Info

Więcej o mnie.







Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień6 - 0
- 2018, Marzec1 - 0
- 2018, Luty2 - 1
- 2018, Styczeń2 - 2
- 2017, Grudzień2 - 0
- 2017, Listopad3 - 0
- 2017, Październik3 - 0
- 2017, Wrzesień5 - 0
- 2017, Sierpień11 - 0
- 2017, Lipiec5 - 0
- 2017, Czerwiec2 - 0
- 2017, Maj8 - 0
- 2017, Kwiecień7 - 4
- 2017, Marzec2 - 1
- 2017, Luty5 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień3 - 0
- 2016, Listopad4 - 1
- 2016, Październik5 - 1
- 2016, Wrzesień10 - 7
- 2016, Sierpień10 - 2
- 2016, Lipiec6 - 0
- 2016, Czerwiec9 - 7
- 2016, Maj8 - 6
- 2016, Kwiecień9 - 18
- 2016, Marzec7 - 11
- 2016, Luty2 - 2
- 2016, Styczeń5 - 1
- 2015, Grudzień10 - 5
- 2015, Listopad7 - 5
- 2015, Październik8 - 13
- 2015, Wrzesień8 - 16
- 2015, Sierpień9 - 12
- 2015, Lipiec7 - 18
- 2015, Czerwiec9 - 16
- 2015, Maj11 - 24
- 2015, Kwiecień13 - 21
- 2015, Marzec7 - 12
- 2015, Luty2 - 2
- 2015, Styczeń5 - 3
- 2014, Grudzień9 - 9
- 2014, Listopad2 - 6
- 2014, Październik5 - 10
- 2014, Wrzesień4 - 6
- 2014, Sierpień15 - 34
- 2014, Lipiec11 - 15
- 2014, Czerwiec9 - 28
- 2014, Maj8 - 13
- 2014, Kwiecień6 - 16
- 2014, Marzec7 - 7
- 2014, Luty6 - 3
- 2014, Styczeń8 - 0
- 2013, Grudzień4 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Październik7 - 1
- 2013, Wrzesień4 - 3
- 2013, Sierpień9 - 4
- 2013, Lipiec11 - 8
- 2013, Czerwiec13 - 11
- 2013, Maj12 - 7
- 2013, Kwiecień11 - 14
- 2013, Marzec5 - 6
- 2013, Luty4 - 2
- 2013, Styczeń3 - 5
- 2012, Grudzień6 - 2
- 2012, Listopad4 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień1 - 0
- 2012, Sierpień5 - 2
- 2012, Lipiec6 - 0
- 2012, Czerwiec5 - 0
- 2012, Maj9 - 0
- 2012, Kwiecień4 - 0
- 2012, Marzec1 - 0
- DST 14.00km
- Teren 14.00km
- Czas 00:41
- VAVG 20.49km/h
- VMAX 37.20km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 622kcal
- Podjazdy 39m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Veulta by Night
Środa, 26 sierpnia 2015 · dodano: 29.08.2015 | Komentarze 0
Taka sobie wieczorna przejażdżka po mieście. Ulicami miasta.
Kategoria Treningi
- DST 43.00km
- Teren 43.00km
- Czas 02:01
- VAVG 21.32km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- Kalorie 2091kcal
- Podjazdy 303m
- Sprzęt SCOTT Adventure
- Aktywność Jazda na rowerze
II MTB Nowogard
Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 22.08.2015 | Komentarze 0
O godzinie 10:00 udało się opuścić zakład. W domu szybkie pakowanko, numerek przybity został wczoraj i koło 11:30 byliśmy na miejscu. Znaleźliśmy gdzieś miejsce do zaparkowania i podjechaliśmy rowerkiem na start. Start miał być o 12:30 więc pokręciliśmy się trochę po terenie startu obserwując przejeżdżające trzy kółka panie i starsze kategorie M.

Potem spiker wywołał M4 i M5. Poustawialiśmy się gdzieś w środku w oczekiwaniu na start. Po starcie harpagany wyrwały, a ja zacząłem szukać jakiś kompanów do wspólnej jazdy. Jednak na takich trasach nie ma mowy o peletonach czy grupkach. Po promenadzie ustawił się wężyk i zaczęło się tasowanie przy pierwszej górce, gdzie turystom brakło. Mi się udało jakoś wjechać i przesunąć się trochę do przodu. W lesie nic człowiek nie zdziała, za wąsko. Dopiero na asfalcie albo na polnej drodze coś można było poczynić. Słabo to szło bo więcej wyprzedzało, ale co tam. Tak tasowałem się z paroma dojeźdzając do nich pod górką, ale tracąc na asfalcie. Gdzieś w środku 3 kółka dostałem dubla od prowadzącej trójki, a pod koniec kółka doszła mnie jeszcze jedna.
Na ostatnim okrążeniu posilony jakimś żelkiem i chłodzony po każdym okrążeniu wodą na górce jechałem cały czas za dwoma zawodnikami. Na górce jeden już osłabł i na asfalcie był już mój. Przed promenadą udało się dopaść jeszcze jednego, ten na promenadzie się ożywił więc się trzymałem jego koła. Tak dociągneliśmy na promenadzie jeszcze do dwóch, a ja cwane wozidupsko na ostatnich 300 metrach docisnąłem na trekingowym blacie na full i udało mi się odskoczyć.
Czas 2:01 mnie nie powalił, najlepsi zleźli poniżej 1:20...czyli przepaść ale ostatni w kategorii w końcu nie byłem. 43 na 53 szał.
Po przyjeździe dali medalik, poszedłem się przebrać i wziąść talony, na bogato było w porównaniu z zupką z Miedwia. Była zupka, makaron z mięsem i jeszcze kiełbasa. Zupę zjadłem, drugiego chwilowo nie było, więc podszedłem popatrzeć jak brat kręci.

Słabo mu coś jednak szło, inny rywal z kategorii wziął rewanż za Miedwie.

Jak brat zjechał, a ja byłem po drugim poszliśmy się wykąpać w jeziorku. Po kąpieli mały izochmiel na pocieszenie, gdyż przypadła mi rola kierowcy. Poczekaliśmy na losowanie i coś tam z garnków do Gulbinowiczów pojechało, dzięki przytomności bratanicy bo wywołanego numeru brata to jakoś nie słyszeliśmy. Ta była pod sceną i czuwała ..

W końcu nagrody się skończyły i udało się wrócić do auta, zapakować rower, rodzinę i garnki i wrócić na czasówkę Vuelty.
II edycja Maratonu pokazała tendencję rozwojową, jak się powiat dołoży i sponsorzy bo bufecik był o niebo lepszy od Miedwia.

Kategoria Maratoniki
- DST 11.50km
- Teren 11.50km
- Czas 00:50
- VAVG 13.80km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 535kcal
- Podjazdy 105m
- Sprzęt SCOTT Adventure
- Aktywność Jazda na rowerze
Po pakieciki na MTB Nowogard
Piątek, 21 sierpnia 2015 · dodano: 22.08.2015 | Komentarze 0
Poranek sobotni zapowiedział się pracujący więc podjechaliśmy sobie w piąteczek autem do Nowogardu po pakiety startowe na II maraton MTB wkoło jeziora w Nowogardzie. Do auta przyczepiłem pojazd rowerowy z zamiarem zapoznania się z nieco zmodyfikowaną w stosunku do ubiegłego roku trasą. Po dotarciu i odebraniu pakietów ruszyłem spod parkingu na zapoznanie z tym co czekać będzie jutro.
Trasa zaczyna się koło kąpieliska i wiedzie promenadą czyli kostka brukowa, po 700 metrach mamy troszkę szutru, skręcik na wyboistą łączkę i górka w bramie, tu redukcja bo pod krótki podjazd nie wypada nie podjechać.



Tu zaczyna się tak czterokilometrowy odcinek leśny, z jednym zjazdem do jeziora, wąski i trochę pofałdowany. Potem polne dróżki, czasami z koleinami, i z tumanami kurzu. Kończy się to lekkim podjazdem przy ścieżce rowerowej. Kilkaset metrów i skręt do jeziora i tu trochę jumbo, a wzdłuż jeziora łączna dróżka lekko wyboista zakończona wąskim singielkiem.










Ostatni odcinek to już asfalt po promenadzie, aż do mety. W sumie MTB mało, może połowa...ale zawsze więcej niż na Miedwiu. Tutaj trasa jest bardziej zmienna i według mnie ciekawsza. Tak to sobie w fotograficznym tempie przejechałem jedno kółko, znajdując w razie co ze dwa skróty jakbym jutro zamierzał być zmęczony. Spakowałem się do auta i powiozłem oddać pakiety, gdyż mieliśmy mieć różne godziny startu.

Jutro to trza powtórzyć ze cztery razy.
Kategoria Treningi
- DST 13.30km
- Teren 13.30km
- Czas 00:40
- VAVG 19.95km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 680kcal
- Podjazdy 123m
- Sprzęt SCOTT Adventure
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Turysty zrobić Górala..
Wtorek, 18 sierpnia 2015 · dodano: 18.08.2015 | Komentarze 1
Jak z roweru turystycznego roweru zrobić górala na maraton w Nowogardzie ? Bardzo prosto... zanim się FELT do kupy złoży, trzeba mieć dodatkowy zestaw kółek.. zdjąć błotniczki, bagażniczek i mamy pseudo tłenty ninera. W tamtym roku obrobił Nowogard teraz też musi...Korby nie ściągam na mniejszą..czeka na support do FELTA. Tak więc wygląda rower do testów ...całkiem na Smart Samach..musi wystarczyć... w końcu jadziem dla zabawy , a nie dla chwały and glory. Spróbowaliśmy go dzisiaj w miejscowym lesie i przełożenia powinny wystarczyć z dużą tarczą z tyłu...Daje radę na wąskich ścieżkach...
versjon Turistik...

versjon Góral ala tłentyniner na 28...

Ramę FELTA Q520 tanio nabylim... kółka 26 były po śp Focusie...dawcą połowy będzie KTM Capmus (czas porządki w stajni zrobić) .. jakiś sensowny amor i hample trza zakupić...i będzie..
Kategoria Treningi
- DST 58.00km
- Teren 58.00km
- Czas 02:27
- VAVG 23.67km/h
- VMAX 39.60km/h
- Temperatura 31.0°C
- HRmax 170 ( 94%)
- HRavg 156 ( 86%)
- Kalorie 2577kcal
- Podjazdy 213m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
5/10 czyli piąty występ na dziesiątym Miedwiu
Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 16.08.2015 | Komentarze 4
Wychodzi na to, że to już piąte zmagania na maratonie w Miedwiu. Pakieciki startowe zostały odebrane już w piątek z racji zakupów w Stargardzie. Pakieciki zostały odebrane dla całej rodziny, było nas 4 startujących plus w ostatniej chwili dołączyła do nas 10 letnia bratanica.
Rankiem koło godziny ósmej nastąpiło zapakowanie 5 rowerów na auto i przed dziewiątą byliśmy na miejscówce koło Orlenu. Sprawnie się ekipa rozładowała, w końcu to nie pierwszyzna. Numerki były, ubranka były, więc posterowałem na start aby gdzieś w strefie wbić się w 300 ludzia z M4.



Na starcie oczywiście spotkanie ze znajomymi.. oraz z ekipą FASTA.

O godzinie 10:00 wypuścili nas w końcu na trasę. Najpierw powoli honorowo po promenadzie, dopiero na asfalcie zaczęło się ściganko.

Piewrsze 30 kilometrów to asfalcik z małymi podjazdami. Tutaj próbowano łapać w miarę sensowne pociągi, które by trzymały te marne 30 km/h. Szuter za Koszewem porozdzielał nas co raz bardziej. Dopiero na wysokości Okunicy zawiązała się w miarę równa 10 osobowa grupka, która nie wyrywała do przodu i trzymała równe tempo. Koło bufetu przemklim bez zatrzymania zabierając tylko trochę wody do polewania się. Do Giżyna asfalcik i fajnie się wpadało do wiosek w takim małym tłumie.

Na płytach od Giżyna tempo spadło, bo ani nie wyprzedzisz, puszczasz tylko pierwsze kobiełki od Turowskiego, które dopadły nas na piaszczystej pierwszej górce. Nie cudowalim tylko w tłumie spacerkiem podeszliśmy do płyt i dalej zaczęliśmy wspinaczkę. Później trochę zjazdu i znowu szukanie toru jazdy, łapki tylko trochę zdrętwiały. Byliśmy po żelku i po batoniku przed następnymi górkami na 48 kilometrze. Podjazd podwójny poszedł z marszu, blatu nie brakowało. Na górze trochę wody i znowu na asfalcie podjazd koło Dębiny.
Znowu udało się pod kogoś podczepić pod następnym chyba najgorszym podjazdem koło Rekowa.

Potem jeszcze tylko laski w Jęczydole, piaseczek i wpad na promenadę. Koniec ...czas wyszedł taki sobie czyli 2:27, daje to 4 wynik w mojej historii do rekordu z 2012 brakło 10 minut. W ubiegłym roku było 2:21 czyli starzejemy się nieuchronnie. Na mecie medalik, woda w łapkę. Po drodze do auta napotykamy swoją grupę rekreacyjną, zrobiliśmy zakup czegoś zimnego i poszliśmy się przebrać na obiadek i część piknikową i dekoracyjną.


Po przebraniu się uroczono nas gulaszową i zaczęliśmy piknik. Najpierw grali Specyficzni, a my znaleźliśmy zacienioną miejscówkę pod daszkiem skąd szła muza. Wcześniej zamoczyliśmy nóżki w ciepłym Miedwiu bo nasze kąpielówki chwilowo się gdzieś zapodziały.


Inni już regenerowali siły przed następnym maratonem za tydzień w Nowogardzie.


My zaś z fajnej i zacienionej miejscówki oglądaliśmy ceremonie dekoracji oraz losowanie nagród. Robiąc zdjęcia te ciekawe i nie tylko.



Tu Huzarski wysoko ustawił poprzeczkę dla ścigantów. Nawet bratowa odebrała nagrodę za najlepszy czas w kategorii kobiet SW.

Potem były torty i długa celebracja z medalami i losowaniem nagród. Niestety, nikt z nas z tym roku niczego nie wylosował, nawet marnego żelazka.


Chwała za to organizatorom, którzy potrafią spędzić tyle ludzi dla małej przejażdzki. Po godzinie 20 zapakowaliśmy się do auta gdzie jedyna osoba, która nie spożywała izotochmielu podczas pikniku dowiozła nas do domu.

To nie nasz zestaw bilansowy płynów.
Kategoria Maratoniki
- DST 37.00km
- Teren 37.00km
- Czas 02:38
- VAVG 14.05km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Kalorie 1054kcal
- Podjazdy 120m
- Sprzęt SCOTT Adventure
- Aktywność Jazda na rowerze
Rodzinnie nad morzem...
Niedziela, 9 sierpnia 2015 · dodano: 10.08.2015 | Komentarze 2
Raz do roku tą miejscówkę trzeba zaliczyć i to obowiązkowo z kąpielą. Znacie ścieżkę rowerową Pogorzelica - Mrzeżyno ? z punktem widokowym i z zejściem na plaże ? Polecam na rodzinne letnie wypady. Ramo przygotowałem dwa rowerki, dla siebie i żony i w leniwym tempie gdzieś koło pierwszej wyjechaliśmy samochodem przez Płoty do Pogorzelicy zostawiając po drodze żony siostrzenicę.Auto zaparkowałem gdzieś w zaułkach Pogorzelicy i pojechaliśmy na jakiś obiadek. W drodze na obiad małżonka jako znana postać spotkała swoich uczniów wraz z rodzicami.

Żona konwersowała a ja poszedłem troszkę dalej zamówić mirunę i fryty, ale miruny tym razem nie było. Po konsultacjach padło na dorsza. Porcje były słuszne bo powyżej 250 g. Cena też słuszna, jako izotonik służył tym razem "miejscowy" wyrób z nadmorskiego browaru Witnica !.


Miejscówka jest nam bardzo znana, gdyż bawiąc kolarsko zawsze się do niej kierujemy.

Po posiłku w końcu skierowaliśmy się na właściwe tory, czyli do wyjazdu z Pogorzelicy, skręcając przy stacji kolejowej w ulicę Leśną. Początkowo są to płyty betonowe, ale potem zaraz ścieżka odbija w prawo w las i lecimy lekkim szuterkiem. Jedzie się dobrze, droga równa. Co chwilę mijaliśmy rowerzystów. Widać ścieżka uczęszczana.



Potem ścieżka znowu wiedzie płytami, a przed punktem widokowym przechodzi w bruk. Na bruku w lewo, trzeba się cofnąć jakieś 200 metrów i w prawo, dojeżdżamy do celu dzisiejszego eventu. Punkt ten jest jakieś 8 km od wjazdu do lasu. Trzeba przyznać, że tyle rowerów, a jestem tam od czterech lat jeszcze nie widziałem. Na górze jest też miejsce postojowe.




W takim tłumie można się w końcu wykąpać. Ja byłem spragniony pierwszej morskiej kąpieli w tym roku i od razu posterowałem do wody, a żona nieśmiało brodziła. Fale nawet były i pływało się piknie. Po kąpieli trochę się poleżało, obserwując jak dwójka plażowiczów szuka w piachu klucza od pokoju... nie pomogłem...
Koło już godziny 18 wydostaliśmy się z powrotem na ścieżkę, najpierw trochę bruku potem litościwie znowu szuter do Mrzeżyna. Do samego Mrzezyna od punktu postojowego wiedzie już kostka brukowa i za mostkiem jest już Port Rybacki z promenadą i bandą turystów.




W Mrzeżynie miały być lody, ale skończyło się na sesji zaślubin z morzem, pierogach i pomidorowej, gdzieś na głównej ulicy.



Czas było wracać. Powrót tą samą drogą zajął nam w lekkim tempie spacerowym z dobrą godzinę.



Od Pogorzelicy wbiliśmy się ścieżkę rowerową wzdłuż torów i wylądowaliśmy w Niechorzu, gdzie zwrócilismy do Pogorzelicy do auta. Zapakowałem rowerki na auto i wróciliśmy do Niechorza na lody i gofra plus kawę do chrześnicy ciężko pracującej w lodziarni całe wakacje.

Jak się okazało chciała się ona zabrać do Płot z chłopakiem po zamknięciu lokalu, więc jako dobry wujek poczekaliśmy do 22 i wróciliśmy do Płot. Do domu udało się wrócić przed 24 , korków już nie było, było za to mnóstwo gabarytów, które co chwila nas zganiały na pobocze.
Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 156.00km
- Teren 156.00km
- Czas 09:17
- VAVG 16.80km/h
- VMAX 34.40km/h
- Temperatura 30.0°C
- Kalorie 5685kcal
- Podjazdy 254m
- Sprzęt SCOTT Adventure
- Aktywność Jazda na rowerze
Expedition Fiszbuła
Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 05.08.2015 | Komentarze 3
O takim rajdzie rowerowym myśleliśmy od dawna. Spod Urzędu Gminy zaraz po godzinie 8:00 w niedzielny poranek wyruszyła grupa 10 rowerzystów w kierunku Stepnicy, gdzie mieliśmy umówioną przeprawę na drugi brzeg tzw. Roztoki Odrzańskiej czyli przedsionka Zalewu Szczecińskiego.
Po drodze dołączyło do nas 2 rowerzystów ze Szczecina. Na nabrzeżu za amfiteatrem czekały już na nas przybiernowskie rącze rowerzystki.


W sumie na dwie łódki zaokrętowało się nas 15 osób wraz z rowerami. Po około godzinnej podróży gdzie delektowaliśmy się widoczkami dopłynęliśmy do rybackiej przystani w Trzebieży.





Zaraz po desancie skierowalismy się do Nowego Warpna przez brukowe Brzózki. W Nowym Warpnie po zwiedzeniu promenady wylądowalismy na porannej kawie i nie tylko w knajpce przy miejskiej plaży. Część zdążyła zażyć kąpieli.




Potem skierowalismy się na mostek graniczny na Rytce. Do mostku wiedzie fantastyczna ścieżka rowerowa. Na granicy pamiątkowe foty i jesteśmy już w Niemczech.


W Rieth fiszbuły nie było, była za to wieża widokowa na Zatokę Nowowarpieńską. Przez Warsin dotarliśmy do Altwarp czyli Starego Warpna. Tutaj znaleźliśmy lokalik z ale fiszbuły nie było. Jednak po chwili miła pani chyba Polka, ulitowała się nad nami i fiszbuły się cudownie znalazły.




Po krótkiej odsapce skierowaliśmy się do Uckermunde, gdzie na ryneczku były lody i szejki, ale obsługa była jakaś lekko zamulona. Potem znaleźliśmy sławną ławeczkę, a na kanale odnaleźliśmy łódkę, które również serwowała fiszbuły.



W planie mieliśmy jeszcze zobaczyć plażę miejską ale czekała nas jeszcze długa droga powrotna do Szczecina.




Wracaliśmy asfaltami przez Eggesin i Ahlbeck do Dobieszczyna. Nie mielismy już szans na pociąg koło godziny 20:00. Więc część zawezwała posiłki samochodowe aby je zabrać z granicy. 12 osób twardo jednak pruło dalej gdzie zatrzymaliśmy się jeszcze na postój w Tanowie.

Przygotowani już bylismy jeszcze na rowerowy powrót do Goleniowa, ale podczas realizacji transferu tramwajem z Głebokiego internety podpowiedziały nam, że mam ostatnią szansę o godz 21:16. Równo o 21:00 pojechaliśmy na Dworzec z Bramy Portowej gdzie sprawnie udało się kupić 8 biletów i zapakować do pociągu na Kołobrzeg. Jak się okazało wielkim problemem dla PKP a zwłaszcza panów konduktorów jest przewiezienie 8 rowerów w sezonie. Musieliśmy się z rowerami porozkładać po całym składzie, dodatkowo pociąg kwitł jeszcze dobre 30 minut czekając na zapóźnione pociągi. W końcu koło 22:udało się dotrzeć na metę czyli pod Urząd.

Sumując cały ten UltraRajdzik, bo nie którym pękło 200 km, a reszta miała gdzieś po 155/160 km i przy pieknej pogodzie cele zostały osiągnięte czyli Fiszbuły namierzone. Tylko nie planowaliśmy aż tylu kilometrów.
Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 52.00km
- Teren 52.00km
- Czas 02:58
- VAVG 17.53km/h
- VMAX 34.40km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 2431kcal
- Podjazdy 202m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Na Ziemii....Świętej...
Wtorek, 28 lipca 2015 · dodano: 29.07.2015 | Komentarze 0
Po górskich wyczynach i zmarnowanym rowerowo ostatnim weekendzie z powodów zobowiązań rodzino-rodzinnych wykorzystałem kawałek pogody i po pracy i małym obiadku wybrałem się przejechać. Mieliśmy jechać gdzieś z córką ale ta jakoś nie miała ochoty. Mieliśmy jechać na betonowiec, ale ja postanowiłem odwiedzić Świętą i jej okolice.Droga do Świętej asfaltowa i raczej wietrznie, nad Świętą wisiały chmury, które mnie dopadły jakieś 4 km przed Świętą. Opad w końcu udało się przeczekać na przystanku.

Jak skończyło sobie padać to pojechałem nad Odrę Zachodnią przy końcu wsi w prawo. Od przepompowni droga biegła już wzdłuż wałów, przektoczyłem wały i byłem już nad brzegiem Odry, skąd rozciągał się widok na Police. Widać, że miejscówka uczęszczana bo po lewo stało parę namiotów, a na moim miejscu, któś zrobił imprezę i nie posprzątał.



Kolejnym celem miał być mostek na Krępie, albo raczej to co z niego zostało. Musieliśmy się wrócić do wsi, po drodze zostaliśmy zaatakowani przez stado bizonów czarnych, które znienacka wynurzyło się z lasku. Mleka nie dały...


Drogę na mostek znałem więc polną drogą mijając bunkry Radunia oraz płytami jumbo dotarliśmy nad brzeg Krępy, płosząc przy okazji pokaźne stadko młodych dzików... ale lochy jakoś nie widziałem.




Potem zawrócilismy i pokierowaliśmy się przez resztki obrony przeciwlotniczej do pewnej zatoczki przy ujściu Krępy. Znowu natknęlismy się na dziki, ale małe poszły w długą a za nimi stare.




Z tego miejsca widoczki są na polickie hałdy i zatokę stepnicką. Nawet jacyś rybacy podpłynęli do punktu nawigacyjnego.
Od tej zatoczki wracaliśmy już jakieś 4 km samym wałem, który jest utwardzony i nawet się dobrze jechało. Wodę mieliśmy cały czas po prawej stronie. W końcu dojechaliśmy gzie dochodzi w miarę uczciwa droga i wróciliśmy do wsi.




Za wsią mineliśmy cmentarz i zaraz skręciliśmy aby obaczyć Rozgwiazdę. Tam ulokowała się para łabędzi z młodymi, aparacik słaby i zoomu nie łapie i komary zleciały się okrutne. Po jeziorku rura do domu asfalcikiem zobaczyć orła cień.





Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 69.00km
- Teren 69.00km
- Czas 08:50
- VAVG 7.81km/h
- VMAX 56.00km/h
- Temperatura 29.0°C
- Kalorie 2801kcal
- Podjazdy 980m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry, górki, pagórki i jeszcze raz...dzień 02 sentymentalnie
Niedziela, 19 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 1
Na drugi dzień pobytu w Karkonoszach zaplanowany był Karpacz. Karpacz dlatego bo Obóz z Naturą miał zaproszenie od Ducha Gór na urodziny. Po śniadaniu autokar się zapakował i posterował na Karpacz, a ja zacząłem od objazdu Przesieki. Najpierw w górę z Doliny Czerwienia główną szosą pod kościółek. Potem pod Kamień Waloński i na Wodospad Podgórnej celem małego morsowania.


Pod wodospadem zatrzymaliśmy się na chwilkę, wzorem innych turystów czy wycieczkowiczów ( pytanie po czym ich odróżnić ?) zażyliśmy lecznictwa w postaci wymorsowania nóżek. Nie chcieliśmy się zanurzać w odmętach na prawdziwego morsa, brak ręcznika na pokładzie. Trochę tutaj posiedzieliśmy obserwując otwarcie sklepiku i delektując się Piastem z miłości do Dolnego Śląska.





Potem w planie mieliśmy odnaleźć ośrodek wczasowy gdzie około 40 lat temu byliśmy z rodzicami na wczasach. Pamiętałem tylko, że do niego był bardzo trudny podjazd, tuż przy potoku, gdzie maluch z czterema osobami na pokładzie mało się do niego nie stoczył, a matula o mały włos nie dostała zawału. Pamiętam, że zaraz po jednym podjeździe był drugi podjazd gdzie cudo polskiej motoryzacji czyli 126p poległo. Ojciec wysadził nas z bagażami u podnóża, a sam dziarsko na jedynce wtoczył się do ośrodka. Na Bukowych Wzgórzach znalazłem wytypowaną okolicę z mapy. Ośrodek nazywa się Marzenie, łza się w oku kręciła, jak zjeżdżałem od niego z górki, przy potoku w stronę Przesieki.



Mówię Wam, 40 lat temu wyglądało to o wiela bardziej hardkorowo. Potem po chwili wzruszenia udaliśmy się przez Podgórzyn do Sosnówki do następnego miejsca z przeszłości. Do szkoły, w której parę lat później byłem na 3 tygodniowej kolonii. Szkołę zlokalizowałem jeszcze wcześniej podczas marcowego pobytu więc z dotarciem do niej nie było problemu. Okrążyliśmy zbiornik Sosnówka mijani przez lokalną jeleniogórską ustawkę (nie zabrałem się). Kiedyś była podstawówka teraz jest gimnazjum.



Podbudowani wspomnieniami ruszyliśmy w stronę Górnej Sosnówki, podjaździk okazał się zacny, trzymał standart. Stawaliśmy co parę kilometrów aby złapać oddech i odsapnąć, podziwiając widoczki po drodze oraz zapuszczone i zapomniane obiekta z poprzedniej epoki. W końcu dotarliśmy do rozwidlenia w lewo na Karpacz prawo na Bronowice.



Tutaj znowu odsapka i atak na ostatni odcinek w stronę Karpacza Górnego. Ustawiliśmy przód na dół tył na górę i tak w tempie 6/7 km na godzinę, czyli na piechura wjechaliśmy do Karpacza Górnego prosto pod Świątynie Wang. Tu pokręciliśmy się troszku, a na Tarasach załatwiliśmy zimnego Lwówka z Belgii.



Z Tarasów nawiązaliśmy kontakt z Obozem, który przebywał w centrum na Urodzinach Ducha Gór. Tam odbywały się różne perfomance, a wszyscy czekali na urodzinowego torta. Więc zjechaliśmy sobie na dół. Tam szybko odnaleźliśmy Obozowiczów. Była ciekawa atrakcja, taki performance...wycelowana luneta w pobliski stok, przez którą można było zobaczyć twarz Ducha Gór. Zagadałem z operatorem lornety i zaraz cała kolonia się zwaliła oglądać. Jak wnieśli torta to zostawiłem Obozowiczów i wróciłem się z powrotem do Karpacza wyżej.


Najpierw zwiedziliśmy sobie Gołebiowskiego, potem zaczepialiśmy kolarzy CCC pytajac o Stępniaka albo o Paterskiego, ale nie słyszeli. Na górce pod sklepem uzupełniliśmy bidony, następnie zagadaliśmy z Czechami, gdzie jeden złapał gumiczku i pożyczał pompiczku. Chcieli zdjęcie z ich aparatu to im pomogłem.




Mieliśmy dalej w planie obejrzeć anomalie magnetyczne na Olimpijskiej, podjechać na wyciągi i może walnąć się na Małą Kopę wyciągiem, ale lunął deszcz i chwilę musieliśmy posiedzieć pod dachem. Padało może 15 minut i po opadzie pojechaliśmy wyżej na Olimpijską a tam zawody jakieś w dircie czy paleniu opon. Ludzi w pytę, po zastawiane barierkami. Wcześniej słyszałem jakieś ryki silników, ale myślałem że to testy jakiś quadów. Popatrzyliśmy sobie trochę unikając płacenia za wstęp jakiejś tajnej organizacji.



Drogi były jakoś poblokowane więc na wyciągi nie trafiliśmy. Zjechaliśmy więc z powrotem do miasta aby coś w końcu przekąsić. Na deptaku natknęliśmy się w końcu na poruszający się Obóz, który maszerował w stronę Muzeum Zabawek czy też Centrum Reakreacji Kolorowa. Nas jednak zaciekawił klimat Aurory i ulegliśmy Lenie. Z tego miejsca polecam dla koneserów z całego kolarskiego serca restaurację rosyjską Aurorę, gdzie wrócilśmy na obiad w epokę młodości. Wystrój fajny, spożyliśmy za całe 31 PLN towariszcza de Volaja plus jakieś piwo z rejonów Pribałtiki. Napchalim się jak w epoce dobrobytu pod czujnym okiem wiecznie żywego. Pani Lena w gratisie nawet rowerek przypilnowała. Budź zdarowa.






Mamy taką manię, aby próbować te kotleciki, ale ta porcja nas przeraziła...całość wielkości sporej satelitki, talerza. Męczyliśmy się długo, w końcu daliśmy radę, deser miał być poźniej. Jakże było już po 16:00 rozpoczeliśmy sesję powrotną. Zjazd z Karpacza w stronę Jeleniej nie wymagał absolutnie kręcenia korbą, jechaliśmy siłą rozpędu. Tam rozpędzeni zamiast skręcić na Piechowice wlecieliśmy na przedmieścia Jeleniej Góry, gdzie ścieżką dotarliśmy do najdłuższej ulicy miasta Wolności.


Zjechaliśmy do Cieplic na Ice Break i wodę mineralną. Potem przedarliśmy się przez Park Zdrojowy w stronę Przesieki. Jechaliśmy znowu więc przez Sobieszów, koło Chojnika na ostatnio potyczkę dzisiejszego dnia. a mianowicie podjazd do Przesieki od tyłu czyli przez Zachełmie. Powiem wprost wykończyło to nas dokomentnie, ostatnie metry koło Concordii to było pchanko....znowu brakło blatu.

Tutaj pokończyły się baterie w smarfonie i aparacie wiec zdjęć z masakry nie będzie. Dobrze, że ostatni fragment to już zjazd przez las do Przesieki, gdzie wylądowaliśmy na początku Doliny Czerwienia przy skrzyżowaniu z drogą rowerowa ER-2.

Po dotarciu do ośrodka okazało się, że obozowicze też już są dowiezieni przez drugi autokar bo poprzedni się zepsuł. Poszliśmy się wykąpać, na kolacyjkę pochlipaliśmy tylko rosołku bo towariszcz jeszcze trzymał. Po kolacji udzieliłem się społecznie sędziując meczyka obozowiczów.

Wyszło więc około 68 km. W dwa dni zrobiiśmy około 175 czyli jako że jak powiedział kolega góry liczą się poczwórnie piszemy sobie 600. Stroje rowerowe się pokończyły, ale na poniedziałek mieliśmy w planie z kuzynką zwiedzanie Jeleniej Góry na powrocie. Rankiem kiedy obozowicze postrowali na odrodzenie my pojechaliśmy do Jeleniej, zahaczając później jeszcze o Złotoryję i Legnicę, a w zasadzie ich Starówki. Z Legicy polecam cud tosty wiejskie...za 8,50 PLN, zwalają z nóg.



Całość zdjątek z trzydniowej wyprawy można znaleźć na fejsie.
Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 118.00km
- Teren 118.00km
- Czas 10:46
- VAVG 10.96km/h
- VMAX 54.90km/h
- Temperatura 32.0°C
- Kalorie 5418kcal
- Podjazdy 1799m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry, górki, pagórki i jeszcze raz...dzień 01
Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 3
Moje pierwsze prawdziwe górki na rowerze zaczęte i to od razu z grubej rury. W planach była dwudniowa wizyta w Przesiece, w miejscu gdzie nasze stowarzyszenie organizowało kolonie letnie w tym roku. Jako księgowy i szara eminencja Stowarzyszenia z Naturą miałem się stawić u Pani Przedstawiciel Stowarzyszenia a zarazem kierownika Obozu z Naturą w Krainie Ducha Gór - osobistej małżonki w piątkowy wieczór. Dzień wcześniej byłem spakowany, rower przygotowany, także po robocie koło 17:00 wraz z kuzynką wystartowaliśmy bez S3 moją transportową Kijanką. Nie śpieszyło nam się i jechaliśmy sobie normalnie tankując po drodze w Nowym Miasteczku. Mieliśmy jechać przez Bolesławiec, a pojechaliśmy przez Złotoryję, którą to postanowiliśmy zaliczyć turystycznie na powrocie w poniedziałek. Zjeżdżając autkiem ze Świerzawy ujrzeliśmy urzekający widok nocnej już Jeleniej Góry. Podróż byłaby bez przygód, gdyby nie 3 pijaczków które wylazły gdzieś z ciemności na ulicy Wolności prosto pod auto, ale refleks jeszcze był. Do ośrodka dotarliśmy na 23, odebralim klucze, przywitaliśmy się z kadrą, żoną i córką, rozpakowaliśmy się ulokowaliśmy w pokojach. Plan jazdy był ustalony na następny dzień. Przed śniadaniem zapoznanie się ze wsią, a po śniadaniu atak na Przełęcz Karkonoską, i dalej w kierunku Czech z powrotem przez Szklarską Porębę.Na 9 było śniadanie, więc koło godziny ósmej wyprowadziłem rowerek i pojechałem na wieś na rozgrzewkę. Najpierw Doliną Czerwienia w dół do Podgórzyna, potem już pod górkę ulicą Karkonoską i z powrotem do ośrodka Zielona Gospoda. Wyszło 4 km i 17 minut. Więc poszliśmy już na szwedzki stół śniadaniowy.


Po śniadaniu nabraliśmy kasy, picia tak 1,5 litra, jakieś żelki i dawaj Panie na Przełęcz Karkonoską. Dla nie obeznanych powiem, że według jednych jest to najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce. Opis podjazdu można znaleźć tu: http://www.altimetr.pl/przelecz-karkonoska.html, Droga ta wiedzie również na Schronisko Odrodzenie.
Pierwsze kilometry idą gładko, kręcimy, kręcimy do wysokości Chybotka. Ale już za Chybotkiem coraz częściej zdarzały się postoje i niestety pchanie roweru. Nie doceniliśmy jednak podjazdu, sądząc iż cross z takimi blatami podejdzie. Przód 30 tył 34 i dupa blada, pchanko.

Oddychamy rękawami i od czasu do czasu zagadujemy okoliczne węże. Próbujemy też podpatrzeć jak sobie radzą inni. I tak crossy i górale mają małe tarcze. Mocniejsi młynkują na wprost, reszta trawersuje od lewa do prawa. Szosy zagadkowo jakoś wpierdzielają się najlepiej, nie wiem na jakich blatach, ale zakładam że 34 na 30 więc mają większe przełożenie więc no i o co kaman ?


Ale motywowany różnymi napisami po około 1,5 godzinnej walce udało się wjechać w końcu na Przełęcz...gdzie od razu zaczęliśmy szukać jakiegoś izochmielu w ramach nagrody, bo już też lampka zaczęła niebezpiecznie przygrzewać. Na Odrodzenie po lewo się nie pchaliśmy a skierowaliśmy się do pobliskiej czeskiej knajpy gdzie dawano za 10 PLN Budwaisera.





Trochę tu posiedzieliśmy. Ludzi mnóstwo, skoro od czeskiej strony można wjechać bez problemu autem, zjechać bez problemu na byle tam czym. Interes wypożyczenia pojazdów kwitnie w najlepsze. Po odpoczynku bez namysłu posterowaliśmy na dół. Miało być 10 km zjazdu i był to jeden z najpiękniejszych zjazdów jakie w życiu widziałem. Droga szeroka, prędkość momentami dochodziła do 55 km, więcej nie próbowałem, bo w drugiej łapie machałem aparatem aby uwiecznić tą wspaniałą chwilę. Warto było się męczyć dla tych 10 minut. Co udało się uwiecznić filmikiem na szybko zmontowanym, szumu specjalnie nie kasowaliśmy aby podkreślić powagę sytuacji.



Samsung za 70 PLN no GOpro Hero+
Najlepsza jest próba pogoni za szosówką gdzieś przed 6 minutą. Ale wszystko co pikne szybko się kończy i wylądowaliśmy w końcu w Spindlerowym Młynie, rozglądając się po miasteczku. Ludzi się trochę kręciło. Część siedziała już po knajpach, część szukało ochłody w górskim potoku zamiast w Aquaparku.



Rozpaliliśmy się tym zjazdem, więc nie wiele myśląc chcieliśmy jeszcze więc tą samą drogę zacząłem dalszy zjazd. Po drodze nawiedzilśmy zaporę nad Łabą czy inną tam rzeką.

Cały czas zjeżdzaliśmy sobie szosą, aż do miejscowości Varchlabi, gdzie udało się wymienić 50 PLN na 322 korony, zjeść vanilkowego zmarzlika, pogadać z szosowcem, który szukał drogi przez miasto na Harrachow, spędzić chwilę z Duchem Gór Krakonosem nad jego wyrobem, posłuchać o czym tam festyn traktuje. Jak to u Czechów miasto festynem zablokowane, ja nie wgrałem sobie do Osmanda mapy Czech, musiałem googlować jak z tej mieściny wyjechać. Nie dość, że festyn to jeszcze centralna ulica rozkopana i drogowskaz Trutnow albo Praga. Zdenerwowałem się lekko na czeski film...i poszedłem do Penny Markt roztrwonić trochę koron na banany, uzupełnienie bidonów, jakiegoś batonika i rezerwowego izochmiela na drogę.







W końcu obraliśmy kierunek Trutnow co było błędem, bo trza było na Pragę, tak kręciliśmy się wkoło aż w końcu znaleźliśmy czeski sposób na oznaczenie objazdów i po wylądowaniu z powrotem u przednóży Varchlabi obraliśmy właściwy kurs główną drogą nr 14 na Pragę, która potem odbijała na Harrachow w postaci międzynarodowej E coś tam na Jakuszyce. Mogłem skrócić landówkami, tylko po co bo i jak się skończyły zjazdy to się zacząć muszą podjazdy. Do Harrachowa mieliśmy coś tam 30 parę km więc w połowie trasy zjechaliśmy sobie do potoku w celu zmoczenia bandanki i schłodzenia prezentu od Ducha Gór.

Jak to mówią była clima cool...Na wjeździe do miasteczka spożyliśmy w końcu lekki posiłek na jakiejś tam stacji benzynowej aby nabrać sił przed następną potyczką. Do Harrachowa podjazd był raczej spokojny. Udało się namierzyć z trasy Mamuta i dać się złapać na wyjeździe lekkiej burzy, którą to przeczekaliśmy z czeską rowerową rodzinką pod jakąś tam budką na wylocie.




Od Harrachowa do Jakuszyc znowu mordęga, cały czas pod górę. W końcu się udało dotrzeć w okolice gdzie startuje narciarski Bieg Piastów i obejrzeć dawny punkt graniczny. Od Jakuszyc powtórka ze zjazdów, nawet był szybszy bo już nie kręciliśmy filmiku. W Szklarskiej krótki postoik i gapienie się na turystów.




Po Szklarskiej też szybki zjazd do Piechowic, które tylko zaliczyliśmy bo już późnawo było. Potem przez Sobieszów i Pogórzyn, gdzie w miejscowym przybytku nabyliśmy coś na wieczorek zapoznawczy. Nabytki do woreczka, woreczek na plecki i ostatni podjazd do Przesieki do Doliny Czerwienia. Do ośrodka udało się dotrzeć jeszcze koło 20:30. Kolację nam załatwiono ale z konsumpcją był słabo, zostało nam tylko powolne uzupełnianie płynów straconych.




W końcu po ponad 10 godzinach udało się dotrzeć. Jazdy samej było coś około 7 godzin. Przewyższenia i inne dane można sobie obejrzeć na endo. A na jutro w planach był już lajcik...
Kategoria Rajdy rowerowe