Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi coolertrans z miasteczka Goleniów. Mam przejechane 27846.17 kilometrów w tym 26428.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy coolertrans.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 69.00km
  • Teren 69.00km
  • Czas 08:50
  • VAVG 7.81km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 2801kcal
  • Podjazdy 980m
  • Sprzęt GIANT CROSS K1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry, górki, pagórki i jeszcze raz...dzień 02 sentymentalnie

Niedziela, 19 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 1

Na drugi dzień pobytu w Karkonoszach zaplanowany był Karpacz. Karpacz dlatego bo Obóz z Naturą miał zaproszenie od Ducha Gór na urodziny. Po śniadaniu autokar się zapakował i posterował na Karpacz, a ja zacząłem od objazdu Przesieki. Najpierw w górę z Doliny Czerwienia główną szosą pod kościółek. Potem pod Kamień Waloński i na Wodospad Podgórnej celem małego morsowania.




Pod wodospadem zatrzymaliśmy się na chwilkę, wzorem innych turystów czy wycieczkowiczów ( pytanie po czym ich odróżnić ?) zażyliśmy lecznictwa w postaci wymorsowania nóżek. Nie chcieliśmy się zanurzać w odmętach na prawdziwego morsa, brak ręcznika na pokładzie. Trochę tutaj posiedzieliśmy obserwując otwarcie sklepiku i delektując się Piastem z miłości do Dolnego Śląska.





Potem w planie mieliśmy odnaleźć ośrodek wczasowy gdzie około 40 lat temu byliśmy z rodzicami na wczasach. Pamiętałem tylko, że do niego był bardzo trudny podjazd, tuż przy potoku, gdzie maluch z czterema osobami na pokładzie mało się do niego nie stoczył, a matula o mały włos nie dostała zawału. Pamiętam, że zaraz po jednym podjeździe był drugi podjazd gdzie cudo polskiej motoryzacji czyli 126p poległo. Ojciec wysadził nas z bagażami u podnóża, a sam dziarsko na jedynce wtoczył się do ośrodka. Na Bukowych Wzgórzach znalazłem wytypowaną okolicę z mapy. Ośrodek nazywa się Marzenie, łza się w oku kręciła, jak zjeżdżałem od niego z górki, przy potoku w stronę Przesieki. 



Mówię Wam, 40 lat temu wyglądało to o wiela bardziej hardkorowo. Potem po chwili wzruszenia udaliśmy się przez Podgórzyn do Sosnówki do następnego miejsca z przeszłości. Do szkoły, w której parę lat później byłem na 3 tygodniowej kolonii. Szkołę zlokalizowałem jeszcze wcześniej podczas marcowego pobytu więc z dotarciem do niej nie było problemu. Okrążyliśmy zbiornik Sosnówka mijani przez lokalną jeleniogórską ustawkę (nie zabrałem się). Kiedyś była podstawówka teraz jest gimnazjum.



Podbudowani wspomnieniami ruszyliśmy w stronę Górnej Sosnówki, podjaździk okazał się zacny, trzymał standart. Stawaliśmy co parę kilometrów aby złapać oddech i odsapnąć, podziwiając widoczki po drodze oraz zapuszczone i zapomniane obiekta z poprzedniej epoki. W końcu dotarliśmy do rozwidlenia w lewo na Karpacz prawo na Bronowice.




Tutaj znowu odsapka i atak na ostatni odcinek w stronę Karpacza Górnego. Ustawiliśmy przód na dół tył na górę i tak w tempie 6/7 km na godzinę, czyli na piechura wjechaliśmy do Karpacza Górnego prosto pod Świątynie Wang. Tu pokręciliśmy się troszku, a na Tarasach załatwiliśmy zimnego Lwówka z Belgii.



Z Tarasów nawiązaliśmy kontakt z Obozem, który przebywał w centrum na Urodzinach Ducha Gór. Tam odbywały się różne perfomance, a wszyscy czekali na urodzinowego torta. Więc zjechaliśmy sobie na dół. Tam szybko odnaleźliśmy Obozowiczów. Była ciekawa atrakcja, taki performance...wycelowana luneta w pobliski stok, przez którą można było zobaczyć twarz Ducha Gór. Zagadałem z operatorem lornety i zaraz cała kolonia się zwaliła oglądać. Jak wnieśli torta to zostawiłem Obozowiczów i wróciłem się z powrotem do Karpacza wyżej.



Najpierw zwiedziliśmy sobie Gołebiowskiego, potem zaczepialiśmy kolarzy CCC pytajac o Stępniaka albo o Paterskiego, ale nie słyszeli. Na górce pod sklepem uzupełniliśmy bidony, następnie zagadaliśmy z Czechami, gdzie jeden złapał gumiczku i pożyczał pompiczku. Chcieli zdjęcie z ich aparatu to im pomogłem.





Mieliśmy dalej w planie obejrzeć anomalie magnetyczne na Olimpijskiej, podjechać na wyciągi i może walnąć się na Małą Kopę wyciągiem, ale lunął deszcz i chwilę musieliśmy posiedzieć pod dachem. Padało może 15 minut i po opadzie pojechaliśmy wyżej na Olimpijską a tam zawody jakieś w dircie czy paleniu opon. Ludzi w pytę, po zastawiane barierkami. Wcześniej słyszałem jakieś ryki silników, ale myślałem że to testy jakiś quadów. Popatrzyliśmy sobie trochę unikając płacenia za wstęp jakiejś tajnej organizacji.




Drogi były jakoś poblokowane więc na wyciągi nie trafiliśmy. Zjechaliśmy więc z powrotem do miasta aby coś w końcu przekąsić. Na deptaku natknęliśmy się w końcu na poruszający się Obóz, który maszerował w stronę Muzeum Zabawek czy też Centrum Reakreacji Kolorowa. Nas jednak zaciekawił klimat Aurory i ulegliśmy Lenie. Z tego miejsca polecam dla koneserów z całego kolarskiego serca restaurację rosyjską Aurorę, gdzie wrócilśmy na obiad w epokę młodości. Wystrój fajny, spożyliśmy za całe 31 PLN towariszcza de Volaja plus jakieś piwo z rejonów Pribałtiki. Napchalim się jak w epoce dobrobytu pod czujnym okiem wiecznie żywego. Pani Lena w gratisie nawet rowerek przypilnowała. Budź zdarowa.






Mamy taką manię, aby próbować te kotleciki, ale ta porcja nas przeraziła...całość wielkości sporej satelitki, talerza. Męczyliśmy się długo, w końcu daliśmy radę, deser miał być poźniej. Jakże było już po 16:00 rozpoczeliśmy sesję powrotną. Zjazd z Karpacza w stronę Jeleniej nie wymagał absolutnie kręcenia korbą, jechaliśmy siłą rozpędu. Tam rozpędzeni zamiast skręcić na Piechowice wlecieliśmy na przedmieścia Jeleniej Góry, gdzie ścieżką dotarliśmy do najdłuższej ulicy miasta Wolności.


Zjechaliśmy do Cieplic na Ice Break i wodę mineralną. Potem przedarliśmy się przez Park Zdrojowy w stronę Przesieki. Jechaliśmy znowu więc przez Sobieszów, koło Chojnika na ostatnio potyczkę dzisiejszego dnia. a mianowicie podjazd do Przesieki od tyłu czyli przez Zachełmie. Powiem wprost wykończyło to nas dokomentnie, ostatnie metry koło Concordii to było pchanko....znowu brakło blatu.

Tutaj pokończyły się baterie w smarfonie i aparacie wiec zdjęć z masakry nie będzie. Dobrze, że ostatni fragment to już zjazd przez las do Przesieki, gdzie wylądowaliśmy na początku Doliny Czerwienia przy skrzyżowaniu z drogą rowerowa ER-2.

Po dotarciu do ośrodka okazało się, że obozowicze też już są dowiezieni przez drugi autokar bo poprzedni się zepsuł. Poszliśmy się wykąpać, na kolacyjkę pochlipaliśmy tylko rosołku bo towariszcz jeszcze trzymał. Po kolacji udzieliłem się społecznie sędziując meczyka obozowiczów.

Wyszło więc około 68 km. W dwa dni zrobiiśmy około 175 czyli jako że jak powiedział kolega góry liczą się poczwórnie piszemy sobie 600. Stroje rowerowe się pokończyły, ale na poniedziałek mieliśmy w planie z kuzynką zwiedzanie Jeleniej Góry na powrocie. Rankiem kiedy obozowicze postrowali na odrodzenie my pojechaliśmy do Jeleniej, zahaczając później jeszcze o Złotoryję i Legnicę, a w zasadzie ich Starówki. Z Legicy polecam cud tosty wiejskie...za 8,50 PLN, zwalają z nóg.




Całość zdjątek z trzydniowej wyprawy można znaleźć na fejsie.




Kategoria Rajdy rowerowe



Komentarze
leszczyk
| 08:19 czwartek, 23 lipca 2015 | linkuj Konkretna masakra, dwa dni i prawie 3 tys w pionie, na Miodowej to oznacza 40 kółek, 10 godzin jazdy :-)
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!