Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratoniki

Dystans całkowity:4333.90 km (w terenie 3838.80 km; 88.58%)
Czas w ruchu:206:44
Średnia prędkość:20.92 km/h
Maksymalna prędkość:61.00 km/h
Suma podjazdów:18538 m
Maks. tętno maksymalne:185 (102 %)
Maks. tętno średnie:158 (87 %)
Suma kalorii:180825 kcal
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:90.29 km i 4h 23m
Więcej statystyk
  • DST 41.00km
  • Teren 41.00km
  • Czas 02:20
  • VAVG 17.57km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Kalorie 1234kcal
  • Podjazdy 167m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyścigi Mikołajkowe w Nowogradzie.

Sobota, 6 grudnia 2014 · dodano: 06.12.2014 | Komentarze 0

Jak się chcemy zmęczyć to zawsze wybieramy XC. W Nowogardzie od kilku sezonów w okolicach Mikołajek jest organizowany wyścig przełajowy w lasku przy stadionie. Impreza jest pod patronatem PzKol. głównie dla młodzieży, ale w Open też się można przejechać za 30 PLN. Na miejsce dojechaliśmy sobie pociągiem, bilet na rower droższy od człowieka.. chwała PKP. Na miejscu pojawiły się już lokalne i przyjezdne kluby rowerowe i koło godziny 11 zaczęły się zmagania. Najpierw wystartowali żacy, po nich młodzicy i juniorzy. Ze starszymi juniorami pojechały panie w Open. Koło godziny 13 odbył się główny wyścig. Panowie w Open mieli do zrobienia osiem kółek. Trasa dość trudna dla amatora, ze trzy górki były, dwie na pewno do wprowadzenia niż do wjechania. Na tej trasie prym wiodły dzisiaj przełajówki. Był też goleniowski akcent w postaci II miejsca w Open Jakuba Deca. My dzisiaj mieliśmy inne zadanie, nie wzięli nas na zająca a na blokera, który miał za zadanie blokować innych zawodników oprócz zaprzyjaźnionego UKS Maszewo na wąskiej trasie. XC nie jest naszą domeną i ściganko zakończyliśmy na pięciu okrążeniach po dwukrotnym dublu. Ale 41 minut na takiej trasie jest gorsze od kilkugodzinnego szosowego maratonu. Potem grochówa, foty na dekoracji oraz kawa i buła na Orlenie i powrót na kołach, a jakże do Goleniowa, z krótką wizytą na Plantach w poszukiwaniu Mikołaja.











Kategoria Maratoniki


  • DST 32.40km
  • Teren 32.40km
  • Czas 01:29
  • VAVG 21.84km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 1435kcal
  • Podjazdy 210m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Weekend na maratonach - Nowogard

Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 18.08.2014 | Komentarze 3

Dwa maratony w dwa dni, tego jeszcze nie przerabiałem. Nowogard MTB po raz pierwszy, trasa znana bo objechana na fejsowym evencie miesiąc wcześniej. Dzisiaj robiłem za transportowca, po 9 bracia zapakowani, rowerki powieszone i pojechaliśmy odebrać na 10 pakieciki startowe. Szwagier cioteczny pojechał ze Szczecina pociągiem, wcześniej ale mu pakiecików nie dali, więc musieliśmy przyjechać trochę wcześniej. Start mieliśmy w MIV na 12:30, cztery pętle.
Najpierw pojechały panie, potem MIV i MVII, a o 12:30 wystartowaliśmy MV i MIV. Na starcie goleniowskie i okoliczne tuzy, które przyjechały doprawić się po Miedwiu.


Plan był zmieścić się w 1,5 h. Od początku goniłem za bratem młodszym MIV, z którym wczoraj na Miedwiu przegrałem około minuty z nadzieją na rewanż. Tak się za nim tłukłem przez pierwsze okrężenię, mając go ciągle na oku, tylko czasami pod górkami mi odjeżdżał. Pod koniec drugiego kółka na asfalcie promenady usiadłem mu na koło czekając na rozwój wypadków. W końcu dopadł go pech, obluzowała mu się sztyca i siadał co raz niżej, musiał stanąć i tyle się widzieliśmy. Pod koniec 3 pętli przed wjazdem do miasta musiałem puścić gnącą czołową trójkę. Oglądnąłem się czy nie ciągną czasem brata, ale gdzie tam. Na ostatnie kółko wjechałem z zamiarem dogonienia jeszcze kogoś, ale co go doszedłem na wertepach to na asfalcie mi odjeżdżał. Na ostatniej dojazdówce do mety wrzuciłem wszystkie blaty na maksa i gonię go resztką sił, ale na zakręcie dmuchło w gębę i musiałem odpuscić, brakło 16 sek.  Brat stracił ponad dwie minuty więc rewanżyk wyszedł.
W sumie miejsce 36 na 53 sklasyfikowanych w MIV/MV. Plan wykonany 1:29:28.  Szwagra zdjęli po 3 kółku, żeby się nie plątał po trasie. Trasa ciekawa, urozmaicona, lekko techniczna, cross da radę.Ja jechałem na 29 brat na 26.  Zaczyna się kostką na promenadzie, potem trochę szutru, łączka, wjazd po górę do lasu, w lesie trochę MTB z ciekawym zjazdem do jeziora, ale chyba nikt nie wylądował, potem trochę polnej drogi, wertepowej, jumbo, podjazd, kawałek ścieżki rowerowej, jumbo, zjazd z powrotem nad jezioro, łączka, singielek długi wzdłuż jeziora i promenadka, i tak cztery razy. Jak na pierwszy maraton może być. Wpisowe 40 PLN, blisko, obiad był i pączek, medal dali, tombola też była. Szwagier licznik na pocieszenie SIGMY wygrał, miałem jego numer to odebrałem. Mieli setkę nagród do wylosowania na coś 150 startujących, imprezę prowadziło STC więc czad. Piwa mało, bo tym razem robiłem za kierowcę. Impreza na cały dzionek z małą ilością jeżdżenia, ale w Nowogardzie nic się chyba nie da więcej wymyślić.





Kategoria Maratoniki


  • DST 57.70km
  • Teren 57.70km
  • Czas 02:21
  • VAVG 24.55km/h
  • VMAX 39.90km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 2450kcal
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Weekend na maratonach - Stargard

Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 18.08.2014 | Komentarze 4

Na Miedwie czaiłem się rok cały. Rowerek był przygotowany, tą razą jak co roku ekipa była liczna, bo oprócz braci startowała bratowa. Rano zapakowanko na auto. Pakiety były odebrane dzień wcześniej, więc luzik. Rano zlazłem spakowany wcześniej, podjechał brat z małżowiną i pojechaliśmy po trzeciego. Zaparkowaliśmy pod Orlenem, przygotowaliśmy rowerki i gapiliśmy się w niebo... w co się ubrać. Wziąłem kurtkę pdeszcz i ochraniacze na buty i where is my kask ? Kaski ostały w domu. Jakoś się przemyciłem na starcie, w tej kupie nikt nie zauważył brak kasku.
O 10 start, i się zagapiłem bo nie zapiąłem kurtki i zaraz rozpiął się ochraniacz. Udało się na początku załapać na jakąś grupkę mniej zdolnych i nudnie wedle asfaltu podążaliśmy bez emocji. Gdzieś tam wyszło słonko, więc w kurtce było za gorąco, gdzieś się w trasie zdjęło, przed szutrem. Plan był ambitny, zejść poniżej 2:15, ale niestety trochę wiało i gdzieś na trasie dopadł lekki deszyk, ale pikusiowy.
Gdzieś po 30 km skończył się asfalt, dojechał kolo z maratonów szosowych i za nim tłukłem się po jumbo. Tempo dobre, mijało się maruderów, bufetowców i wycieczkowiczów, którzy zjeżdżali na prawo grzecznie.
Punktem kluczowym okazał się znajomy lasek po skręcie z jumbo w prawo. No i tutaj wpadłem w masakrę. Zrobił się ścisk, bo doleciały harpagany z MV i szybkie laski. Zanim się z orientowałem, że Schwalbe CX Comp nic tutaj nie wymyślą w tak wielkim piachu to już leżałem bo zapomniałem, którą nogę wypiąłem. Chwila dumania, zanim się udało odczepić rower z buta, skąd tu tyle piachu. Wcześniej udało się tutaj przemycić po lewej, ale dzisiaj był spęd. Kupa pchała pod górę, reszta darła ryja próbując załapać ślada. Nawet minął mnie ziomal triatlonowiec, któremu 30 minut wcześniej proponowałem koło.
W końcu pozbierałem się pieszo na górce i jazda dalej, rekorda nie budziet. Myślalem, że dojdzie mnie końcu brat z MIII, który gdzieś wcześniej lepił koło na trasie. Mogliśmy się założyć, kto w tym roku wygra. Podjazd pod górkę z piciem udał się, potem asfalcik i jeszcze jedna górka, jakoś szło. Jeszcze trochę lasku, w Jęczydole dojechał brat z MIII, ale pojechał dalej ratować swój honor z jakąś laską. Ja zacząłem się rozglądać za drugim z MIV. Na mecie okazało się, że brakło do niego minutę. MIII złe jak pies bo w tym roku przegrało dobre 10 minut (maraton). Było to moje czwarte Miedwie w życiu z drugim czasem 2:21, do rekorda brakło 5 minut, ale leżanka, pogódka. wiaterek. Wszystko się znajdzie, na pocieszenie, w końcu znajome kobiełki z MIV i MVI z szosy poległy ze mną w końcu (pogoda).  
Na mecie medalik, browarek, obiad, browarek, siku, browarek, browarek, kiełbasa, browarek, siku, browarek, pogaduch non stop, losowanko, nic nie wygralim, browarek. Po 21 dom, browarek..... jutro Nowogard.
Więcej fot na fejsie, bo limit skonczony.



Kategoria Maratoniki


  • DST 175.00km
  • Teren 175.00km
  • Czas 07:28
  • VAVG 23.44km/h
  • VMAX 49.40km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 8600kcal
  • Podjazdy 614m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Kołobrzegu.... się działo.

Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 10.08.2014 | Komentarze 2

To był mój piąty występ w sezonie maratonów szosowych i chyba najbardziej udany. Dystans zapowiadał się rekordowy , 175 km po zmianach trasy, którą to dwa lata temu już objechałem na poprzedniej edycji pokonując jedną pętle. Rower został przygotowany w ostatniej chwili, przerzutka przednia Sora nie gadała z manetką Deore (te grupy Shimano), ale po najnowszym zakupie za całe 102 PLN nowej Deorki FD-M590 wszystko hula.
Rano wyjazd przed szóstą, tym razem udało się naciągnąć syna, aby też się przejechał na jakimś dystansie. Do Kołobrzegu dotarliśmy na 7:30, ja odebrałem pakiet startowy, dopisałem syna, który zaczaił się na dystans 100 km na rowerze szosowym (poprawiona wersja MBK Concorde 21 - taki antyk). Potem przetransportowaliśmy Kijanką się na okolicę startu, aby tam dokonać montażu rowerków i przebrania się. Ja miałem start o 9:16, syn o 10:22.

 
Na starcie powitanka, pogaduchy, parę fot i o 9:16 poszły konie po betonie. Na pokładzie były dwa Snickersy, mleczko w tubce, banan, 10 PLN, jakieś dropsy energetyczne, 2 bidony izotonika z własnej mieszalni, fiolka Ampera w pastylkach. Na starcie Sędzia czepialski przyczepił się znowu do opon, że za wąskie, na nielegalizowanej suwmiarce wychodziło mu 33,7 mm, nie wiem może przesadziłem z ciśnieniem, bo było pod 7 atm i mi wychodziło na elektronicznej 34,7. Dogadaliśmy się, że zmierzymy je na mecie jak taki cwany.





Po starcie jeszcze na ulicach Kołobrzegu moja grupa odjechała i pozostało mi czekać na jakiś ochotników do wspólnej jazdy. Gdzieś na 10 km dojechała grupka tylnia następnej grupy, do której udało się w końcu podczepić. Jechało nas tak ze 6 osób, 3 panie i 3 facetów. Wszyscy szosa, tylko ja inny. Tempo zrobiło się dobre, gdzieś na górkach wylatywałem na przód, pod górkę na tył, taka technika. Miejscami szło się ponad 35 km/h. Gdzieś po 30 km grupka na wskutek wiatru się rozerwała, ja zostałem w środku, faceci polecieli do przodu, panie z tyłu.

Na szczęście jeszcze przed pierwszym bufetem, doszedłem kolegę z Gryfusa, który wystartował dwie minuty wcześniej. Tak razem jechaliśmy ze 20 km, ale gdzieś mi się zawieruszył przed Karlinem.



Na bufecie za Karlinem tankowanie, do bidonu poszły pastylki, ja już byłem po batonie i bananie. Patelnia się wzmagała, wiatr zbytnio nie przeszkadzał i tak samotnie lub czasami z kimś udało się dotrzeć na koniec pierwszej pętli do drugiego bufetu. Tu znowu tankowanie plus wzięte dodatkowe butelki do polewania nóżek i chłodzenia zewnętrznego. Patrzę na licznik i endo i jest szansa aby walnąć w końcu 100 km poniżej 4 h. Do Siemyśla znowu udało się przyczepić do dwóch szos, które czasami też trzeba było ciągnąć. Plan by się udał, zabrakło 24 sekund, wszystko przez sikanko. Moczu nie wiele, bo wszystko prawie wyparowało, ale nacisk na pęcherz był, który powodował frustrację. Z racji, iż należała się nagroda za zrobienie rekordu na 100 km, zjechaliśmy gdzieś w wiosce po 2 zimne puszkowe Warki. Jedna pita na miejscu dała ukojenie duszy i sercu, drugą też gdzieś zaraz po drodze spożyłem bo ciepła niebezpiecznie się w kieszeni zaczęła robić.  Patelnia dalej rosła i wiedzieliśmy, iż na tych zapasach płynów nie dojedziemy na bufet. Więc Karlino Żabka zimna cola 0,33 i 1,5 l wody nie gazowanej. Część do bidonu, część do chlapania. Na bufecie znowu pobranie wody i na ostatni odcinek. Patrzę na licznik 135 km i nie ma skurczy, o co kaman ? Dzwonię do syna bo już powinien być na mecie, a on się gdzieś się zgubił na swojej pętli  i nie wie gdzie jest. Leciutkie skurcze przyszły po 150 km, ale mleczko było nie ruszone i szybko zapite nie dopuściły do tragedii.  Ostatnia prosta 11 km, dzwonie do syna aby zrobił ojcu fotę na mecie, ale go jeszcze nie ma. Na ostatnich kilometrach szło na opad, wiatr się zerwał i co lżejsze osoby pchał do tyłu. Zaczęło lekko kropić, gdy 3 km przed metą przede mną pojawił się zagubiony synek, którego doholowałem do mety, na której padł. 





Jeszcze nigdy w życiu nie przejechał 127 km. Potem poszliśmy na zupkę, po spakowaniu rowerków. Zupka w deszczu, synek zażyczył MacDonaldsa, więc zrobiliśmy Drive In. Potem na basen, darmocha. Ja tam może zrobiłem ze 400 metrów, ze trzy rury i parę bąków w jacuzzi i na 20 poszedłem na grilla organizatora. Syn się moczył do zamknięcia basenu.Na placu zwinąłem sędziego i protest bo dalej tkwiłem jako 12 szosa M4 mimo iż zrobiłem pomiar opon na mecie i było 35 mm, miał zmienić, nie zmienił, więc opierdol. Dopiero po moich mailach zmienili na 4 miejsce (na 6) w rowerkach innych. Całe życie człowiek kombinuje, aby się zmieścić w regulaminie a oni takie myki. Po Zieleńcu spadłem na 7 miejsce w Pucharze i coś trzeba robić, no nie ?. 


Po basenie na Starym mieście udało się wpakować jakąś pierogopizze, a na noclegu pod Halą Milenium walnąć Kołobrzeskie Regionalne i kima w aucie do 7:00. Po siódmej w niedzielę pojechalismy na Port coś poszukać na śniadanie, ale wszystko otwarte dopiero od 12:00 więc na dworcu PKP po kawce i hot-dogach i na 10:00 po medaliki za udział i resztę fotek. Nic nie wylosowalim, ale odebraliśmy ze dwa medale extra dla znajomych za udział. Po ceremonii, patrzę a ja nie mam w czym chodzić. Synek jechał w moich butach nie zapinanych, takich do codziennej jazdy i tak cisnął, iż je po prostu rozwalił. Udało się kupić jakieś fikuśne trampki i posterowaliśmy nad morze, na upatrzoną miejscówkę do Rogowa, gdzie ludzia mało. Tam kąpiel, moczenie, arbuzik.... Wygnało nas koło 15:00, bo się chłodno zrobiło. Obiadek - mirunka w Pogorzelicy, lody w Niechorzu, kawa w Płotach i żony siostry u 20:00 w domku.









Reasumując, występ uważam za bardzo udany. Wreszcie wiatr trochę pomógł podokładać tym, z którymi przegrywałem o kilka minut. Ci co są po za zasięgiem dalej zostali. Ale mnie cieszy analiza wyników na poszczególnych PK, gdzie się powoli przesuwałem od 68 miejsca w open na pierwszym PK poprzez 65/63/58 aby na mecie na 55 na 82 którzy dojechali do mety. Startujących było trochę więcej, ale po pierwszym kółku wracali do Kołobrzegu bo patelnia i wiatr. Maraton to maraton i się udało dojechać w stanie używalności, dzięki umiejętnej taktyce siłowo - żywieniowo - dopingującej.
A teraz najlepsze na deser. Zdziwiło Was zdjęcie, skąd ten Puchar ??? Puchar dostał syn, za I miejsce w M1 na dystansie 175 km na rowerze innym. Tylko, że jechał na dystansie 100 km, na rowerze szosowym. Fakt,  pogubił się na trasie, zrobił 127 km w czasie 6:22 (na 175 km lepszy od ojca), ale na wskutek pomyłki sędziowskiej, lub źle działających PK, mądrzy orgowie się nie pokapowali, bo trzeba rano ludzi nagrodzić. My o pomyłce już wiedzieliśmy w sobotę więc siedzieliśmy cicho. Jak go wywołali nikt nie protestował i dali puchar. Niech ma, był bezkonkurencyjny w swojej kategorii i nie wolno młodzieży zniechęcać. I tak powiedział, że przez miesiąc na rower nie spojrzy. My Pucharu nie oddamy, zapłaciłem w końcu za niego całe 60 PLN wpisowego, więc sumienie mam czyste.


Kategoria Maratoniki


  • DST 1.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 1.00km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tour de Pologne - Bydgoszcz..

Niedziela, 3 sierpnia 2014 · dodano: 04.08.2014 | Komentarze 3

Dziś o rowerach bez jeżdżenia. Do Bydgoszczy zajechaliśmy koło 15, pojazdy zostawione niedaleko i pieszo poszliśmy w okolice startu.
Wybraliśmy się z zacną ekipą, aby na własne oczy zobaczyć wielkie kolarstwo w Bydgoszczy. Na początek młodzicy i młodziczki (13/14 lat) w ramach Nutella Mini Tour. Niemal stu uczestników wystartowało w pierwszej edycji Nutella Mini Tour de Pologne Puchar Młodzików. Na starcie wyścigu w Bydgoszczy stanęło około 20 dziewcząt i niespełna 70 chłopców w wieku 13-14 lat. Puchar Młodzików to nowość w tegorocznym cyklu Nutella Mini Tour de Pologne. W wyścigach mogą startować młodzi kolarze z licencjami Polskiego Związku Kolarskiego. Do pokonania mają trasę o długości około 20 kilometrów. Pierwsze zawody w Bydgoszczy obfitowały w niesamowite emocje. Wśród dziewcząt zwyciężyła Weronika Rozwora z TEAM BURGHARDT ANTONIN, a wśród chłopców najszybszy był Wiktor Richter z Koźminianki. W klasyfikacji drużynowej najlepsza okazała się drużyna TKK „Pacific” Toruń. My dodamy, iż Szymon Łakomy z UKS Ratusz Maszewo był szósty.






Po młodzieżowym wyścigu poszliśmy się rozejrzeć po zapleczu wyścigu, wszamać zestaw wpisowy i rozglądnąć się za miejscówką na finał I etapu. Miejscówkę mieliśmy pod balonem Scandii 100 metrów od mety i naprzeciwko wielkiego telebimu. Widać było apokalipsę na 50 km od mety, w Bydgoszczy też zrobiła się panika, bo chmury ciągnęły, ale ja miałem świetną miejscówkę. Nawet parasolkę jakąś dostałem, więc było git. W zdjęciach przeszkadzał tłum, który machał pałkami przed aparatem, ale kolarze mieli przejachać przed aparatem ze trzy razy, to i może coś wyszło. Udało się cyknąć Paterskiego i finiszowe metry peletonu.Byliśmy na miejscówce 100 metrów do mety. Ale się działo, 50 km mieli kolarze do mety gdy zaczęła się rzeźnia z masakrą. Na mecie też się działo. Hutarowicz wygrał wyrównany finisz z peletonu na mokrych i śliskich ulicach Bydgoszczy. Białorusin, który w 2010 roku także był najszybszy na etapie Tour de Pologne, z metą w Katowicach, na biegnącym nieco pod górę finiszu minimalnie wyprzedził Maikina i Moriego. Pokonany Rosjanin jeszcze próbował sygnalizować nieprzepisowy finisz rywala, ale walkę ramię w ramię wygrał bardziej doświadczony kolarz Ag2R La Mondiale. Najlepszy z Polaków był Grzegorz Stępniak (CCC Polsat), który finiszował na 11. pozycji. Jeszcze na dwa kilometry przed metą uciekał jego klubowy kolega, Maciej Paterski, ale po całym dniu spędzonym w ucieczce ostatecznie musiał poddać się w starciu z rozpędzonym peletonem. Polak zdobył jednak punkty na jedynej premii górskiej na 1. etapie i do kolejnego etapu wystartuje w koszulce najlepszego górala. W ucieczce, oprócz Paterskiego, był także Kamil Gradek (Reprezentacja Polski), który wygrał jedną z lotnych premii na trasie.




Sprzątanie po wyścigu. A tak sobie poobserwowaliśmy logistykę, jak się ekipy zwijają.





 
Kategoria Maratoniki


  • DST 157.00km
  • Teren 157.00km
  • Czas 07:04
  • VAVG 22.22km/h
  • VMAX 47.80km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 7500kcal
  • Podjazdy 903m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pancernik Legiony Ulicy - zawinął do Świdwina....

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 4

IV maraton szosowy w sezonie, zaliczony czyli dojechany. Dzień wcześniej udało się odebrać w końcu koszulkę teamową w wersji Pro Series ze stajni specjalistycznego sklepu rowerowego, czytaj LIDL.

Wieczorem pakowanko i rankiem przed godzina szóstą wyjazd z synkiem i psiną, których zostawiłem u rodziny pod Płotami. Na miejsce udało się dotrzeć przed ósmą i pocałowałem klamkę w Zespolem Szkół Rolniczych bo pakieciki startowe dawali już w Urzędzie Miejskim na starcie. Ale zdążyliśmy odebrać ubogi jak zwykle pakiecik, tym razem z kubkiem sponsora. Samochód został na placu, gdzie dokonaliśmy małej przebiórki, dopakowalismy się płynami, mleczkiem, bananami i batonami i w oczekiwaniu na start zrobiliśmy parę fotek.





Start o 8:51 w dziesięcioosobowej grupie, która już na ulicach Swidwina, podzielila się na mniejsze grupki. Pierwszy podjazd pod Koszanowem zrobił resztę i już nie pamiętam czy jechałem z kimś czy sam. Pogódka była dobra, średnia też niczego sobie, do Świdwina i na pierwszych 50 km było coś około 22/23 min na 10 km. Co chwilę z kimś się jechało, bo podjeżdżali harpagany z dystansu rodzinnego, którzy dawali z siebie wszystko. Żle zaczeło się dziać coś około 80 km, wyszło słonko, wyjechało się na patelnię i 1,5 litra izotonika, które miałem na pokładzie stopniało momentalnie. Nie uratowała nas nawet butelka pobrana na PK/PŻ. Jazda do Połczyna to już był armagedon, mimo konsumpcji batona, banana i posilaniem sie mleczkiem odezwały się mięśnie, które przeszywać zaczęły skurcze. O suchym pysku to daleko nie zajadę, chciałem gdzieś zatankować bidony, staje przed sklepem w jakiejś wiosce sądząc, że otwarty, a tu zonk...czynne od 15. Po zejściu z rowerka dostałem w końcu ataku skurczy i stałem taki paralityk parę minut. Dodatkowo osłabiał mnie wiatr, który do Połczyna wiał jak nad morzem. Czesia też gdzieś w końcu znikła, w końcu ile razy można się ganiać...Humor dopiero poprawiła mi zajechana szosa, która oddychała rękawami. Facet przesadził na początku i szukał właściwego pulsu, więc go trochę poeskortowałem, bo myślałem, że mi zejdzie na trasie, aż w końcu zatrybił, bo załapał się na pociąg w postaci traktora z przyczepą.


W końcu udało się dotrzeć do Biedronki w Połczynie, która nas uratowała przed odwodnieniem. Tu straciliśmy dobre 10 minut aby dojść jako tako do siebie, w kolejce do kasy to wytrąbiłem 1/2 coli, zakupiłem 1,5 litra jakiegoś tam specyfika i wziąłem w końcu browara na drogę, bo jeszcze duża górka przede mną. To był najlepszy punkt nawadniający...



Po zdobyciu górki za Połczynem w nagrodę otworzyłem w końcu sobie puszkę Carlsberga, a co tam, trzeba uczcić taki długi podjazd. Stojąc w sklepie widziałem ludzi, których wyprzedziłem znacznie wcześniej więc powstał jakiś cel..... do realizacji. Kuracja chmielna plus resztki mleczka i batona zaczęły działać i kiedy po 20 minutach przypomiałem sobie, że ostatnie 40 km to już z górki, coś się we mnie zapaliło. Tak wkrótce zaczęłem doganiać kobitki i paru weteranów, którzy minęli mnie kiedy byłem w sklepie.



Na ostatnim PK/PŻ podebrałem jeszcze wodę, raczej do ochłody nóżki, aby jeszcze trochę podawała. I tak po 7 godzinach męczarni udało się dotrzeć na metę rozgrywając jeszcze "sprinta" a'la Kwiato/Sagan ze startującym ze mną w grupie M3I na ulicach Świdwina.



Na mecie udało się jeszcze jakoś pozbierać i pojechałem na plac pod Urząd po samochód, przebrać się i wrócić na obiadek, którego nie miałem siły zjeść. Po rozgrzebaniu obiadku, wypicia izochmielu udaliśmy się na ZAMEK na przydługawą ceremonię dekoracji i dalsze uzupełnianie płynów.



Tu wleźliśmy sobie na pudło, w końcu dopadło nas samouwielbienie za dokonany wyczyn. Posłuchaliśmy opinii o imprezie oraz innych "gorzkich żalów" i udaliśmy sie w powrotną drogę do Płot na meczyk Kostaryki z Holandią. Wcześniej udało się załapać na gumokarkówkę i kaszankę, którą organizator zaczął cichaczem serwować na zapleczu Zamku, bo apetyt zaczął wracać oraz odebrać pamiątkowy medalik za udział.






Reasumując: w życiu nie wypiłem ponad 5 litrów płynów podczas 7 godzinnej jazdy z jednym sikankiem gdzieś na trasie. Znaczy prawie wszystko gdzieś zostało wchłoniete. Miało być sześć godzin, ale jak zwykle złej baletnicy wszystko przeszkadza, tym razem słonko, wiatr, koklusz, grypa i majtki koloru białego i za rzadko rozmieszczone punkty tankowania. Ale Pancernik w końcu zawsze dopływa ostatni bez eskorty niszczycieli i krążowników szos.








Kategoria Maratoniki


  • DST 153.00km
  • Teren 153.00km
  • Czas 06:42
  • VAVG 22.84km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 7440kcal
  • Podjazdy 537m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Niechorzu - pociągi odjechały..

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 8

Trzeci maraton z cyklu szosowego zaliczony. W tym sezonie coś podkusiło mnie, aby walczyć ze sobą na dystansach mega na rowerze innym (taka szosówka, tylko opony szersze).  Rano po 6:30 wyjazd, na miejscu byłem kwadrans przed ósmą, gdzie odebrałem najskromniejszy pakiecik startowy w życiu (mapa trasy-jakbym nie znał, tabliczkę na rower, talon na zupę, 3 zapinki). Nawet numerka na plecki nie było, ale cóż tam.


No i poszedłem przygotować maszynkę do przemieszczania się, patrząc bacznie na chmurki, jakby się ubrać. W końcu zdecydowałem się jednak na kurtkę i ochraniacze, a jak lunie ??? Nie chciałem jechać w chlupiących butkach jak w Choszcznie. Krótkie pogadanki ze znajomymi, którzy startowali na różnych dystansach i o godzinie 9:05 osobowy na 152 km pojechał. Grupa była zacna, same tuzy okolicznego kolarstwa płci wszelakiej w wieku od "przedszkola" do "emeryta". Dobrze tylko, że grupa startowa ma te same typy rowerków.



Od startu pociąg podzielił się na trzy grupy, czyli tych co będą dawać z siebie wszystko i wściekle gonić, tych środkowych, takich jak ja, którzy szukają swojego miejsca na całej trasie oraz tzw. grupa fotograficzna, która przyjechała podziwiać widoczki. Pierwszy ładny i długi podjazd jest przed Lędzinem, gdzie stosowny podział się dokonał. Mnie się udało załapać do grupy środkowej, która w dobrym tempie dotoczyła się do Gryfic. Generalnie pogódka była dobra, tylko ten wiatr, który wiał zawsze w gębę w którą stronę pętli człowiek by nie jechał. Gdzieś tak między Gryficami, a Świeżnem jechaliśmy już we dwoje z p. Zadworną - czołową żeńską nogą, czyli nie jest źle. Na bufecie Świeżno nie stawalim, wsio było. Pani została na pogaduchy, więc jedziemy  już sami. Na tym odcinku wiatr był najmniejszy i odrabialim spadającą średnią. Przed Cerkwicą, dogonił mnie pośpieszny ciągnięty przez Dziki Koszalin z p. Kubicką na pokładzie, z którą umawiałem się, że dojdzie mnie koło Gryfic. Mimo zaproszenia do pociągu do niego niestety nie wsiadłem, a szkoda. Od Cerkwicy w stronę morza, tak już wiało, że pchało z powrotem. Pociągu nie było, wiec już naszła mnie ochota, aby zakończyć walkę po pierwszym okrążeniu. Ale na PK w Niechorzu olśniło mnie, co ja będę robił w Niechorzu  ? Więc uzupełniono zapas w bidonach, wzięto banana i potoczylim się. Przy wyjeździe z bufetu wjeżdżał już żeński express trzebiatowski, głupi myślę jest przed kim uciekać.


Po średniej widzę, że szału dzisiaj nie będzie, to zapodalim sobie na pierwszą część nową płytę TSTH "Miracles". W nadziei, iż cuda się zdarzają. Ale gdzie tam, expres Kruczkowski zaraz za Karnicami myka mnie jakbym stał na bocznicy. Grzeczne Panie proponowały kółko, ale że hamulcowym to ja nie jestem to i się nie zabrałem. Umiejętna jest sztuka spożywania, jakoś skurcze mnie nie dopadły w okolicach 110 km magnezowy izotonik rozrobiony wcześniej, wylosowany gdzieś na ZLMTB czyni cuda, gdyby jeszcze dodał powera.
Pod Świeżnem zrobiliśmy sobie przerwę na małe sisi, zmieniliśmy płytkę na Sabaton "Heroes" i od bufetu nagle przyszła jakaś moc, na której dojechaliśmy do Cerkwicy. Ostatni odcinek to znowu wmordowind aż do Niechorza. Czas całkowity 20 minut gorszy od Choszczna, gdzie dystans podobny i ze skurczami. Czyli wiaterek i brak pociągu do pociągu zrobił swoje.
Reasumując, na razie się szarpiemy, dystans 150 km zdecydowanie nas przerasta. Tak do 100 km jeszcze, jako tako to wygląda, poźniej kręgosłup się odzywa i człowiek porusza się jak orangutan w klatce. Do równolatków w kategorii stracić ponad godzinę na takim dystansie też coś mówi. Ale nie o to też w tym chodzi. Rywala sobie trzeba poszukać w sobie.



Po zawodach poszliśmy na najdroższą grochówkę w życiu z kawałkiem parówki za całe 70 PLN-ale wiadomo sezon nad morzem, wiec golić trzeba. Następnie zdzwonilim się ostałymi maszewiakami na obiad. Miruna dobra była - 18 PLN. Nawet jakiś certyfikat udało się wydębnić, bo jeszcze wyniku nie było. Ciekawe, czy medalik za udział, też jest do odebrania, bo w regulaminie coś nie jasno o tym piszą. Jedni mają, inni nie więc o co kaman.




Po obiedzie zostaliśmy trochę popatrzeć na dekorację, ale ceremonia też rewelacyjna nie była. Reasumumując wycieczka za 150 zł (dojazd, wpisowe, obiad dodatkowy, płyny i zapasy) daje koszt na 1 km prawie 1 PLN, czyli drogo, wręcz bardzo drogo. Za 150 PLN to ja Kijanką czyli samochodziem przejadę ponad 500 km. I chyba dojrzewa w nas myśl, że hobby powinno być tańsze i czas skończyć z samomasochizmem w wydawaniu kasy na wątpliwe promocje i sponsorowaniu polskiego amatorskiego kolarstwa. Są chyba inne sposoby na trochę zmęczenia.


Kategoria Maratoniki


  • DST 151.80km
  • Teren 151.80km
  • Czas 06:22
  • VAVG 23.84km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 5455kcal
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Biseptol na Pętli Drawskiej

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 14.06.2014 | Komentarze 5



Dzień przed wszystko wisiało na włosku, od żony dostałem wirusowe zapalenie krtani i piąteczek był kaszląco gorączkowy, połamany jak kocię, dolegliwości jak u prawdziwego geriatryka. Ale żona była u lekarza i ten sprezentował kurację Biseptolem (pamiętacie ???). Wieczorkiem wziąłem jedną , w nocy się człowiek wypocił i jakoś tam postawił na nogi w sobotę rana po poprawieniu drugą. Więc zapadła w końcu diecezja, jadziem, bo wpisowe przeleci. Pakowanko, jakieś zakupki i wio na Choszczno. Start był o 10:42, byliśmy godzinę przed, odebraliśmy numerek, pakiecik i poszliśmy przyozdobić rower. Na starcie krótkie pogaduchy ze znajomymi, i poszły konie po betonie. Pogódka była wisząca i jak za przeproszeniem za raz po starcie j.....ło deszczem, to tylko człowiek żałował, że nie wziął kurteczki i ochraniaczy na buty. Do Drawna chlupało, ale najlepiej się jechało, jakoś człowiek się podłączył i w piątkę przez pierwszą 50 gdzieś się trzymał w grupie do Kalisza Pomorskiego. W sumie było to najłatwiejszy odcinek mimo deszczu. Kuracja biseptolem wystarczyła na pierwszą 50, coś zacząłem kombinować z bananem czy mleczkiem i na podjeździe jakoś grupa mi odeszła. Próbowałem jakoś gonić, ale słaby człowiek na górskich odcinkach i na zjazdach tego nie nadrobi, Od Kalisza wyszło słonko i zaczeliśmy schnąć i spożywać również płyny. Plan był taki, aby dotłuc się do Łobza na bufet na tankowanie, bo byliśmy już po batonach, bananie, mleczku. Ale nie byłem na odprawie, a tu bufety po przesuwane. Był w Drawsku zamiast w Konotopie, tego minąłem, myśląc że w Łobzie na 87 km będzie bufet. Ta, bufet był, ale w Węgorzynie. Przed Węgorzynem zaczęły przychodzić pierwsze skurcze, wiadomo podjazdy i nóżka cukru potrzebuje, a w karmanie już pusto. Na ostatniej górce gdzieś na 95 km musiałem zejść z roweru bo nogi posztywniały na amen. Jakoś doturlałem się do Węgorzyna, bufet był więc 14 km dalej. Uzupełniono  płyny w bidonach, zabrano banany ale było już za późno. Zjechałem nawet na Orlen po browara zimnego, ale nic nie pomagało, ale jadę, a w zasadzie zaczynam się wlec. Patrzę , patrzę a tu nahle nadjeżdzą Słowianka czyli Czesia, a razem startowaliśmy i proponuje koło .... ale ja twardo nie. Zbieranie się trwało długo, ale ostatnie resztki ambicji oraz regeneracja bananowa pozwoliła dogonić Czesławę przed Ińskiem. Słaby byłem jak niemowlę i do końca czyli do mety, geriatryk dowiózł się z młodzieżą w tempie fotograficznym. Nawet zdjęcie uciekającej Panny Czesławy zdążyłem zrobić.  Później analizując licznik i czas przejazdu zmarnowałem przez skurcze dobre 11 minut. Nawet na PK nad Czesią przewaga była 7 minut...Endo padło, nie łapało GPS po aktualizacji Xperii, dopiero w domu po resecie coś zagadało. Na mecie przywitała nas Mama Czesi, której również dzisiaj nie udało się dogonić. Co szosówka to szosówka. Byłem taki padnięty, że nawet obiadek słabo wchodził. Jakże pucharka za IV miejsce w kategorii na V jeszcze nie dają, odebrałem pamiątkowy medalik i dyplomik i do domu.











Kategoria Maratoniki


  • DST 24.80km
  • Teren 24.80km
  • Czas 01:37
  • VAVG 15.34km/h
  • VMAX 31.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Kalorie 1673kcal
  • Podjazdy 609m
  • Sprzęt SCOTT Adventure
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zachodnia Liga MTB XCM Puszcza Bukowa /Amazonia

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 0

Masakra w Amazonii. Lało, lało i lało. Deszcz przestał padać jak mnie z trasy zdjęli. Brakło 7 minut. Dobrze, że zdjęli bo już hamulców nie było. Przednia tarczówka do uratowania, wystarczy podkręcić klocki. Tył klocki zdarte do metalu...Przerzutka tylnia od błota już nie chodziła. Traska świetna, wręcz klasyka MTB. Długie brukowe podjazdy, ostre zjazdy , singletracki i kupa kałuż, błota i błota. Dawno nie jechałem tyle strumieniem. Szkoda że brakło czasu na drugą rundę bo zostały batony i banan. Nawet udało się coś wylosować, puszkę jakiegoś turboizotonika....







Kategoria Maratoniki


  • DST 108.50km
  • Teren 108.50km
  • Czas 04:22
  • VAVG 24.85km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Kalorie 5600kcal
  • Podjazdy 279m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton - Świnoujście, lekcja gleboznawstwa.

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 3

Pierwszy maraton szosowy w tym sezonie z zaplanowanych 6. W tym sezonie zbudowano rower inny, popróbujemy się w tej kategorii. Rower jak rower, jedzie. Parę modyfikacji jeszcze dostanie. Teraz o maratonie. Armagedon. Nie będę pisał tak poetycko jak moi szybsi kolesie równolatki. Gratki Arek. Po kolei, spakowałem się jeszcze wczoraj po przestudiowaniu prognoz, które jak okazało nie do końca się sprawdziły, miało raczej nie padać, a padało zdecydowanie. Rano by Save now" in_rurl="http://i.txtsrving.info/click?v=UEw6NjQxMTk6MTY2OTpyZWplc3RyYWNqYTo2ODJmMjM1YjdmMDRkMTQ2MTdhZDM3MmI0MzVkZWE5ZDp6LTE1MzAtNDMyMzgyOnd3dy5iaWtlc3RhdHMucGw6MTk0NTI0OmY4MDAyZDhjNzM4ZTZiMTY4MmM2MWQ5ZWUxMGJiZTI1OjQ4MmEyOGE5NDEwZDRjZjU5NjZjZjRmYTdlMDliNGE4OjA&subid=g-432382-f054aa8a40fd49389703d8770c98b3a2-&data_itn_test20140508=0" id="_GPLITA_0" href="#">rejestracja, odbiór znajomym numerów startowych,  napełnienie bidonów, pompeczka i czekamy. Moja grupa wystartowała o 8:24, zdążyłem się jeszcze pozbyć jednej bluzy przed startem, dobre rozwiązanie, jak się okazało. No i poszli, cała grupa na rowerach innych, od razu zabrałem się z czołówką 4 osobową, które mnie odstawiła przed górkami koło Międzyzdrojów. I ten odcinek był najlepszy , średnia powyżej 30 km, co na ten typ roweru i moje skromne umiejętności wystarczało, aby zrobić plan 3:55, czyli zejść poniżej 4 h. Tak więc ponad 90 km przejechałem solo, walcząc po kolei z górkami, ta w Dargobądziu najlepsza. Do Wolina średnia trochę spadła, ale bez paniki. Za to od Wolina hardcor w stronę Stepnicy, non stop w buźkę, ani się za kim schować , nic . Deszcz zrobił swoje i do Stepnicy dotoczyłem się poniżej 2 godzin, czyli jeszcze szansa jest. Dwa łyki herbaty, ciepła nie była i  w drogę. Ale nie, ale nie. Dobrze się jeszcze jechało do Żarnowa, średnia się ustabilizowała na 27,5, Od Żarnowo do Wolina, na otwartym terenie znowu zaczęło wiać i padać. Dojechał Arek, ale na krótko, nie kopię się z szosówką (w tym sezonie). Na szczęście ktoś podjechał i zaproponował mu koło, bo sam to on się ujedzie. Średnia leci, przed Wolinem już wiedziałem, że rewelki nie będzie i jedynie co zostało bronić to średniej większej niż głupie 25 km/h. Pierwsza przeszkoda to cudowna gleba w Recławiu, ślisko się zrobiło, nie chciałem po bruku to wjechałem na chodnik i się zagapiłem, aż wjechałem w rabatki. Puc puc na ziemie, dobre było bo mięko i zdążyłem się wypiąć z jednego pedała przed upadkiem. Jedziemy by Save now" in_rurl="http://i.txtsrving.info/click?v=UEw6NTI1MjU6MzAxNTpkYWxlajozYjdmNzg0ZmQyYmE4Y2IzOWNkZmZhOTNjNWU5NDNkMDp6LTE1MzAtNDMyMzgyOnd3dy5iaWtlc3RhdHMucGw6MTAzMDQwOjBiNTBjMjM4YmZiZDAyOThkOTViYThhNWQ3NGE4NmM4OjNjNGIxODFkZWVhYjQwYmZiNGNmMjYwOTg0ZGYxMmVmOjA&subid=g-432382-f054aa8a40fd49389703d8770c98b3a2-&data_itn_test20140508=0" id="_GPLITA_1" href="#">dalej, od Wolina, dalej wieje, górki jakoś wchodzą , ale z górki wiatr wpycha z powrotem. Przed Świnoujściem znowu zaczęło lać, i coś czuje że mokro w bucie mimo ochraniaczy, ale woda dochodziła od spodu. Tak się jakoś dotoczyłem z czasem 4:22:02 czyli prawie 0,5 h gorzej niż marzenie. Ale życiówka jest na osłodę, najszybsze moje 100 km, fakt że drugi raz na maratonach robiłem dystans powyżej 100 km, ale zawsze. No i  średnia obroniona na poz. 25,19. Do pudła zabrakło w kategorii, właśnie te 30 minut, byłem czwarty na ośmiu. Jak popatrzeć na czasy najlepszych amatorów, to łeb urywa. Ale do mnie dawno już dotarło, że przyjeżdżam się zmęczyć, co zresztą się udało, ujechałem się zdrowo. Gorzej tylko, iż kobity mnie biją... ale co tam....
Wracając do kwestii organizacyjnej od dawna wiedziałem, że te Supermaratony to impreza dla typowych ultrasów, a reszta sponsoruje, ale jeśli rynek na to pozwala i sponsorzy typu Lokalne Grupy Działania, to czemu nie.. Tylko dlaczego 167 osób, które jechało krótki dystans musi czekać na rybkę do 20:00, a... dyplomik jutro, kiedy po 13:00 jest już po, ...pozostałe dystanse to 48 osób i 36 , czyli znakomita większość czeka na ... no właśnie na co. Imprezę ratuje tylko mnogość kategorii i dystansów i każdy może znaleźć coś dla siebie, chyba ,że przyjechał się tylko ujechać, a reszta się nie liczy. Żenadą było brak jakiegoś bufetu na mecie, gdzie ciepłą zupkę spożyto w powietrzu... ale amator zniesie wszystko.



Wachlarzyk jak cacy...






Kategoria Maratoniki