Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 218.00km
  • Teren 218.00km
  • Czas 10:49
  • VAVG 20.15km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 177 ( 98%)
  • HRavg 144 ( 80%)
  • Kalorie 6879kcal
  • Podjazdy 421m
  • Sprzęt KTM Campus Voyager
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giga masakra....Pancernika

Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 6

Pierwszy występ w tym roku na Maratonach Szosowych i od razu z grubej rury, jeśli chodzi o dystans. Pancernik Legiony Ulicy jeszcze nie machał maratonów powyżej 200 km, ale w czwartym sezonie startów na różnego rodzaju maratonach można się rzucić na taki dystans. W poprzednim sezonie były w okolicach 170-175 km, w tym roku poprzeczka poszła wyżej. Takie starty mają też przygotować do wrześniowego występu życia, to jest do Tour de Pomorze, 700 km non stop w limicie 50 godzin. Takie trzy treningowe maratony są zaplanowane 3 do końca czerwca i ten był pierwszy. Trasa tego maratonu w Świnoujściu znana jest mi na pamięć, w tamtym roku była jedna pętla czyli Świnoujście -Stepnica - Świnoujście, dwa razy w tym roku przejechana z okazji Gryfusowych rajdów więc rzekłbym, że znam ją na pamięć.
Rowerek jest przygotowany specjalnie do wymogów maratonów, czyli hybrydka z przepisowymi szerokościami opon tj. min 34 mm, dzień wcześniej jeszcze został wycentrowany i nasmarowany. Z żalem musiałem przerzucić się na szersze opony, ostatnio miał kółka 26c, czyli ciut szersza szosówka, a z szosówkami na maratonach Pancerniki się nie kopią z racji swojej nie kolarskiej wagi i dlatego startują na mało prestiżowej kategorii - rower inny. Wieczorkiem jeszcze spakowaliśmy się uniwersalnie na zapowiadane słabe warunki pogodowe, nakupowaliśmy płynów, batonów, jogurtów, magnezów, potasów. Na miejsce startu dotarliśmy gdzieś koło 7:30 obserwując już na trasie pierwsze startujące grupki dystansu ULTRA (324 km). Na wjeździe do Świnoujścia już przechodził pierwszy opad, zresztą pogódka nie miała być rewelacyjna, max 14/15 stopni, przelotne opady i wiatry w porywach do 40 km/h.


Odebraliśmy pakiecik startowy i pojechaliśmy na BP na kawkę, gdyż do startu była jeszcze dobra godzina. Po kawce wróciliśmy na start uzbroić rowerek w chipa z numerem, zatankować bidoniki płynami na drogę. Potem zaczęliśmy kombinować jak się ubrać na planowane dobre 9 godzin przejazdu biorąc pod uwagę zapowiadane warunki pogodowe. Pancernik uzbroił się przepisowo, czyli bluza, kurteczka, pelerynka i ochraniacze na buty, nawet się uzbroiliśmy w pulsometr z Lidla, który gada z Endo..taki tam gadżecik pro..


Jak się ubraliśmy to pokręciliśmy się trochę na miejscu sprawdzić czy wszystko gra i czy ubiór jest adekwatny.  Punktualnie o godzinie 9:00 wystartowałem w rejs wraz z całą grupą na rowerach innych, po nazwiskach i minach widziałem, że może być ciekawie. Grupka żwawo ruszyła, pociąg jakiś zaraz odjechał jeszcze koło Przytoru, została więc nas gdzieś połowa, która do Wolina przez Dargobądz jakoś tam się jeszcze trzymała. Do Wolina odcinek przebiegał w miarę spokojnie...czyli średnia w standardzie (oczywiście Pancernika) jakieś 28-29 km/h mimo mokrawej nawierzchni. Współpraca jakoś się tam układała, na górkach koło Międzyzdroi Pancernik lekko odstawał, ale na zjazdach siłą rozpędu wysterowywał na prowadzenie. Dopiero podjazd w Dargobądzu porozbijał nas na pojedyncze lub podwójne obsady.


W Wolinie zaś czekała na mnie i innych niespodzianka. Setki razy przejeżdżałem przez ten most, ale raz udało się załapać na jego zamykanie i obracanie bo jakieś jachty wychodziły z przystani. Tak spędziliśmy tam jak na Paryż-Roubaix jakieś dobre 10 minut, ścigacze od razu dzwonili do orgów, że należą się im jakieś fory... ale chyba nic nie wskórali. Mnie zaś zaciekawił znak drogowy mówiący, że to jest most podnoszony, a on się obracał..



Po zakończonej operacji liczna grupa żwawo wystartowała, ale w Recławiu na sławnym bruku wszyscy pchali się na chodnik gdzie prędkość spadła. Zaraz na wylocie z Recławia, to jakby się klimat zmienił.. Lunęło na dzień dobry i zawiało okrutnie... wiadomo przecież wszystkim, że tam wiatraki stoją więc musi wiać..Dopiero na leśnym odcinku Jarszewo - Czarna Łąka las trochę chronił od wiatru.. Przejazd przez Żarnowo - Zielonczyn jako tako, dopiero za Miłowem znowu odkryty teren i powtórka z rozrywki... deszcz już zacinał z boku...Na 40 km zaczęliśmy wyciągać pierwszego batonika (takie tam musli), popijaliśmy też co 5/7 km na przemian to magnezik to izotonik, czyli wszystko zgodnie z biblią. Do Stepnicy czyli na 51 km na bufet wjechaliśmy nawet w niezłym czasie..gdzieś w okolicy 2 . godzin. Na bufecie zostawiliśmy sobie kurtkę, żeby móc po nią wrócić gdyż miało być cieplej, a już odczuwałem lekkie przegrzanie. Na bufecie przemkła bez zatrzymywania pewna Czesia K. znana postać w kobiecych maratonach, która wystartowała z moją grupą, ale za Wolinem lekko odstała.. Mieliśmy więc cela od Stepnicy goniliśmy za Czesią, którą dopadliśmy gdzieś w Żarnowie...Droga powrotna pierwszego kółka do Wolina była już w lepszym tempie ale po wyjeździe z Wolina  na S3 zaczął się wietrzny armagedon. Tylko masa Pancernika utrzymywała go na torze jazdy poboczem, a każdy podmuch z boku niebezpiecznie wprawiał go w rezonans, dodatkowo górka za Płocinem i wiatr w mordę sprawił, że prędkość średnia niebezpiecznie zaczęła spadać... wjeżdżaliśmy gdzieś max 15 km/h..Górki od Dargobądza w tą stronę pokonuje się łatwiej, więc próbowaliśmy nadrabiać pakując również gdzieś na 80 km drugiego batonika typu Lion..Za zjazdem na Wolin lunęło potężnie temperatura w dół i któryś z mięśni prawej nogi dawał oznaki skurczu, więc sięgneliśmy po mleczko w tubce....za późno..za późno...na wysokości Lubiewa 95 km...pierwszy poważny atak zmusza nas do zejscia z roweru..na bok..Dowalamy mleczkiem, zapijamy ,bierzemy nawet dodatkowe tabletki z magnezem i powoli zaczymamy jechać dalej...marny skutek...Nie wiem ile mięsni mają nogi, ale po kolei łapią nas skórcze chyba we wszystkich..lewa prawa..gór i dół.. Napęd pada .... W Karsiborzu znowu nas łapie....Czesia nas mija pytając czy jedziemy na drugie kółko...he he...tak tak...w Ognicy znowu..myśle sobie odpoczne na Pit Stopie na 109 km..zregeneruje się, posilę , przeczekam, łyknę kawę.. Na pit stopa Pancernik wjechał na jednym garze...dobrze że było SPD to można jedną nogą pokręcić...


Kawy nie było...wciągneliśmy bułkę..dolaliśmy do bidonów..dobraliśmy batoniki..odczekaliśmy..I obczajmy plan...z mostka padł sygnał cała naprzód..więc posterowaliśmy na drugą pętlę...Jednak na dojazdówce do Przytoru znowu seria skurczy w tym takie że odlot..nie wiedziałem czy wyć czy składać oficjalny protest i jakoś wrócić na metę piechotą ogłaszając smutną wiadomość o trafieniu torpedami Pancernika...W planie było dotarcie do Przytoru znalezienie sklepu i walnięcie w końcu izochmielu, który przeczyści układ ...Wtem tak stojąc na poboczu czekając na decydującą torpedę nadejszło nasze przyszłe wybawienie..Nadjechało poczciwe Tasiątko, czyli znana postać z Maszewa...który przypadkiem pomylił drogę powrotną na końcówce swojej pętli.. nie wjechał na Karsibór tylko walił normalną drogą w stronę Ludzi Morza..Poczęstował nas tajemnym żelem...w wersji hard...który powoli przywracał nas do życia i dawał światełko w tunelu na dopłynięcie do celu...

Pancernik na chwilę przed katastofą ...Bismarck..

Odprowadziliśmy za to Zbawcę do ronda...aby wrócił na właściwe tory...a Pancernik zaczął powolutku odzyskiwać sprawność napędu..czyli zaczęło trybić. 3/4 sprawności odzyskaliśmy jeszcze przed górkami... Przed Dargobodzem wybalastowaliśmy zbiorniki..w sklepie spożywczym chcieliśmy nawet nabyć izochmiela aby zakończyć kurację, ale mieliśmy pecha bo było tylko Tyskie 0,6 za całe 5 PLN więc wzieliśmy tylko jakąś wodę by poprawić działanie żelu....jeszcze raz dzięki...Zbawco...Nie wiem co Wy tam w UKS Ratusz Maszewo macie na stanie klubu, ale kocham ten klub...Po 150 km w Czarnej Łące udało się zjechać na bok do sklepu i dobawić się jednym EB (doping wskazany).


W Zielonczynie minęliśmy się z Czesią..obliczamy gorączkowo czy mamy jeszcze jakąś szansę ją dogonić...ale wątłe to były nadzieje...strata była za duża. W końcu udało się dojechać do Stepnicy po kurtkę... tutaj dobawiliśmy się drugą bułką.. pogadaliśmy trochę z rybakami wolontariuszami z LGR Zalew i pojechaliśmy na ostatni ponad 50 km odcinek po około już 8 godzinach rejsu.Gdyby była taka pogoda na początkowych kilometrach to bym słowem nie pisnął. Wiaterku nie było, słonko wychodziło więc do Wolina spokojnie bez przygód. Tak w Wolinie naszła nas myśl aby się zapakować do pociągu...ale nie, jedziemy dalej, nic już nas nie zadziwi... Przed Świnoujściem znowu walnęło deszczem ale co tam...Pięć razy człowiek sechł to i szósty raz wyschnie. Ostatnie 5 km to już tylko westchnienie było. Na metę jak się okazało wjechaliśmy z czasem 10:49:49.....co nie dało nawet 20 km/h....Czas jazdy na liczniku to było jakieś 9:30 co dawało 23 km/h...czyli gdzieś wyparowało na akcję reanimacyjną ponad godzinę..plus bufety...


Na mecie, poczęstowano nas zupką...ale na imprezę integracyjną na drugą stronę miasta jakoś już nie mieliśmy ochoty...więc przebraliśmy się z mokrych rzeczy i butów, zapakowaliśmy rower i pojechaliśmy do domu bo w niedzielę impreza komunijna u brata. Po drodze chcieliśmy gdzieś dopchać się hot-dogiem..ale ta trasa jest tak oblegana, że w Wolinie i Babigoszczy stały tylko zimne...Ciepłe za to były amerykańskie frytki w MOP Łozienica, gdzie McDonald wszedł na wyższy poziom rozwoju zamawiania porcji..Koło 22 byliśmy w końcu w domciu...kąpiel relaksacyjna.. porządny izochmiel i spać...
Reasumując...pierwsze testy, gdyby nie awaria napędu nie wiem czym spowodowana...pogoda ? zimno ? duże przerwy w zasilaniu ? wyszłyby pozytywnie...zobaczymy co pokaże pętla Drawska...na 245 km...Na trasie słuchaliśmy na przemian coś z Epic Music...jak lało..lub Nightwish albo Scorpionsów jak wiał wiatr..w sumie Epic Marathon..Na osłodę muszę jakoś załatwić sobie odbiór medalu i może pucharku bo zająłem 3 miejsce w M4I na dystasie Giga (to nic, że tylko 3 startowało)....



Kategoria Maratoniki



Komentarze
akacja68
| 06:45 piątek, 5 czerwca 2015 | linkuj Ciebie wiatr w rezonans wprawiał, a co ja mam powiedzieć? Czekałam kiedy odfrunę (ponoć w Trzebiatowie mnie na niebie wypatrywali ;) )
pmgulbi | 20:17 poniedziałek, 1 czerwca 2015 | linkuj Panie Bracie gratuluję. Nie wiem co lepsze relacja czy jazda :) aha no i pomyliłeś Czarną Łąkę z Łąką, to tak jak pomylić odwagę z odważnikiem.
Trendix
| 16:39 poniedziałek, 1 czerwca 2015 | linkuj Gratuluję dystansu :) relacja z imprezy suuuper :)
lenek1971
| 08:26 poniedziałek, 1 czerwca 2015 | linkuj Adaś, łapaliśmy się za głowę widząc Cię na drugim kółku tej nudnej trasy. Po jednym kółku miałem kompletnie dosyć. Rzeczywiście medal ogromny należy Ci się za wytrwałość !!!
PS. 11 godzin w taką pogodę nie dałbym rady...
Jarro
| 06:48 poniedziałek, 1 czerwca 2015 | linkuj Teraz już takich pancerników nie budują. Myślę, że nowsza konstrukcja w takim sztormie szybko poszła by na dno. Gratuluję i podziwiam hart ducha. Super relacja :)
leszczyk
| 06:40 poniedziałek, 1 czerwca 2015 | linkuj Czyś ty chłopie oszalał, albo nie masz rozumu ;-) karczma stoi obok drogi, a ty jedziesz w deszczu/gradzie/wiatrze, zamiast przy kominku usiąść, izochmiela przyjąć i bigosu jakiego, albo schabowego. Jestem wstrząśnięty, ale nie zmieszany. Podziwiam Cię za wytrwałość i wyczyn, ja bym się nie odważył na coś takiego. Oby w Drawsku bardziej sprzyjała Ci pogoda.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!