiela. Później też dojechali zawodowcy w postaci Cubica Racing Team i jeden triatlonista z Radomia. Nie integrowalim się zbytnio i przeszkadzaliśmy im też w goleniu nóg.

Czereśniowy Zakątek...koszt 40 PLN..

Flota Cubica Racing Team..

Pobudka rano gdzieś koło 6, przyszykowaliśmy rowerki i swoje stroje i zaraz po siódmej pojechaliśmy do Obornik autem. Jedna Cubica pojechała do Obornik rowerkiem na rozgrzewkę, gubiąc po drodze swój numer startowy, który został im oddany.

Ja start miałem już o 8:32, chłopaki startowali później na krótszym dystansie. Pokręciłem się trochę na starcie, odnalazłem ekipę FASTA. Taktyka była taka aby zrobić to w 7 godzin. 


Startowałem w drugiej grupie w zacnym gronie, które po 2 km odjechało. Ja zacząłem jechać swoim tempem. Jeszcze do Zielonejgóry udało się dojść jednego człowieka z M4I, który jest do pokonania. Pozostali to mutanty i nawet nie ma co się z nimi równać. W Zielonejgórze trasa skręca na północ, warunki były idealne...asfalt cacy, pogoda cacy, wszystko cacy. W Hucie był punkt żywieniowy ale mieliśmy wszystko na pokładzie więc jedziemy dalej. W Gębicach, gdzieś przed 50 km był ustawiony PK, czas gdzieś 1:41.  Od Gębic do Wyszyn fajny odcinek leśny, drogą trochę dziurawą, ale każda dziura była fachowo oznaczona. 


Od Wyszyn po 60 km, gdzie była jeszcze fajna średnia w okolicach 28,5 km/h sytuacja wróciła do normalności, czyli piękny wiaterek w mordę do samych Obornik. Na tych 30 km średnia leci w dół i w okolicach końca pierwszej pętli dramatycznie zbliża się do żałosnych 25 km/h. Ale nic to...trwała walka aby zejść oficjalnie poniżej 4 h na 100 km...Wg licznika niby się udało : 3:59...ale endo tego nie zanotowało i dalej mamy 4:00:24 z 2014 roku. Z racji kijowo rozmieszczonych PŻ (jeden na 90 km !!!) i wobec skończonych płynów napędowych zarządzono krótki postój pod sklepem w Tarnówku, gdzieś na 120 km...

Zakupiono 1,5 litra wody, rozrobiono z pastylkami, w tracie rozpuszczania popiliśmy magez colą i jednym żubrem. (mistrzowie mówią coś o glutaminie).  Zajęło to nam gdzieś 8-10 minut, jak się okazało później był to poważny błąd taktyczny. Uważaliśmy, że na trasie już swoje zrobiliśmy. Po 130 km zaczęły się lekkie skurcze w przodu prawego uda, ale skutecznie je zwalczaliśmy. Jedzono i pito zgodnie z książką, oszczędzaliśmy siły na ostatnie 30 km wiedząc co nas czeka od Wyszyn.


Architektura sakralna na trasie (zdjęcia z drugiego okrążenia)

Jeszcze przed Wyszynami zaczęło lekko padać. Ale niestety progonozy się sprawdziły za Wyszynami jebło z góry dokumentnie. Zdążyliśmy się skryć na przystanku, ubrać kurtkę i założyć ochraniacze. Ochraniacze ochraniały od góry, ale od spodu buty z Lidla podciekały i zaczęło też chlupać.


Zatem zrobiło się pięknie, pięknie jak na maratonie. Ostatnie 25 km w super deszczyku, tylko przed Obornikami na wjeździe przestało już padać. Na wlocie do Obornik czekał na mnie już komitet powitalny szosowców maszewskich, którzy urządzili owacje i doprowadzili do mety. Na końcówce trasy wyprzedzał mnie jeszcze samochód obsługi, który zwijał oznaczenia. Przyjechaliśmy już na rozpoczęcie ceremonii dekoracji, ale zdążyliśmy jeszcze na wpisowego schabowego, którego spożyliśmy w towarzystwie Straży Miejskiej...

Po obiedzie wróciliśmy na ceremonie i na losowanie jakiś tam nagród. Kół DT nie udało się wylosować, ale jakąś tam koszulę rowerową zdobyliśmy. Krzysztof z Fasta niech żałuje, miałby koła.... wylosowano go, ale już pojechał. Gdzieś przed 19:00 z racji, że cała trójka coś tam wylosowała zapakowaliśmy autka i do domciu. Na powrocie jeszcze tylko mała kawa i deser w Przytocznej i prze 22 zostałem odstawiony do domu. Koszt podróży 70 PLN. 
Czas łączny podróży turystycznej wyniósł 8h 9 minut, endo zarejestrowało 20 minut mniej, wychodzi iż tyle straciliśmy na postojach; uzupełnienie płynu, zabezpieczenie przed deszczem, siku na 170 km...19 minut zabrakło do 4 z mojej kategorii, tego którego miałem objechać. Może gdzieś przemknął jak byliśmy pod sklepem. Na pierwszym PK miałem 5 minut przewagi, którą roztrwoniono. Trudno, rewanż będzie w Stargardzie na 130 km. Koszt imprezy wyszedł trochę duży bo przekroczył 220 PLN, gdyby tylko Ona wiedziała.....ale pierwsze punkty w rocznym cyklu są...Gwoli informacji należy dodać, że do koksów z mojej kategorii rowerowo-wiekowej brakuje dobre 2,5 h....jak żyć Pani Premier.. a i nastrój nam popsuł wypadek z zawałem Tomka Gapińskiego, czyli wychodzi, że na to mocnych nie ma...
 


Kategoria Maratoniki