Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratoniki

Dystans całkowity:4333.90 km (w terenie 3838.80 km; 88.58%)
Czas w ruchu:206:44
Średnia prędkość:20.92 km/h
Maksymalna prędkość:61.00 km/h
Suma podjazdów:18538 m
Maks. tętno maksymalne:185 (102 %)
Maks. tętno średnie:158 (87 %)
Suma kalorii:180825 kcal
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:90.29 km i 4h 23m
Więcej statystyk
  • DST 18.00km
  • Teren 18.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 13:53km/h
  • VMAX 6:40km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Kalorie 1657kcal
  • Podjazdy 20m
  • Aktywność Chodzenie

Rajd Pieszy śladem linii kolejowej Goleniów-Maszewo

Sobota, 12 grudnia 2015 · dodano: 13.12.2015 | Komentarze 0

Rozpoczęliśmy również sezon rajdów pieszych. Na pierwszy ogień postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia organizatora czyli fejsowego profilu Kolej Ziemii Goleniowskiej. W 112 rocznicę powstania linii kolejowej Goleniów-Maszewo oraz jakąś tam rocznicę jej zamknięcia i likwidacji wybraliśmy się z ekipą. Rajd rozpoczął się koło godz. 10:00 w miejscu gdzie kiedyś był dworzec PKP w Maszewie. Przez około 4 godziny pokonaliśmy prawie w 100 % trasę około 17 km. W dwóch miejscach nie dało się przejść idealnie po nasypie. Na początku w Maszewie na rozebranym moście i zaraz za Danowem na zarośniętym i troche już mokrym odcinku przy drodze powiatowej. Prowadził nas znawca tematu, który historię tej linii opowiedział nam z takimi szczegółami, że słuchaliśmy z lekko "opadniętymi szczękami". Towarzyszyli też nam prawdziwi maszyniści, którzy jeszcze ze 30 lat temu prowadzili szynobusy GANZa. Pogódka była zacna, miejscami tylko kropiło. Z tego miejsca chcemy podziękować organizatorowi za pokazanie kawała historii. Jednocześnie też zrobiliśmy wizję lokalną ile trzeba nakładów, aby tą trasę przywrócić do celów turystki rowerowej, gdyż plany już były, a ze względu na misz-masze między Goleniowem, Maszewem i Urzędem Marszałkowskim nie doszło do realizacji. Naszym zdaniem nie trzeba robić z tego Green Velo, a poprostu wykarczować, utwardzić nawierzchnię, nawet tak jak robią to lasy na dobrych drogach ppoż czyli drobny szuterek i mamy 17 km szlaku do Maszewa, a stamtąd kierunek Ińsko i dalej.
Ale nawet obecny stan trasy pozwala na jej spokojne przejście nawet mniej wytrwałym pieszym łazikom.





Kategoria Maratoniki


  • DST 14.50km
  • Teren 14.50km
  • Czas 00:57
  • VAVG 15.26km/h
  • VMAX 24.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Kalorie 1232kcal
  • Podjazdy 345m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Liga przełajowa II i myjnia

Niedziela, 29 listopada 2015 · dodano: 29.11.2015 | Komentarze 1

Wybraliśmy się z bratem znowu do Nowogardu na przełaje. Tym razem autem, podjechał po mnie koło 10:00, dowiązałem przełajówkę świeżo zmontowaną z ogólnodostępnych części w piwnicy i koło 11:00 byliśmy na miejscu. Rozpakowanko i runda treningowa, przełajowiec ze mnie taki, że na pierwszym zjeździe gleba boczna, tylne kółko ubrałem lekko już łyse. Potem start na około 2 km rundę i zaczęła się 40 minutowa rzeźnia. Traska zacna, wybitnie aby się zmęczyć i oddychać rękawami. W 40 minut udało się zrobić 4 pętle i zakończyć męczarnie. 5 podjazdów parę zjazdów, ale nawet brat dał dubla...żenuła. Rowerek śmiga tylko trzeba wyregulować przerzutkę i dać dobrą oponkę na tył. Tydzień temu pod podjazdy podchodziłem na dużym góralu, teraz bez podchodzenia, choć czasami tył już się buksował.
Miało być ognicho, ale zaraz po szybko się zmyliśmy bo małżowiny coś mówiły o rodzinie i niedzieli. Jeszcze tylko podjechałem na myjnie aby zmyć przyczepione błotko.




Kategoria Maratoniki


  • DST 43.00km
  • Teren 43.00km
  • Czas 02:01
  • VAVG 21.32km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 2091kcal
  • Podjazdy 303m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

II MTB Nowogard

Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 22.08.2015 | Komentarze 0

O godzinie 10:00 udało się opuścić zakład. W domu szybkie pakowanko, numerek przybity został wczoraj i koło 11:30 byliśmy na miejscu. Znaleźliśmy gdzieś miejsce do zaparkowania i podjechaliśmy rowerkiem na start. Start miał być o 12:30 więc pokręciliśmy się trochę po terenie startu obserwując przejeżdżające trzy kółka panie i starsze kategorie M.


Potem spiker wywołał M4 i M5. Poustawialiśmy się gdzieś w środku w oczekiwaniu na start. Po starcie harpagany wyrwały, a ja zacząłem szukać jakiś kompanów do wspólnej jazdy. Jednak na takich trasach nie ma mowy o peletonach czy grupkach. Po promenadzie ustawił się wężyk i zaczęło się tasowanie przy pierwszej górce, gdzie turystom brakło. Mi się udało jakoś wjechać i przesunąć się trochę do przodu. W lesie nic człowiek nie zdziała, za wąsko. Dopiero na asfalcie albo na polnej drodze coś można było poczynić. Słabo to szło bo więcej wyprzedzało, ale co tam. Tak tasowałem się z paroma dojeźdzając do nich pod górką, ale tracąc na asfalcie. Gdzieś w środku 3 kółka dostałem dubla od prowadzącej trójki, a pod koniec kółka doszła mnie jeszcze jedna.
Na ostatnim okrążeniu posilony jakimś żelkiem i chłodzony po każdym okrążeniu wodą na górce jechałem cały czas za dwoma zawodnikami. Na górce jeden już osłabł i na asfalcie był już mój. Przed promenadą udało się dopaść jeszcze jednego, ten na promenadzie się ożywił więc się trzymałem jego koła. Tak dociągneliśmy na promenadzie jeszcze do dwóch, a ja cwane wozidupsko na ostatnich 300 metrach docisnąłem na trekingowym blacie na full i udało mi się odskoczyć.
Czas 2:01 mnie nie powalił, najlepsi zleźli poniżej 1:20...czyli przepaść ale ostatni w kategorii w końcu nie byłem. 43 na 53 szał.
Po przyjeździe dali medalik, poszedłem się przebrać i wziąść talony, na bogato było w porównaniu z zupką z Miedwia. Była zupka, makaron z mięsem i jeszcze kiełbasa. Zupę zjadłem, drugiego chwilowo nie było, więc podszedłem popatrzeć jak brat kręci.


Słabo mu coś jednak szło, inny rywal z kategorii wziął rewanż za Miedwie.

Jak brat zjechał, a ja byłem po drugim poszliśmy się wykąpać w jeziorku. Po kąpieli mały izochmiel na pocieszenie, gdyż przypadła mi rola kierowcy. Poczekaliśmy na losowanie i coś tam z garnków do Gulbinowiczów pojechało, dzięki przytomności bratanicy bo wywołanego numeru brata to jakoś nie słyszeliśmy. Ta była pod sceną i czuwała ..

W końcu nagrody się skończyły i udało się wrócić do auta, zapakować rower, rodzinę i garnki i wrócić na czasówkę Vuelty.
II edycja Maratonu pokazała tendencję rozwojową, jak się powiat dołoży i sponsorzy bo bufecik był o niebo lepszy od Miedwia.






Kategoria Maratoniki


  • DST 58.00km
  • Teren 58.00km
  • Czas 02:27
  • VAVG 23.67km/h
  • VMAX 39.60km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • HRmax 170 ( 94%)
  • HRavg 156 ( 86%)
  • Kalorie 2577kcal
  • Podjazdy 213m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

5/10 czyli piąty występ na dziesiątym Miedwiu

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 16.08.2015 | Komentarze 4

Wychodzi na to, że to już piąte zmagania na maratonie w Miedwiu. Pakieciki startowe zostały odebrane już w piątek z racji zakupów w Stargardzie. Pakieciki zostały odebrane dla całej rodziny, było nas 4 startujących plus w ostatniej chwili dołączyła do nas 10 letnia bratanica.

Rankiem koło godziny ósmej nastąpiło zapakowanie 5 rowerów na auto i przed dziewiątą byliśmy na miejscówce koło Orlenu. Sprawnie się ekipa rozładowała, w końcu to nie pierwszyzna. Numerki były, ubranka były, więc posterowałem na start aby gdzieś w strefie wbić się w 300 ludzia z M4.



Na starcie oczywiście spotkanie ze znajomymi.. oraz z ekipą FASTA.


O godzinie 10:00 wypuścili nas w końcu na trasę. Najpierw powoli honorowo po promenadzie, dopiero na asfalcie zaczęło się ściganko.

Piewrsze 30 kilometrów to asfalcik z małymi podjazdami. Tutaj próbowano łapać w miarę sensowne pociągi, które by trzymały te marne 30 km/h. Szuter za Koszewem porozdzielał nas co raz bardziej. Dopiero na wysokości Okunicy zawiązała się w miarę równa 10 osobowa grupka, która nie wyrywała do przodu i trzymała równe tempo. Koło bufetu przemklim bez zatrzymania zabierając tylko trochę wody do polewania się. Do Giżyna asfalcik i fajnie się wpadało do wiosek w takim małym tłumie.


Na płytach od Giżyna tempo spadło, bo ani nie wyprzedzisz, puszczasz tylko pierwsze kobiełki od Turowskiego, które dopadły nas na piaszczystej pierwszej górce. Nie cudowalim tylko w tłumie spacerkiem podeszliśmy do płyt i dalej zaczęliśmy wspinaczkę. Później trochę zjazdu i znowu szukanie toru jazdy, łapki tylko trochę zdrętwiały. Byliśmy po żelku i po batoniku przed następnymi górkami na 48 kilometrze. Podjazd podwójny poszedł z marszu, blatu nie brakowało. Na górze trochę wody i znowu na asfalcie podjazd koło Dębiny.
Znowu udało się pod kogoś podczepić pod następnym chyba najgorszym podjazdem koło Rekowa.


Potem jeszcze tylko laski w Jęczydole, piaseczek i wpad na promenadę. Koniec ...czas wyszedł taki sobie czyli 2:27, daje to 4 wynik w mojej historii do rekordu z 2012 brakło 10 minut. W ubiegłym roku było 2:21 czyli starzejemy się nieuchronnie. Na mecie medalik, woda w łapkę. Po drodze do auta napotykamy swoją grupę rekreacyjną, zrobiliśmy zakup czegoś zimnego i poszliśmy się przebrać na obiadek i część piknikową i dekoracyjną.


Po przebraniu się uroczono nas gulaszową i zaczęliśmy piknik. Najpierw grali Specyficzni, a my znaleźliśmy zacienioną miejscówkę pod daszkiem skąd szła muza. Wcześniej zamoczyliśmy nóżki w ciepłym Miedwiu bo nasze kąpielówki chwilowo się gdzieś zapodziały.



Inni już regenerowali siły przed następnym maratonem za tydzień w Nowogardzie.


My zaś z fajnej i zacienionej miejscówki oglądaliśmy ceremonie dekoracji oraz losowanie nagród. Robiąc zdjęcia te ciekawe i nie tylko.




Tu Huzarski wysoko ustawił poprzeczkę dla ścigantów. Nawet bratowa odebrała nagrodę za najlepszy czas w kategorii kobiet SW.

Potem były torty i długa celebracja z medalami i losowaniem nagród. Niestety, nikt z nas z tym roku niczego nie wylosował, nawet marnego żelazka.


Chwała za to organizatorom, którzy potrafią spędzić tyle ludzi dla małej przejażdzki. Po godzinie 20 zapakowaliśmy się do auta gdzie jedyna osoba, która nie spożywała izotochmielu podczas pikniku dowiozła nas do domu.

To nie nasz zestaw bilansowy płynów.




 
Kategoria Maratoniki


  • DST 223.30km
  • Teren 223.30km
  • Czas 10:38
  • VAVG 21.00km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 145 ( 80%)
  • Kalorie 9875kcal
  • Podjazdy 2100m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzechów odkupienie czyli Maraton w Świdwinie

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 06.07.2015 | Komentarze 5

Nawet bikestats się pyta, czy naprawdę przejechałeś taki dystans... Świdwin miał być trzecim maratonem sprawdzającym przygotowania do Pierścienia Pomorza. Wszyscy wkoło zapowiadali full lampę, ale jak się później okazało lampa była super full mega wypas. O godzinie startu dowiedziałem się wcześniej i zgodnie z planem koło 6:00 wyruszyliśmy z Kijanką i Capusem na podboje. Zameldowaliśmy się wcześniej, odebraliśmy pakecik startowy i ruszyliśmy na przygotowania roweru, doklejenie tablic, tankowanie bidonów, upchanie prowiantów po kieszeniach. Nie było kłopotu tylko ze strojem... miała być tylko lampa i lampa.


Pancernik Legiony Ulicy wbił się więc w wyjściowy strój, załadował się i opasał pulsometrem i grzecznie 5 minut przed startem pojawił się na starcie. Trasa znana, niby, w końcu zrobiłem małą i dużą pętle na poprzednich maratonach. Tylko lista miejscowości do przejechania budzi niepokój, bo kto to spamięta. Ale dali mapkę tak na wszelki wypadek.


Dokładnie o godz. 7:42, świeżo po wzejściu słońca wyruszyłem na trasę. Zdziwiłem się tylko bo zabrakło Pań, które były wylosowane w grupie. Ekipa wydawała się już mocna na starcie, sami liderzy kategorii rower inny. Ale nic to.


Ekipa śmiało ruszyła i za raz po pierwszej górce na wylocie zostało nas dwóch. Pierwsze 20 km bez historii, tylko na bruku w Rzepczynie gubi on ci bidon i zostałem sobie sam. Wkrótce udało się dojść do Madam Kruczkowskiej, chwila pogadania o ostatnich maratonach, ganiania za kotami i nie przestrzeganiem przepisów ruchu kolejowego ale moc jeszcze jest we mnie więc sobie pojechałem szukać towarzysza do jazdy. Na pierwszy ogień poszedł banan po 40 km, który wystawał zbytnio. Pierwsza pomyła zdarzyła się już w Słonowicach bo chciałem pojechać na Łobez, ale wkrótce się zoorientowałem i wróciłem na właściwe tory. Średnia na pierwszej 50 była nawet powyżej 27 km/h, płynów jeszcze starczało...wszak było na pokładzie 1,5 l i jeszcze gdzieś na PŻ wziąłem wodę do polewania.
Jednak jak się poźniej okazało na 76 km nie potrzebnie skręciłem na Świdwin zamiast na Połczyn i tak ku wielkiemu zdziwieniu ekipy pomiarowej przejechałem najpierw bramkę mety, później tą trasową. Że coś jest nie tak zoorientowałem się jak zaczęło brakować wody w bidonach. Nie było czasu na studiowanie mapki.. jadę co będzie to będzie..Skoro zrobiłem małą pętle to trzeba zrobić teraz dużą i będzie git. W końcu wylądowałem znowu w Brzeźnie gdzie pod sklepem zaczęto tankowanie.


Wlałem wodę dodałem tabletki poprawiłem zimną tatrą i dalej w trasę w kierunku Świdwina. Przed Świdwinem posterowałem na Rusinowo i dalej na Lekowo aby łapać jakieś punkty kontrolne i gdzieś się odhaczać. Było już po 12... i spalanie przyśpieszyło niemiłosiernie. Jak 1,5 l starczyło na 100 km, tak teraz na 50 km nie wystarczało...Znowu przed Połczynem sklep był zamknięty, więc zjechałem do jakiegoś gospodarza aby nalał wody. Z konsumcją witamin nie było kłopotów, byłem po żelku, batonie, ale bez wody nie pojedziesz. Tak się doturlałem do Połczyna, gdzie starym zwyczajem z poprzednich maratonów nawiedziłem Biedronkę. Nic tak nie leczy duszy jak zimne Bro i trochę ciepłej i słodkiej coli.




Tutaj musiała nastąpić odbudowa organizmu, gdyż wiedziałem jakie górki czekają mnie za Połczynem, włącznie z podjazdem pod Toporzyk....masakra... jedziesz..jedziesz  zakręt pod górkę, i za każdym zakrętem znowu górka. Prędkość koło 10 km/h , ale wreszcie koniec. W Gawrońcu i w Zarańsku na PK/PŻ nie było już nikogo...już się po zwijali...a tu lampa lampa lampa. W końcu myślę sobie tak jadziem aby dystans się zgadzał...Łobez odpuszczamy... może nie zdyskwalifikują... W Łabędziach po 200 km,  czas zrobić Tatra Party..


Powlewałem to wszystko do bidonów, bo tylko to było z lodówki. Woda ciepła jak z kranu...


W końcu po ponad 10 godzinym pobycie na rowerze (za jakie grzechy - w pracy człowiek tyle nie siedzi) udało się dotrzeć do Świdwina na metę. A na mecie już po dekoracji, ale koledzy coś tam dla mnie pozbierali. Zrobiłem sobie nawet Ice Bucket, dali medalik, wylosowaną puszkę suchego izotonika (się przyda) i posterowałem się przebrać, coby może jeszcze się na zupkę załapać.


Ale zupka się już też zawijała..więc zaprosiłem się do Radowa Małego do córki na ognisko, która pracuje akurat jako wychowawczyni na dziecięciej kolonii. Jednak najpierw pojechaliśmy się wymoczyć do mijanego po trasie jeziorka w Bystrznie...było cool...lepsze niż Relax...


Jest tu nawet ośrodek Caritasu, może biskup daje zniżki..

Po kąpieli pojechaliśmy do Żurawiego Krzyku, takie agro..było ognisko i młodzież kolarska z Trygława na obozie kondycyjnym. Po kiełbasce koło 22:00 wróciliśmy do domciu.



W sumie na trasie 223 km wypito chyba z 10 litrów różnych płynów, więc spalanie ekonomiczne coś poniżej 5 l/100 km, zjedzono dwa batony, banana, żelki 2, cukierków z 5 i wylano coś na siebie 3 litry. Miejsce jak ktoś zapyta, to było 3, na 3 startujących w tej kategorii i dystansie. Zabrakło coś 20 minu, ale jak się pije to się nie jedzie. Trasę musiałem pomylić ze względu na gapiostwo i pot walący w oczy...ale też na logikę kto by tam pamiętał gdzie skręcać i w której kolejności. Dopiero jak studiuję mapę wychodzi, że najpierw trzeba było niebieskim , potem czerwonym ale kto by tam wnikał. Dystans się zgadza, więc o co kaman. Nawet przewyższenia były ponad 2100 m. Jednio co się nie zgadza to bilans wagowy, gdzie się podziało 3 kg opancerzenia ?








Kategoria Maratoniki


  • DST 28.00km
  • Teren 28.00km
  • Czas 01:25
  • VAVG 19.76km/h
  • VMAX 31.50km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1234kcal
  • Podjazdy 201m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Coolbike Moryń - XC dla kurażu

Sobota, 27 czerwca 2015 · dodano: 28.06.2015 | Komentarze 2

Dla nas jedna z najlepszych imprez rowerowych w Zachodniopomorskim, która posiada specyficzny i klimat jak nazwa wskazuje jest Cool. Są wyścigi dla dzieci, świetna trasa, która w tym roku wiodła po pętlach przy jeziorze Morzycko. Jest również after party, z małym bufetem, niskie wpisowe, losowanko nagród, medaliki, pucharki dla najlepszych, miła atmosfera oraz deser w postaci występów różnych artystów. W tym roku gościł kabaret Jurki. Pogódka dopisała, może z małą ulewą pod koniec występu kabaretu. Także okolice Morynia śmiało można polecić na jakiś wypadzik. Rowerowo wyścig wyglądał tak, że jechano sobie ponad godzinę pokonując największą ilość kółek, my skończyliśmy na 6.

Kategoria Maratoniki


  • DST 96.00km
  • Teren 96.00km
  • Czas 03:58
  • VAVG 24.20km/h
  • VMAX 42.40km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 3307kcal
  • Podjazdy 289m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla Drawska - maraton szosowy DNF GIGA

Sobota, 20 czerwca 2015 · dodano: 22.06.2015 | Komentarze 3

Pętla Drawska to jest jeden z najlepiej przygotowanych maratonów szosowych z cyklu Pucharu Polski oraz z ciekawymi terenami. Pojechałem tam 4 raz, tym razem z zamiarem objechania małej i dużej pętli naraz to jest pyknięcia prawie ćwierć tysia czyli 248 km. Wcześniej pokonywałem małą pętle na szosówce dwa razy, w tamtym roku dużą na innym.
Rowerek przygotowany niby...to jest tylko przeczyszczony w benzynie bez shake łańcuch po Świnoujściu plus dopompowanie na miejscu. Odebrałem pakiet startowy i poszedłem szykować się na trasę...start miałem o godz. 9:12, planowany powrót gdzieś tam za 10 godzin albo lepiej.


Pogoda miała być taka z dupy czyli miało gdzieś tam lać...to ubraliśmy się przeciwdeszczowo to jest ochraniacze, kurtkę w kieszeń plus zestawy napędowe i pojechaliśmy na start.



46 po lewej..

Skład grupy znałem i myślałem jak tu się z kimś zabrać na pierwsze kilometry.. Pierwsze 10 km wytrzymałem z zawodowcami, ale póżniej została na dwójka. Deszczowo nie było, popijało się co 5 km i średnia była blisko 30 km/h. Niestety gdzieś na 30 km słyszę trzask z tyłu..Trzask znajomy lecącej szprychy...Na szczęście nic się nie zahaczyło i można było jechać..tylko zaczęło walić po hamulcach scentrowane koło. Myślę sobie na bufecie zejdę i sprawdzę...nie raz jechało się już bez dwóch szprych ...
Jeszcze przed bufetem doszła mnie grupa trzebiatowska torpedowa ze wsparciem krążownika którą dogoniłem gdzieś na początku. Czyli przewaga zaczęła topnieć, źle się jedzie jak koło lata. Dołączyłem się do nich myślę sobie że jakoś się z nimi poturlam.
Nagle na trasie wpadliśmy na opuszczony szlaban...stoimy grzecznie czekamy...ciapongu nie widać...dróżnika pytamy, ten mówi, że damy radę ale nie zachęca. Długo nie trzeba było czekać...pyk pyk i pod szlabanem jakoś się przemyciliśmy.
Zdjęcia nie pokażę... bo a) limit się wyczerpał miesięczny, b) pod szlabanem była .....

Tak jakoś się zagapiłem, że grupa mi odjechała po szlabanie i jechałem już sam. Prędkość jakość spadała, wyprzedzali mnie już następni. Forma jeszcze była.. można było jechać na dużą pętle...ale myśle sobie po kiego się męczyć. Decyzja wstępna o zjeździe zapadła na ostatnim odcinku koło Piasecznika, gdzie minął mnie zbawca ze Świnoujścia wesoło brykając na 96 km z szybką grupą. Klamka zapadła po minięciu mnie przez obecnego lidera M4I, który może szybko nie jeździ ale wali długie dystanse. Dojechaliśmy na metę z czasem gdzieś 40 minut gorszym od swoich najlepszych występów, zgłosiliśmy sędziemu i na tym maraton zakończyliśmy jak człowiek. Koło nie nadawało się do jazdy i nie chciałem go jeszcze dalej rozcentrowywać. Pancernik musi popracować nad wagą, gdyż ostatnio kółka załatwia jak zapałki.
Odebrałem medalik, przebrałem się, spakowałem rower. Poszedłem coś zjeść ze stołówki. Na stołówce zbawca pożywiał się z rodziną, więc pogadaliśmy o imprezie niedzielnej to jest Święcie Cyklicznym. Dodatkowo wielkie zdziwienie zdobyłem u 3 muszkieterów z FASTA, którzy po dystansach zwalili się również na obiad. Potem dosiadł się Zbychu z Gryfusa, któremu później odebraliśmy dyplom i wklejkę, bo się chłopina na ślub siostry śpieszył, dobrze że miał niedaleko. Stojąc po dyplom dostałem dolewkę izotonika bo Dextro likwidowało beczułkę, a miałem bidon gratisowy przy sobie. Przed 16:00 opuściliśmy Drawsko przez Recz bo chciałem zrobić parę fot z mojego dystansu, ale jakoś jescze nie nadjeżali. Więc po zagazowaniu Kijanki pojechaliśmy do dom, załatwiając w Stargardzie spotkanie  z kolegą jeszcze z Technikum, a do którego nie miałem telefonu , gdyż mój był po resecie. W sumie dobrze się stało, Pętle jeszcze zrobimy, a przed Świętem Cyklicznym nie byliśmy ujechani.



 








Kategoria Maratoniki


  • DST 218.00km
  • Teren 218.00km
  • Czas 10:49
  • VAVG 20.15km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 177 ( 98%)
  • HRavg 144 ( 80%)
  • Kalorie 6879kcal
  • Podjazdy 421m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giga masakra....Pancernika

Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 6

Pierwszy występ w tym roku na Maratonach Szosowych i od razu z grubej rury, jeśli chodzi o dystans. Pancernik Legiony Ulicy jeszcze nie machał maratonów powyżej 200 km, ale w czwartym sezonie startów na różnego rodzaju maratonach można się rzucić na taki dystans. W poprzednim sezonie były w okolicach 170-175 km, w tym roku poprzeczka poszła wyżej. Takie starty mają też przygotować do wrześniowego występu życia, to jest do Tour de Pomorze, 700 km non stop w limicie 50 godzin. Takie trzy treningowe maratony są zaplanowane 3 do końca czerwca i ten był pierwszy. Trasa tego maratonu w Świnoujściu znana jest mi na pamięć, w tamtym roku była jedna pętla czyli Świnoujście -Stepnica - Świnoujście, dwa razy w tym roku przejechana z okazji Gryfusowych rajdów więc rzekłbym, że znam ją na pamięć.
Rowerek jest przygotowany specjalnie do wymogów maratonów, czyli hybrydka z przepisowymi szerokościami opon tj. min 34 mm, dzień wcześniej jeszcze został wycentrowany i nasmarowany. Z żalem musiałem przerzucić się na szersze opony, ostatnio miał kółka 26c, czyli ciut szersza szosówka, a z szosówkami na maratonach Pancerniki się nie kopią z racji swojej nie kolarskiej wagi i dlatego startują na mało prestiżowej kategorii - rower inny. Wieczorkiem jeszcze spakowaliśmy się uniwersalnie na zapowiadane słabe warunki pogodowe, nakupowaliśmy płynów, batonów, jogurtów, magnezów, potasów. Na miejsce startu dotarliśmy gdzieś koło 7:30 obserwując już na trasie pierwsze startujące grupki dystansu ULTRA (324 km). Na wjeździe do Świnoujścia już przechodził pierwszy opad, zresztą pogódka nie miała być rewelacyjna, max 14/15 stopni, przelotne opady i wiatry w porywach do 40 km/h.


Odebraliśmy pakiecik startowy i pojechaliśmy na BP na kawkę, gdyż do startu była jeszcze dobra godzina. Po kawce wróciliśmy na start uzbroić rowerek w chipa z numerem, zatankować bidoniki płynami na drogę. Potem zaczęliśmy kombinować jak się ubrać na planowane dobre 9 godzin przejazdu biorąc pod uwagę zapowiadane warunki pogodowe. Pancernik uzbroił się przepisowo, czyli bluza, kurteczka, pelerynka i ochraniacze na buty, nawet się uzbroiliśmy w pulsometr z Lidla, który gada z Endo..taki tam gadżecik pro..


Jak się ubraliśmy to pokręciliśmy się trochę na miejscu sprawdzić czy wszystko gra i czy ubiór jest adekwatny.  Punktualnie o godzinie 9:00 wystartowałem w rejs wraz z całą grupą na rowerach innych, po nazwiskach i minach widziałem, że może być ciekawie. Grupka żwawo ruszyła, pociąg jakiś zaraz odjechał jeszcze koło Przytoru, została więc nas gdzieś połowa, która do Wolina przez Dargobądz jakoś tam się jeszcze trzymała. Do Wolina odcinek przebiegał w miarę spokojnie...czyli średnia w standardzie (oczywiście Pancernika) jakieś 28-29 km/h mimo mokrawej nawierzchni. Współpraca jakoś się tam układała, na górkach koło Międzyzdroi Pancernik lekko odstawał, ale na zjazdach siłą rozpędu wysterowywał na prowadzenie. Dopiero podjazd w Dargobądzu porozbijał nas na pojedyncze lub podwójne obsady.


W Wolinie zaś czekała na mnie i innych niespodzianka. Setki razy przejeżdżałem przez ten most, ale raz udało się załapać na jego zamykanie i obracanie bo jakieś jachty wychodziły z przystani. Tak spędziliśmy tam jak na Paryż-Roubaix jakieś dobre 10 minut, ścigacze od razu dzwonili do orgów, że należą się im jakieś fory... ale chyba nic nie wskórali. Mnie zaś zaciekawił znak drogowy mówiący, że to jest most podnoszony, a on się obracał..



Po zakończonej operacji liczna grupa żwawo wystartowała, ale w Recławiu na sławnym bruku wszyscy pchali się na chodnik gdzie prędkość spadła. Zaraz na wylocie z Recławia, to jakby się klimat zmienił.. Lunęło na dzień dobry i zawiało okrutnie... wiadomo przecież wszystkim, że tam wiatraki stoją więc musi wiać..Dopiero na leśnym odcinku Jarszewo - Czarna Łąka las trochę chronił od wiatru.. Przejazd przez Żarnowo - Zielonczyn jako tako, dopiero za Miłowem znowu odkryty teren i powtórka z rozrywki... deszcz już zacinał z boku...Na 40 km zaczęliśmy wyciągać pierwszego batonika (takie tam musli), popijaliśmy też co 5/7 km na przemian to magnezik to izotonik, czyli wszystko zgodnie z biblią. Do Stepnicy czyli na 51 km na bufet wjechaliśmy nawet w niezłym czasie..gdzieś w okolicy 2 . godzin. Na bufecie zostawiliśmy sobie kurtkę, żeby móc po nią wrócić gdyż miało być cieplej, a już odczuwałem lekkie przegrzanie. Na bufecie przemkła bez zatrzymywania pewna Czesia K. znana postać w kobiecych maratonach, która wystartowała z moją grupą, ale za Wolinem lekko odstała.. Mieliśmy więc cela od Stepnicy goniliśmy za Czesią, którą dopadliśmy gdzieś w Żarnowie...Droga powrotna pierwszego kółka do Wolina była już w lepszym tempie ale po wyjeździe z Wolina  na S3 zaczął się wietrzny armagedon. Tylko masa Pancernika utrzymywała go na torze jazdy poboczem, a każdy podmuch z boku niebezpiecznie wprawiał go w rezonans, dodatkowo górka za Płocinem i wiatr w mordę sprawił, że prędkość średnia niebezpiecznie zaczęła spadać... wjeżdżaliśmy gdzieś max 15 km/h..Górki od Dargobądza w tą stronę pokonuje się łatwiej, więc próbowaliśmy nadrabiać pakując również gdzieś na 80 km drugiego batonika typu Lion..Za zjazdem na Wolin lunęło potężnie temperatura w dół i któryś z mięśni prawej nogi dawał oznaki skurczu, więc sięgneliśmy po mleczko w tubce....za późno..za późno...na wysokości Lubiewa 95 km...pierwszy poważny atak zmusza nas do zejscia z roweru..na bok..Dowalamy mleczkiem, zapijamy ,bierzemy nawet dodatkowe tabletki z magnezem i powoli zaczymamy jechać dalej...marny skutek...Nie wiem ile mięsni mają nogi, ale po kolei łapią nas skórcze chyba we wszystkich..lewa prawa..gór i dół.. Napęd pada .... W Karsiborzu znowu nas łapie....Czesia nas mija pytając czy jedziemy na drugie kółko...he he...tak tak...w Ognicy znowu..myśle sobie odpoczne na Pit Stopie na 109 km..zregeneruje się, posilę , przeczekam, łyknę kawę.. Na pit stopa Pancernik wjechał na jednym garze...dobrze że było SPD to można jedną nogą pokręcić...


Kawy nie było...wciągneliśmy bułkę..dolaliśmy do bidonów..dobraliśmy batoniki..odczekaliśmy..I obczajmy plan...z mostka padł sygnał cała naprzód..więc posterowaliśmy na drugą pętlę...Jednak na dojazdówce do Przytoru znowu seria skurczy w tym takie że odlot..nie wiedziałem czy wyć czy składać oficjalny protest i jakoś wrócić na metę piechotą ogłaszając smutną wiadomość o trafieniu torpedami Pancernika...W planie było dotarcie do Przytoru znalezienie sklepu i walnięcie w końcu izochmielu, który przeczyści układ ...Wtem tak stojąc na poboczu czekając na decydującą torpedę nadejszło nasze przyszłe wybawienie..Nadjechało poczciwe Tasiątko, czyli znana postać z Maszewa...który przypadkiem pomylił drogę powrotną na końcówce swojej pętli.. nie wjechał na Karsibór tylko walił normalną drogą w stronę Ludzi Morza..Poczęstował nas tajemnym żelem...w wersji hard...który powoli przywracał nas do życia i dawał światełko w tunelu na dopłynięcie do celu...

Pancernik na chwilę przed katastofą ...Bismarck..

Odprowadziliśmy za to Zbawcę do ronda...aby wrócił na właściwe tory...a Pancernik zaczął powolutku odzyskiwać sprawność napędu..czyli zaczęło trybić. 3/4 sprawności odzyskaliśmy jeszcze przed górkami... Przed Dargobodzem wybalastowaliśmy zbiorniki..w sklepie spożywczym chcieliśmy nawet nabyć izochmiela aby zakończyć kurację, ale mieliśmy pecha bo było tylko Tyskie 0,6 za całe 5 PLN więc wzieliśmy tylko jakąś wodę by poprawić działanie żelu....jeszcze raz dzięki...Zbawco...Nie wiem co Wy tam w UKS Ratusz Maszewo macie na stanie klubu, ale kocham ten klub...Po 150 km w Czarnej Łące udało się zjechać na bok do sklepu i dobawić się jednym EB (doping wskazany).


W Zielonczynie minęliśmy się z Czesią..obliczamy gorączkowo czy mamy jeszcze jakąś szansę ją dogonić...ale wątłe to były nadzieje...strata była za duża. W końcu udało się dojechać do Stepnicy po kurtkę... tutaj dobawiliśmy się drugą bułką.. pogadaliśmy trochę z rybakami wolontariuszami z LGR Zalew i pojechaliśmy na ostatni ponad 50 km odcinek po około już 8 godzinach rejsu.Gdyby była taka pogoda na początkowych kilometrach to bym słowem nie pisnął. Wiaterku nie było, słonko wychodziło więc do Wolina spokojnie bez przygód. Tak w Wolinie naszła nas myśl aby się zapakować do pociągu...ale nie, jedziemy dalej, nic już nas nie zadziwi... Przed Świnoujściem znowu walnęło deszczem ale co tam...Pięć razy człowiek sechł to i szósty raz wyschnie. Ostatnie 5 km to już tylko westchnienie było. Na metę jak się okazało wjechaliśmy z czasem 10:49:49.....co nie dało nawet 20 km/h....Czas jazdy na liczniku to było jakieś 9:30 co dawało 23 km/h...czyli gdzieś wyparowało na akcję reanimacyjną ponad godzinę..plus bufety...


Na mecie, poczęstowano nas zupką...ale na imprezę integracyjną na drugą stronę miasta jakoś już nie mieliśmy ochoty...więc przebraliśmy się z mokrych rzeczy i butów, zapakowaliśmy rower i pojechaliśmy do domu bo w niedzielę impreza komunijna u brata. Po drodze chcieliśmy gdzieś dopchać się hot-dogiem..ale ta trasa jest tak oblegana, że w Wolinie i Babigoszczy stały tylko zimne...Ciepłe za to były amerykańskie frytki w MOP Łozienica, gdzie McDonald wszedł na wyższy poziom rozwoju zamawiania porcji..Koło 22 byliśmy w końcu w domciu...kąpiel relaksacyjna.. porządny izochmiel i spać...
Reasumując...pierwsze testy, gdyby nie awaria napędu nie wiem czym spowodowana...pogoda ? zimno ? duże przerwy w zasilaniu ? wyszłyby pozytywnie...zobaczymy co pokaże pętla Drawska...na 245 km...Na trasie słuchaliśmy na przemian coś z Epic Music...jak lało..lub Nightwish albo Scorpionsów jak wiał wiatr..w sumie Epic Marathon..Na osłodę muszę jakoś załatwić sobie odbiór medalu i może pucharku bo zająłem 3 miejsce w M4I na dystasie Giga (to nic, że tylko 3 startowało)....



Kategoria Maratoniki


  • DST 53.00km
  • Teren 53.00km
  • Czas 03:22
  • VAVG 15.74km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 169 ( 91%)
  • HRavg 147 ( 81%)
  • Kalorie 3135kcal
  • Podjazdy 471m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pancernik Legiony Ulicy na Zębach Gryfa

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 01.05.2015 | Komentarze 6

Gdzieś sezon ścigancki trzeba zacząć...i zawsze jest to MTB aby sprawdzić swoje miejsce w szyku. W tym roku wypadło na Zęby Gryfa w Gryfinie i to od razu na dużej trasie, a co tam. Rowerek został przygotowany, nawet w ostatniej chwili udało się wymienić korbę na ala profi czyli sztywną. Wyścig startował o godz. 10:00, a my już o godz. 8:00, podjechaliśmy po numerek startowy.

Wkrótce zaczęli pojawiać się następni zawodnicy, w tym zaprzyjaźniony FAST TEAM czyli znani wyjadacze maratonowi oraz jeszcze paru innych znanych osobiście ścigantów. Włącznie z mistrzem świata mastersów FH..


Zabraliśmy się do przylutowania tabliczki startowej, napełnienia bidoników oraz pokręciliśmy się po nabrzeżu. Na 30 minut przed starem odzialim się w buty i ochraniacze, zamontowalim nawet pulsometr z LIDLA, który gada z Endo i przycupliśmy na końcu grupki rozglądając się,  czy da się kogoś objechać.


Punkt o 10:00 poszły oba dystanse, a my za nimi. Na dzień dobry górka asfaltowa, ulicami miasta i po gdzieś 3 km zaczęło się pure MTB. Znaleźliśmy sobie cel, do gonienia i staraliśmy się go nie tracić z oczu. Jako, że Pancerniki nie dysponują prędkościami przelotowymi w terenie rzędu pow. 25 km/h, szybko dotarło do nas, że w tym terenie i na tej trasie nie poszalejemy. Tak jakoś do Mielenka Gryfińskiego się jeszcze jechało. Ale podjazd od 28 km skutecznie pokazał, tempo wjazdu. Blatu wystarczyło, nogi nie. By uniknąć skurczy zaczęliśmy od ratowania się mleczkiem karmelowym. Plan zejścia poniżej 3h zaczął się powoli sypać..sypnął się dokumentnie jak dojechał do mnie ostatni kolarz. Miejscowy tratlonista emeryt na ala przełajówce z napisem koniec wyścigu. Pogadalim za to sobie o jego historii z lat wcześniejszych ...Budapeszt.. Praga ... same sukcesy...Motywował mnie skutecznie, że ogony zaczęły być co raz bliżej. Ale na którymś z podjazdów piaszczystych SRAMa przerzuciłem na 10 pusty bieg...(łańcuch przeleciał na największy blat). Dupa blada...ale kolo pomógł.. i znowu gonimy.

Tak gonimy gonimy a tu nahle przed Nowym Czarnowem długachny pociąg do elektrowni z wunglem niczym na klasyku Paryż -Roubaix zablokował przejazd na 3 minuty.


Tereny za przejazdem były już znane z rajdów więc już na luzie sobie jedziemy. Ostatni odcinek po wałach i wpadamy na górkę z metą. Zaraz potem zaczęli bramę zwijać. Odetchnęlim troszkę i pojechaliśmy na start się przebrać. Na starcie spotkaliśmy gonionego pana z plecaczkiem. Jak się okazało chyba nie byliśmy ostatni, facio był z Poznania na gościnnych występach i na ostatnich 10 km pomylił trasę i raczej na metę nie dojechał ...


Po przebraniu się i spakowaniu pojazdu, poszliśmy na piknik Dni Gryfina pogadać ze znajomymi, posłuchać.. i poczekać na ogłoszenie wyników. Znajomi coś tam w swoich kategoriach powyygrywali, a mnie zaskoczono wylosowaniem nagród, które był losowane na końcu. Bon na 250 PLN jest... tylko trzeba coś kupić za 500 PLN od POLARa., ktoś chętny ??? 
Po rozdaniu nagród..obraliśmykurs na Szczecin, aby odebrać córkę studentkę na weekend. Czekając na nią odkryliśmy uszkodzenia pojazdu transportowego, sztyca się wygła, po którym ostrych zjazdów, bo chyba raczej nie podjazdów.

Reasumując impra w porzo, zmęczyliśmy się niewiarygodnie, dojechaliśmy ... i to jest najważniejsze.



 

Kategoria Maratoniki


  • DST 42.40km
  • Teren 42.40km
  • Czas 03:07
  • VAVG 13.60km/h
  • VMAX 47.60km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 1976kcal
  • Podjazdy 315m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

V Rowerowy Rajd na Orientacje..

Niedziela, 12 kwietnia 2015 · dodano: 12.04.2015 | Komentarze 1

Takie imprezy lubimy najbardziej. Rankiem szybki myk do Świnoujścia, gdzie na terenie Fortu Gerharda miał być start. Zapisaliśmy się już wcześniej na najdłuższy dystans. Odebraliśmy pakiecik startowy, pochodziliśmy po forcie i zaraz po godz. 10 w trasę. Do odnalezienia było 12 PK rozlokowanych w stronę Międzyzdroi i okolicach Świnoujścia. Najwięcej kłopotów sprawił PK3, podziemne miasto, sprytnie schowane gdzieś na górce przy wejściu. Jazda rowerem przez podziemne miasto bezcenna. Potem gładko odbijaliśmy się na poszczególnych PK. Największa niespodzianka czekała na PK11. PK był na latarni i trzeba było się jeszcze wspiąć po 300 schodkach. W końcu upragniona meta. Czas nie powala: 3 h, 30 min, ale nam na tym nie zależało. Pojechaliśmy po czystą rekreację. Ku naszemu zdumieniu na dystansie Giga, na którym zrobiliśmy coś ok. 42 km zajęlismy niespodziewane 3 miejsce. Chyba zaczniemy kolekcjonować pucharki. Impreza gratis, kiełbasa gratis, nawet dwie, mirinda gratis. Fajna impreza rodzinna..dla całych rodzin, które startowały na krótszych dystansach. To kiedy u nas ? Kto się pokusi ?

















Kategoria Maratoniki