Info

Więcej o mnie.







Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień6 - 0
- 2018, Marzec1 - 0
- 2018, Luty2 - 1
- 2018, Styczeń2 - 2
- 2017, Grudzień2 - 0
- 2017, Listopad3 - 0
- 2017, Październik3 - 0
- 2017, Wrzesień5 - 0
- 2017, Sierpień11 - 0
- 2017, Lipiec5 - 0
- 2017, Czerwiec2 - 0
- 2017, Maj8 - 0
- 2017, Kwiecień7 - 4
- 2017, Marzec2 - 1
- 2017, Luty5 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień3 - 0
- 2016, Listopad4 - 1
- 2016, Październik5 - 1
- 2016, Wrzesień10 - 7
- 2016, Sierpień10 - 2
- 2016, Lipiec6 - 0
- 2016, Czerwiec9 - 7
- 2016, Maj8 - 6
- 2016, Kwiecień9 - 18
- 2016, Marzec7 - 11
- 2016, Luty2 - 2
- 2016, Styczeń5 - 1
- 2015, Grudzień10 - 5
- 2015, Listopad7 - 5
- 2015, Październik8 - 13
- 2015, Wrzesień8 - 16
- 2015, Sierpień9 - 12
- 2015, Lipiec7 - 18
- 2015, Czerwiec9 - 16
- 2015, Maj11 - 24
- 2015, Kwiecień13 - 21
- 2015, Marzec7 - 12
- 2015, Luty2 - 2
- 2015, Styczeń5 - 3
- 2014, Grudzień9 - 9
- 2014, Listopad2 - 6
- 2014, Październik5 - 10
- 2014, Wrzesień4 - 6
- 2014, Sierpień15 - 34
- 2014, Lipiec11 - 15
- 2014, Czerwiec9 - 28
- 2014, Maj8 - 13
- 2014, Kwiecień6 - 16
- 2014, Marzec7 - 7
- 2014, Luty6 - 3
- 2014, Styczeń8 - 0
- 2013, Grudzień4 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Październik7 - 1
- 2013, Wrzesień4 - 3
- 2013, Sierpień9 - 4
- 2013, Lipiec11 - 8
- 2013, Czerwiec13 - 11
- 2013, Maj12 - 7
- 2013, Kwiecień11 - 14
- 2013, Marzec5 - 6
- 2013, Luty4 - 2
- 2013, Styczeń3 - 5
- 2012, Grudzień6 - 2
- 2012, Listopad4 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień1 - 0
- 2012, Sierpień5 - 2
- 2012, Lipiec6 - 0
- 2012, Czerwiec5 - 0
- 2012, Maj9 - 0
- 2012, Kwiecień4 - 0
- 2012, Marzec1 - 0
- DST 114.20km
- Teren 114.20km
- Czas 05:12
- VAVG 21.96km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temperatura 26.0°C
- Kalorie 5459kcal
- Podjazdy 152m
- Sprzęt Author A4404 Force Edition
- Aktywność Jazda na rowerze
Nadmorski Trip
Niedziela, 24 lipca 2016 · dodano: 25.07.2016 | Komentarze 0
Kijanka zmatwychwstała, więc mamy środek transportu. Trzeba sprawdzić jak gada głowica po remoncie i przy okazji zrobić gdzieś dobry dystans. Padło na szosówkę. Rano to jest po 10:00 teleportacja do Golczewa trasą alternatywną po nadzianiu się na korek pod Miękowem. Dobrze, że można zawrócić i pomknąć przez Łożnicę i Moracz. Po 11:00 byliśmy na miejscu, zdjęto z haka niebieską strzałę i hajda w kierunku morza przez Stuchowo i Świerzno.
Sezon zaczyna się od korków...

Meldujemy się w Golczewie
Trasa przejezdna, może tylko do Stuchowa asfalt kiepski i trzeba kluczyć. Od Stuchowa drogę już znamy z maratonów. Zaraz za Świerznem kierunek Pobierowo i skręt na DK102 i po 35 km meldujemy się w Trzęsaczu gdzie otwieramy wiezione od Golczewa Golden Ale.

Szkoła Podstawowa w Stuchowie..

Gonitwa za szosową parą przed Trzęsaczem..

Po Trzęsaczu skierowaliśmy się DW102 w stronę Pogorzelicy, od której zamierzaliśmy zacząć inspekcję. Dojechaliśmy do Pogorzelicy. Najpierw ogarnięcie tematu kolejki wąskotorowej...i zaczynamy wizytację Pogorzelicy od wjazdu...Wkrótce dotarliśmy do Albatrosa gdzie zamierzano spożyć Mirunę z kutra..Wcelowaliśmy w taką za 16,00 PLN, lekko po co się przejadać. Spotkaliśmy się też z vice komandorem, który bawił z rodziną..Po spożyciu pary i dymu...ruszyliśmy dalej na Niechorze...


Kierunek Albatros..


Przez Niechorze przejazd powolny...ludzi pełno na ulicach i włażą pod rower co chwila. Od tej pory trzymamy się R10 i jedziemy sobie na Rewal...W Rewalu to samo, czyli przejazd przez promenadki..Za Rewalem mamy Pustkowo i Pobierowo. Wszędzie to samo, czyli stragany i Polo Markety...budy, budki....biznes na Fali.


Parawaning w Rewalu..


Pomoże ?

Za Pobierowem w stronę Łukęcina obraliśmy odcinek nieszosowy, ale piachu nie było i powoli dało się przejechać. Przejazd prze Łukęcin i wyskok na szosę do Dziwnówka. W Dziwnówku dało się fajnie zejść lub znieść rowerek na plażyczkę i jesteśmy na Calpe. Posiedzieliśmy przy drogim Bro za całe 6,00 PLN...Za chwilę pojawiła się jakaś grupa na diecezjalnych ŚDM ...dorwalim Alvara...

Sikanko ?



Hosanna..
Po Dziwnówku kierunek Kamień Pomorski. Do Kamienia szosą i szybką ścieżką, odbijamy na Lipową i meldujemy się pod mariną. Tam Ice Break..Od Kamienia do Golczewa już tylko szosowo. Koło 19:00 zamykamy pętelkę po sesji gladiatora w kukurydzie..ZNAK LEGIONÓW ULICY...





Meldujemy się u Kijanki, pakujemy na hak i po wysłuchaniu komunikatów radiowych o korkach na s6 i S3 wybieramy tą samą drogę powrotną.

Strava kłamie..
Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 145.24km
- Teren 145.24km
- Czas 08:12
- VAVG 17.71km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Kalorie 4020kcal
- Podjazdy 324m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Ekspedycja na Pojezierze Drawskie
Niedziela, 17 lipca 2016 · dodano: 19.07.2016 | Komentarze 0
Skoro Kijanka dalej kwitnie w warsztacie trzeba było wymyślić sposób jakby się dostać do Czaplinka, gdzie stacjonuje kolonia Obozu z Naturą w Kusym Dworze w Czaplinku. W internecie na stronkach różniastych można znaleźć opisy, ślady różnistych szlaków. Wszystko zależy gdzie będzie baza. Baza była w Kusym Dworze, tylko jak się tam dostać. Plan był ambitny, ale po przeliczeniu kaemów wyszło 124 km przez Ińsko...daleko...braknie czasu. Wybrano więc wieczorkiem kompromis...łapiemy pociąg Regio o 9:43 w Lisowie i o 10:45 lądujemy w Czaplinku. Wyrysowaliśmy sobie ślad...polecam stronkę GPSIES...wbito do Osmanda i wyszło coś 40 km. Do Osmanda wbito też znaleziony gpx, który najbardziej był zbliżony do zamierzonego objazdu jeziora Drawsko i nie tylko.W niedzielę wstaliśmy o 6:00, kawka, kakao i spacerek ze psem aby się wysrał na cały dzień. Parę minut po 7:00 wystartowaliśmy do Lisowa z małą sakiewką przy boku, tzw. wersja One Day Voyage.

Mijamy senny jeszcze Goleniów, Mosty i pustą drogą wojewódzką docieramy do Maszewa. Za Maszewem jedziemy sobie dalej asfaltem do Sokolnik, skręcamy na Chlebówko i Chlebowo. Za Chlebowem mamy Rosowo i może kilometrowy odcinek polnej, ale przejezdnej bez piasku drogi do Bobrownik. Od Bobrownik powrót asfaltu i dojeżdżamy do wysokości starej "berlinki", jesteśmy na DW142 i lądujemy w Lisowie na przystanku PKP. Byliśmy 9:20, czyli luzik.

Zgromadzenie Pokemonów za Mostami..

W Maszewie pustawo..

Chlebowo, kierunek Rosowo..

Rosowo, 30 km...mały break za kościółkiem, czas dobry...Osmand prowadzi..

Polna droga za Rosowem, troszku do przycięcia...lekko mokrawo..ale po deszczach..

Widok z jakiegoś tam wzniesienia za Bobrownikami...wiatraki gdzieś koło Stargardu..

Dojeżdżamy do "berlinki"

Przystanek PKP Lisowo...
Jakby ktoś szukał ścieżki z Goleniowa do Ińska...to można w ciemno..
Na przystanku poczekaliśmy sobie trochę bo nasze Regio było opóźnione jakieś 10 minut. Podobno przepuszczało wracające pociągi z Kostrzynia. My akurat zauważyliśmy Upiora Północy...tak nazywał się pociąg specjalny z Kostrzynia do Olsztyna..sprawdziliśmy na PKP Regio później...taki ukłon dla Owsiaka..My mieliśmy bilet kupiony wcześniej przez internety...całe 26,00 PLN z groszami z rowerkiem. W końcu nadjechała błękitna mała Pesa...i jak to w Pesie miejsca dla rowerów są tylko z nazwy. Mały znaczek na górze i wszyscy go olewają...zwłaszcza matki z dzieckiem na wózku. Ale jakoś udało się go ustawić nie rodząc agresji wśród pasażerów. Podróż miała trwać lekko ponad godzinę więc damy radę.

Jest i Upiór Północy...

Za 7 PLN Giant w podróży...
W końcu koło 11:00 udało się dojechać do Czaplinka, pociąg poranny staje na wszystkich stacjach i były plany wyskoczyć gdzieś wcześniej i wbić się na jakiś szlak, ale wytrzymaliśmy do końca. Ze stacji do rynku jest spory kawałek. Więc zaczęliśmy zwiedzanie Czaplinka od wlotówki z Wałcza...czyli Wałecką...Dojechaliśmy do rynku gdzie zaczynają się 4 oznakowane miejscowe szlaki okrężne. My zamierzaliśmy się na nich poruszać...Osmand je widzi...Z Rynku podjechaliśmy w stronę jeziora Drawsko i jego brzegiem zamierzaliśmy dotrzeć do OW Kusy Dwór...będzie z parę km, na poranną kawę. Po drodze zatrzymaliśmy się przy pomniku Jana Pawła II na krótką chwilę zadumy i refleksji. Na jeziorze trwały już jakieś zawody wędkarskie i chyba żeglarskie, coś się działo. My marną spacerową promenadką...wybrzuszoną przez korzenie drzew mijając plażyczkę miejską, OW Drawtur i OW Omegę dotarliśmy do końca ulicy Pięciu Pomostów do Kusego Dwora. Ośrodek znaliśmy już z wcześniejszej marcowej przedkolonijnej wizyty biznesowo-turystycznej, zameldowaliśmy się pod Lwem i telefon do Pani osobistej małżonki, Przedstawicielki Stowarzyszenia z Naturą a zarazem kierowniczki kolonii. Żony nie było, pojechała z jakimiś dzieciakami do drawskiego szpitala. Ale była córka na plaży, która w ramach opieki nad najstarszą grupą rżnęłą z nimi w makao, a reszta grała w siatkówkę. Taka leniwa niedziela rankiem na kolonii. Reszta grup była gdzieś w okolicy zgodnie z programem pobytu. Zresztą jedną z nich mijaliśmy przy dojeździe do ośrodka. Zarządzono przerwę kawową...i dołączono się do dwóch partyjek makao...Makao i po makale..jedziemy w końcu na szlak Doliny Pięciu Jezior - niebieski.






Grupa nr 3...z wychowawczynią..


Idziemy po kawę...

Zaraz zagramy...w makao...

Przystań i kąpielisko w Kusym Dworze...
Z OW Kusy Dwór wydostajemy się niebieskim szlakiem do Starego Drawska. Droga wiedzie ruchliwym odcinkiem DW163. W końcu docieramy pod cel w Starym Drawsku, ruiny zameczku , starej komandorii Joannitów...o historii można sobie wcześniej poczytać i o losie tych terenów...ważne że wschodnie rubieże HINTERN POMMEREN są w naszych rękach. Wjazd na zameczek 10 PLN...rowerek do środka i połaziliśmy po dziedzińcu i okolicznych salkach ..miodu drahimskiego nie było...postaliśmy tylko trochę przy zwłokach Mistrza Von Kleeberginho...i jego nałożnicy... Ze szczytu rozciągał się widok na Zatokę Drahimską i cel pierwszy objazdu czyli jezioro Żerdno. Krótka sesja zdjęciowa okolicy i powrocik w kierunku Nowego Drawska, wioseczki na południowej stronie jeziora, czyli szlak Krainy Zaklętego Trójkąta - czerwony.

DW 163

Komandor u wrót Komandorii...czad

Powitano kompotem...

Pogadaliśmy z przodkami...





Jezioro Żerdno do objechania...

Kawałeczek trzeba było się cofnąć, ale było lekko z górki i skręciliśmy do Nowego Drawska...bruczek, pod górkę, lasek pod górkę w końcu mały zjaździk przez pola i jesteśmy na północnej stronie jeziora we wsie Żerdno. Stajemy na chwilę i szukamy miejsca wjazdu na pobliską gorę, Góra to Spyczyna...w opisach mówią, że już po widokach i rzeczywiście wszystko po zarastane. Dobrze, że na osłodę trafiliśmy na dzikie czereśnie, ale one na końcówce nie pomogły i na szczyt wepchaliśmy rowerek. Kiedyś był tam punkt widokowy, ale podobno się zawalił...my Górkę zaliczyliśmy. Zjechaliśmy na dół do wioski i za wioską zjechaliśmy do OW Nad Srebrnym, jedynego większego ośrodka tego jeziorka. Wczasowicze byli, pierwsze jeziorko prawie objechane, jedziemy na Drahimek..gdzie na mapach widać ślady jakiegoś tajnego lotniska.


Pod prasłowiańską gruszą na szlaku..

Żerdno, atak na Spyczynę...

Zero kwaśności..

Na szczycie, 203 m npm..

Coś tam widać..

Mają rozmach sk....wysyny...taką hacjendę wystawić na sąsiednim wzgórzu...

Plażyczka OW Nad Srebrnym...taka inna nazwa jeziora Żerdno..

Pawilon...

Domki..
Przez Drahim nie udało się przebić..jakieś wielkie gospodarstwo, teren prywatny ...oddalamy się od północnej strony jeziora Drawsko i lądujemy pod sklepem w znajomo brzmiącej wsi Kluczewo (jest taka pod Stargardem)..tu małe tankowanie w postaci Broka Martina...polecam...Jedziemy sobie dalej i lądujemy na szlaku Drawy (okrężny ze Złocieńca). Po drodze widzieliśmy reklamę muzeum PGR w Bolegorzynie, patrzym..patrzym jest Bolegorzyn...zaraz znajdujemy muzeum w starym biurowcu byłego PGRu...No i zaczęło się zwiedzanko...za symboliczną cegiełkę 5,00 PLN wróciły wspomnienia nie z PGRu, ale z PRLu.....mają tam trochę eksponatów...również na zewnątrz...zbierają teraz 5 tysia na starego DT...NORMALNIE TRZEBA TO PRZEŻYĆ...wróciliśmy jakby do późnego Gierka ...70/80...lata...całe Dzuirawskopomorskie było usiane takimi kombinatami...a wykopki w Kamiennym Moście w technikum w 1986 roku człowiek będzie pamiętał do końca mojego ..lub jej..ludowej ojczyzny..

W Kluczewie..

Cóż można chcieć więcej...no może kasy za pierwsze...

Rwało się lachony...teraz na aluminiowego Gianta nie spojrzą...

Kto miał ? łapka w górę...

Z programatorem górnym...

Przyszły kustosz po powrocie z Brukseli..

Ta wersja akurat pod ciągnik....obsługiwalim z kijem nagarniając zboże..sieradzkie lata 80...

Te małe maszyny po prawej , ktoś zna ?
Normalnie ogarnęła mnie nostalgia..ale czas jechać w dół..Szlak Drawa ...zjeżdżamy trochę w stronę jeziora, na półwysep Uraz. Tam przystań ZHP i jakiś eksluzywny Folwark na Półwyspie...później sprawdziliśmy ceny..zgadza się...Wracamy na szlak - Warniłęg, znowu zjeżdżamy ze szlaku Drawy do Męcidołu...tutaj naszła nas ochota na kąpiel...ale patrzymy na zegarek..mało czasu..zawracamy. W Warniłęgu kluczymy chcąc się wbić na szlak... ale zamiast trafić na Rzepowo wylądowaliśmy koło Cieszyna, gdzie ścigaliśmy się z traktorem...odpuściliśmy go bo dojechaliśmy do szlaku Połczyn - Złocieniec..tego Zwiniętych Torów...kiedyś do zrobienia. Oddaliśmy się za bardzo od jeziora ale Osmand mówi, że szlak Drawy leci na Głęboczek...Dojechaliśmy laskiem do Głęboczka i padły oba telefony...jeden gadał ze Strawą..drugi z Osmandem..dupa blada ...bo kabel od ładowarki gdzieś w torbie się ułamał...czyli jesteśmy ślepi...Ale nie, ale nie jest jescze podręczna mapka i kierujemy się na Siemczyno...wioskę przed Czaplinkiem. Docieramy tam asfalcikiem i DK20 walimy do Czaplinka do ośrodka, późno już było, koło 18:00, a my mamy pociąg powrotny zaraz po 19:00. O 18:20 docieramy do Kusego, krótkie spotkanie z rodziną na kolacji i lecim na dworzec. Zamknęliśmy pętle na dworcu po około 80 km objeżdżając pięć jezior ...Drawskie, Żerdno, Rzepowskie, Piasecznik Wielki, Okole Wielkie - szlak zaliczony...ale tam wrócimy.

Na półwyspie Uraz..

Widok na półwysep z wysokości Jadwiżyna..

W Męcidole ..wyspa Bagienna na wprost..

Nas nie dogoniat..

Skrzyżowanie szlaków Drawa/Zwiniętych Torów..

Na Głęboczek - szlak Drawa

Jest i Drawa..

Dotarliśmy do Siemczyna..

Jezioro Drawskie objechane pod Czaplinkiem..

Za sukces ...Legenda Warmii i Mazur na Pojezierzu Drawskim..

W końcu nadjechała nasza ostatnia szansa...lekko spóźniona. Kupiliśmy u konduktora bilet do Szczecina Dąbia...jeszcze to trzeba będzie zrobić. W pociągu tradycyjnie udało się znależść miejsce przy kibelku..czyli najbardziej uczęsczzane...Tutaj Pesa jakaś oszukana jest bo są tylko dwa miejsca na rowery ...z hakami..ale kto by tam sakwy odpinał...niech się inni męczą...co chwila ktoś przylatywał po bileciki do konduktora...kiedyś to były czasy...konduktor przychodził i sprawdzał..teraz za nim latają...Wywaliśmy 30 PLN i koło 21 byliśmy w Szczecinie Dąbiu i zaraz potem na kolacji w Orlenie.
Zapis trasy...do miejsca wyłączenia prądu..


Jeszcze tylko żabi skok bokiem do Goleniowa...jakieś 25 km i po 22 jesteśmy w domu...pies chałupy nie obesrał...My kąpiel i lulu bo na 6:00 do pracy....też rowerem.

Zapis całej trasy ...
Pojezierze Drawskie trzeba będzie powtórzyć...parę jeziorek wkoło w końcu zostało...Lubie...Siecino...parę szlaków zresztą też...
Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 107.40km
- Teren 107.40km
- Czas 04:11
- VAVG 25.67km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Kalorie 1894kcal
- Podjazdy 319m
- Sprzęt Author A4404 Force Edition
- Aktywność Jazda na rowerze
Szosowe podrygi misia Mamłałygi..
Sobota, 16 lipca 2016 · dodano: 18.07.2016 | Komentarze 0
Mielibyśmy być w Czaplinku na kontroli kolonii Pani kierownik małżonki...ale Kijanka nie gotowa...ugrzęzła u majstra guzdrały...głowica się składa....Więc co robić w sobotnie popołudnie...wyspać się do 12:00 po tygodniowych samotnych zmaganiach w kwestii utrzymania ruchu (sezon urlopowy). Ogarnęlim co było do ogarnięcia i wyprowadziliśmy Authora na spacer. Pojechaliśmy jeszcze do sklepu po jakiś gadżecik w stylu torebki podsiodłowej...a niech ma...dętka wejdzie z łyżkami.Gdzie by tu się wybrać....Wybraliśmy najlepsze asfalty w powiecie...czyli kierunek Stepnica...miodzio do Kątów.... Ten odcinek jest taki rywalizacyjny...ale nie udało się pobić innych ze Strawy. Od ronda Wylęgarnia do Biedronki jest gdzieś około 20 km i pojechalim w 38 minut. Słabo ...ledwie 31,5 km/h....wszak w roku turystyki rowerowej nie wysilamy się zbytnio.

W sklepie znanym powszechnie nabyliśmy izo, aby go spożyć na miejscowym molo. Ale groźny Pan z wieży nie wpuszczał z rowerkiem...zrobiliśmy mu za to fotę, powiedzieliśmy jaki jest wredny i zostawiliśmy szosówkę u wrót lekko spacerując. Ciekawe ma zajęcie facio...bo mało kto się kąpie w wodorostach. Fajne plażyczka ale z naturą się nie wygra...taka denna zatoczka.

Pan pilnuje dzieci..

Plaża czysta...woda raczej nie..

Skoro szefo plaży był nie miły podjechaliśmy sobie na przystań jachtową w okolicy amfiteatru i tam spożyliśmy sobie w ciszy, delektując się i obserwując cumujące jednostki.



Nowy nabytek...
Tak sobie siedząc obmyślaliśmy gdzie to sobie pojechać dalej. Obraliśmy znaną trasę na Miłowo, Racimierz i Łąkę na Przybiernów. Przed Przybiernowem odbiliśmy na miejscowe jeziorko. Żal dupkę ścisnął bo nie było gatek na zmianę aby się troszku wykąpać. Posiedzieliśmy więc leniwie...na skraju lasu ...

W Przybiernowie po przebiciu się przez skrzyżowanko z s3... (małe S - za przejezdność), staliśmy dobre kilka minut.) obserwowałem sobie miejscowe dostawczaki, które co chwilę podjeżdżały pod Lewiatana.


Z Przybiernowa, kierunek Golczewo. W Moraczu odbiliśmy na Łożnicę. Odcinek Łożnica - Niewiadowo należy do nawierzchni asfaltowych tarkowanych...wytrząsło nabite oponki i prędkość wybitnie nieszosowa była. W planie było dobić do setki..więc koło Żółwiej Błoci puściliśmy się nielegalnie obwodnicą na Maszewo...jest niby znak i jakaś tam ścieżka po lewej...ale nie w naszym kierunku..jakby się jakiś patrolik pytał. Dalej brakowało do setki, Majster Kuzyna Syn...nie odbierał telefonu więc pojechaliśmy na wioskę sprawdzić zaawansowanie prac. Zaawansowania nie było...zjawił się w końcu majster i coś tam powiedział, że może na poniedziałek (jest dzisiaj i dalej nic) będzie gotowa. Jaka robota, taka zapłata...tam będzie. Plany na niedzielę uległy więc diametralnie zmianie. Pojechaliśmy więc do domu rozkminiać, jak się dostać do Czaplinka w niedzielę. Plany były ambitne...reszta w następnym opisie.

Żaden tam Garmin...Mighty za 35 PLN z kadencją...można ?

Ale te AVS 25 km/h udało się utrzymać...
Oto odcinek ścigowy dla King Of Mountain....
Reszta wycieczki..
Kategoria Treningi
- DST 124.00km
- Teren 124.00km
- Czas 06:10
- VAVG 20.11km/h
- VMAX 32.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Kalorie 4562kcal
- Podjazdy 234m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Pracowita połowa lipca
Piątek, 15 lipca 2016 · dodano: 23.07.2016 | Komentarze 0
Jezdzimy do pracy, kręcimy się po okolicy..
Kategoria Treningi
- DST 93.40km
- Teren 93.40km
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 4348kcal
- Podjazdy 161m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Na Stepnickiej Ziemii
Poniedziałek, 4 lipca 2016 · dodano: 04.07.2016 | Komentarze 0
Z okazji dni Stepnicy w dniu dzisiejszym odbył się festyn Bezpieczne Wakacje. W ramach tego festynu Stowarzyszenie Miłośników Ziemii Stepnickiej przy udziale Rowerowej Stepnicy zoorganizowało Rajd Rowerowy po okolicy gminy Stepnica. Na rajdzie stawiły się goleniowscy Sobotoaktywni, Passat oraz my czyli Legiony Ulicy. Na rajdzie były też grupy Rowerowego Warszewa i Szczecina na Rowerach. Do Stepnicy dotarliśmy solo, łapiąc grupę Passata i Sobotoaktywnych u rogatek miasta. Pojechaliśmy jeszcze z częścią Sobotoaktywnych na małą pętelkę i koło 14:00 zameldowaliśmy się na rajdzie. Po uroczystym otwarciu i fotem grupa około 70 rowerzystów wyruszyła na 23 km rajd przez Widzeńsko, Borowik i Zielonczyn. Z racji słabej kondycji często były małe postoje, ale tak to już jest. Udało się odwiedzić wieżę obserwacyjną w Zileonczynie. Na powrocie czekały już kiełbaski, kawa i drożdżówka ufundowane przez sponsorów festynu. Były również pokazy sprzętu służb ratowniczych. Szkoda, że nadciągająca burza skutecznie rozgoniła znakomicie bawiące się towarzystwo. Do Goleniowa wróciliśmy z dobrą średnią w leciutkim letnim deszczyku. 93 km do statystyk doliczono.









Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 94.00km
- Teren 94.00km
- Czas 05:00
- VAVG 18.80km/h
- VMAX 32.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 3452kcal
- Podjazdy 234m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Czerwcowe pracowe i nie tylko
Czwartek, 30 czerwca 2016 · dodano: 01.07.2016 | Komentarze 0
Żmudnie ciułamy kilometry.. Kategoria Treningi
- DST 106.20km
- Teren 106.20km
- Czas 07:43
- VAVG 13.76km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 4050kcal
- Podjazdy 514m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyprawa Rugia - Dzień 03
Niedziela, 26 czerwca 2016 · dodano: 01.07.2016 | Komentarze 0
Trzeci dzień to zasadniczo południe wyspy, od Sellin do Stralsundu. Po śniadanku zabrano nas na miejscowe molo. Krótka wizyta i klucząc górkami przy brzegu dojeżdżamy do Gohren. W Gohren pokręciłem się toszku po miasteczku puszczjąc przodem cały peleton. Czesław naładowany po uszy był..



Jasna Góra na Rugii...

Potem było już Lobbe, gdzie przed wjazdem na półwysep spotkałem już grupę okupującą jakiś lokal. Pojechałem za resztą na Thiessow. Tutaj napotykał błądzącego brata i zabieram go na koniec półwyspu do Klain Zicker, gdzie ruskie mieli podobno górkę radarową jakby chcieli robić desant na Danię. Pokręciliśmy się po leśnych dróżkach i asfaltem i wróciliśmy do Lobbe. Tam nie staliśmy w tłumie, a poszliśmy do Osmiorniczki obok. A tam spokój i polska obsługa...aż z Dębicy robią u Turasa. Skończyło się na ciemnym bro...


Zwei FKK idzie się kąpać..





W końcu towarzystwo oderwało się od stolików i polami, wałami, gdzie trochę wiało wylądowaliśmy na przeprawie promowej a raczej motorówkowej. Tutaj trochę postaliśmy bo motorówka zabierała niewielkie grupy. Po przeprawie wydarliśmy do przodu myśląc, że szlak doprowadzi nas do majaczącej na wzgórzu wieży. Ale szlak szedł bokiem i wylądowaliśmy na jakimś świętym miejscu w lasku.






Czyli jest jakaś alternatywa szlaków..
Potem już jechaliśmy sobie znowu solo, fajnymi ścieżkami kierując się na Putbus. Dojechaliśmy szlakiem do Putbus, tam nas przycisnęło, ale za 0,50 EUR szatniarz w Pirackiej Wyspie pozwolił sobie ulżyć. Piracka wyspa to raj dla dzieciaków. Obok stoi kopnięty domek. Potem pojechaliśmy na wielki rynek zwany Cirrcus. Następnie cały czas szlakiem wylądowaliśmy w Garz. Za Garz spotkaliśmy się z peletonem...wjeżdzając mu pod nos. Chwilę tak pojechaliśmy z nimi, ale stanęli znowu...my nie wyrwaliśmy naprzód..mijając jadących z przodu ...







Na Rugii doliczyliśmy się pięciu szlaków głównych...





Tak zmienna jest trasa na odcinku 5 km..
Na jakieś 14 kilometrów przed Stralsundem wysforowaliśmy się naprzód...tak sobie jedziemy a było to już przed 18:00, jedziemy, jedziemy i 7 km przed metą peszek...peszek. Na ostrym zużelku coś się złapało, kapać...Chcieliśmy szybko zmienić dętkę...ale coś nie tak. Pierwsza była jakać sflaczała...??? dopiero druga dała jakieś efekty...Został brat i pomógł w zmianie...miał też lepszą pompkę...akurat założyłem dętkę z krótką prestą i moja pomkpa była trochę za krótka.. W ferworze sostawiłem jescze na płocie aparat, dobrze że było blisko. Tak parę minut po 19:00 dotarliśmy na miejsce załadunku. Autobusy już stały. Jeszcze dojeżdżali maruderzy, brat załatwił kebsa i zimme bro i przed 20:00 po załadunku siedzieliśmy już w autokarach.




W końcu koło 22:00 byliśmy w Szczecinie, jeszcze z drogi udało się załatwić transport do Goleniowa, brat naczelnik dojechał. Nie dogadaliśmy się, wziął tylko na dwa rowery, a było nas trójka. Ale zdjąłem kółka w swoim i jakoś się zmieściliśmy. I tak rower miał iść na przeglad sterów. Jeszcze na placu Prezes wręczył po medaliku za udział.

W domu za nim się wykąpaliśmy, wróciliśmy do pralki ciuchy z 3 dni było dobrze po 24:00, a na 7 do roboty...Jak żyć Pani Premier..
Reasumując: w 3 dni przejachaliśmy wkoło Rugii, jakieś 280 km...a to śladem trasy, a to szlakami. Zachodnia część wyspy do przeprawy nudnawa...zabawa zaczyna się od promu...Północ w porzo...chociaż połowy nie widzieliśmy z racji meczu...zabrakło Jasmundu i Prory...Trzeci dzień to górki i urozmaicenie terenu...ale lepszy niż pierwszy...Tak więc Panie i Panowie za rok trzeba coś wymyśleć i załatwić: sam Straslund, Bergen i dodatkowe zagubione atrakcje...Już Legiony Ulicy coś wymyślą ....
Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 94.30km
- Teren 94.30km
- Czas 07:05
- VAVG 13.31km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- Kalorie 4451kcal
- Podjazdy 307m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyprawa Rugia - Dzień 02
Sobota, 25 czerwca 2016 · dodano: 01.07.2016 | Komentarze 0
W drugim dniu zaplanowany był odcinek Dranske - Sellin z meczykiem koło 15:00 w Sassnitz. Po śniadanku zanim ekipa się zebrała pojechałem sobie na koniec cypla. Ale po jakiś dwóch kilometrach okazało się, że koniec cypla jest prywatny i dalej się nie pojedzie. Brama. Wróciłem pod hotelik, eskadra właśnie wyruszała w kierunku Cap Arkona.

Zaraz po starcie urwaliśmy się w czterech na przód w kierunku przylądka. Zgubiłem ich ze szlaku bo wjechałem sobie pod sam urwisty brzeg. Jadąc nad samym brzegiem po fajnych singielkach dojechałem w końcu pod latarnie. Tam jeszcze nikogo nie było, więc poszedłem poszukać już jakieś zimne czarne ...Tak sobie sączyłem, zaraz nadjechały zguby, po nich cała reszta. Kiedy zaczynali kończyć napoje, uciekliśmy sobie znowu...w czwórkę. W planach mieliśmy oglądnąć w końcu mecz.






Jako elektryka fascynują nas transformatory..
Uciekliśmy mało skutecznie na przód, bo koło plaży w Glowe doszła nas pierwsza transza. My niesieni falą skusiliśmy się również na kąpiel i ogólne rozleniwienie. Po kąpieli, na promenadzie skonfrontowaliśmy czas i miejsce. Była 13:00, do Sassnitz w wersji najbliższej jakieś 17 km. Więc nie pchaliśmy się jak inni na Jasmund, tylko na landówkę i Czesław prowadził do Sassnitz. Tak do Lidla w Sassnitz na wlocie dojechaliśmy parę minut po 14. Po drodze było parę podjazdów, a i forma nie taka. Kierunek Lidl, zaopatrzenie na mecz i jedziemy szukać Sport Caffe.







14:30 Caffe Sport Sassnitz, Legiony Ulicy u cela..
Legiony Ulicy były u cela, a cel closed...otwarcie koło 18:00 na drugi mecz...o jasna dupa...telefon do Prezesa, a on wcale się tam nie dodzwonił, tylko gadał na odczepnego wczoraj po pijaku. Co robić, co robić. Zjechaliśmy w kierunku promenadki w poszukiwaniu. Wysyłamy w miasto zwiadowców. Brata wysłałem do pobliskiego hotelu, tam coś musi być.....i zaraz telefon....Uratowani, uratowani jak mawiał Max z Seksmisji...Na dole hotelu był Bar, Bar z kurakami, tam telewizor duży i kuraki..i taras na rowerki. Zdążyliśmy na wprowadzenie, zamówiliśmy danie dnia i po piwie dla przyzwoitości. Kiedy zagrali hymn, uroczyście na stojąco do zaśpiewaliśmy. A co sami w lokalu...



Ustaliliśmy, że nie zdradzamy naszej miejscówki. Po chwili wjechały kurczaki i zaczął się mecz. Kurczaki słuszne, jedliśmy całą pierwszą połowę..a po piwo chodziliśmy na taras...do czasu kiedy kolory się zgadzały. W końcu udało się strzelić gola i zapanowała już totalna euforia...Zaczęły dzwonić telefony, aby zdradzić gdzie oglądamy...ale kazaliśmy im szukać w promieniu 500 metrów, nie zdradzając nazwy. Pierwsze niedobitki dotarły w przerwie. Reszta zjeżdżała się aż do karnych. Tym sposobem knajpa wydała coś ze 50 połówek kurczaka...poszli na rekord. Po wygranych karnych krótka euforia...bez demolki lokalu, eksmitowaliśmy się na dół w miasto w promenadę.




Pojeździłem sobie wzdłuż promenadki zjeżdżając z ciekawego mostku wprost pod okręt podwodny brytyjskiej floty. Potem wylaowaliśmy z całym towarzystem pod Netto, kiedy lunął deszcz rzęsiście. Musieliśmy czekać z dobre 20 minut. W końcu jakoś wyruszyliśmy w grupie w kierunnku Sellin, już na skróty bo pora była już troszkę późna.





Skitraliśmy się po zakupach na chwilkę w busie, zostawiając tam aparat. Kiedy przestało padać miesteczkiem wydostaliśmy się w kupie na Sellin. Jechałem w czubie i zaintrygował mnie kolo z Rajdu, który na fullu popylał za busem technicznym dobre 35 km/h. Zainicjowałem solową ucieczkę...za nim ...po dwóch minutach doskoczył brat ...i nie daliśmy mu rady....Jednak po chwili doganiamy jakiegoś innego uciekiniera, który po jeździe w deszczu jak najszybciej chciał się dostać do Sellin. Wystawiliśmy go naprzód, aby ciągnął...pociągnął tylko do Binz...dalej drogi nie znał.
Nam za to spodobało się Binz, bo przestało padać, zwiedziliśmy jeziorko i promenadę. Do Sellin tylko 8 km i wybraliśmy jakiś najkrótszy szlaczek. Najkrótszy okazał się górzysty, ale z atrakcją ...napotkaliśmy Rolada...taką miejscową kolejkę wąskotorową, która zmiotła nas z torów. Jak zjechaliśmy do miasteczka to pojawiła się jeszcze inna grupa i razem udaliśmy się do hostelu. Tam jak zwykle maniana gdzie kto śpi, my dostaliśmy z bratem przydział do dwójki mieszanej z Poznania. Brat się szybko umył i posterował na nocne miasto o molo z resztą. Część zaś oglądała trzeci mecz dnia, z naszym ostatnim pogromcą ...Po meczu dopiliśmy co tam było i grzecznie położyliśmy się spać nie dając się namówić na libacje...





Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 91.70km
- Teren 91.70km
- Czas 06:44
- VAVG 13.62km/h
- VMAX 32.80km/h
- Temperatura 29.0°C
- Kalorie 4312kcal
- Podjazdy 270m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyprawa Rugia - Dzień 01
Piątek, 24 czerwca 2016 · dodano: 29.06.2016 | Komentarze 0
Na pierwszy dzień przewidziany był do przejechania zachodni odcinek wyspy od Straslundu do Dranske, z krótkim pobytem na wyspie Ummanz. Udało się wpakować sakwy do busa i z lekkim bagażem byliśmy gotowi na rozpoczęcie. Jakieś tam foty na starcie i ruszamy. Przejechaliśmy może 500 metrów i stajemy pod Penny...Why...Jeden ze Stargardu na Rowery, temu co noga na rajdach podaje zatrzymał się na lampie. Rozbity rowerek i odwieźli go na obserwacje z podejrzeniem. Resztę drogi spędził w busie, resztę rajdu na elektryku. W końcu udało się jakoś ruszyć i wjechaliśmy na most i na samą wyspę. Na początku wyspy rozpoczęła się seria gum wśród uczestników, czołówka rajdu wymkła na przód, a my zamykamy i zbieramy maruderów i pechowców. Ślad szlaku był...





Tak się snujemy na końcu, stajemy co chwila, nam się nie śpieszy. Obiecaliśmy Prezesowi zamykać przynajmniej do promu. Znowu ktoś tam łapie gumy...jedziemy na końcu. Nagle jakaś 4 cud urody niedzielnych skręca bez powodu w prawo, ani tam znaku, ani tam śladu. Wysyłam za nimi kolegę, aby ich zawrócił....wrócili, nawet się nie odezwali dlaczego tam pojechali, tylko jeden osioł jak mu kazałem jechać z przodu ..coś tam mruczał i się sadził....widać słonko już pod beret weszło plus małe pifo ? Nie dość, że człowiek się stara a tu taki niemiły odzew...(o ten na zdjęciu w sandałkach - osiołek)


Skręcili w drogę w krzaki..

Kolega ich na łączce...
W końcu dojechaliśmy na wyspę Ummanz, a zasadniczo do miejscowości Waase...Było wcześnie, coś koło 10:00 i stado poszło szukać kawy, albo, piwa. Wszystko pozamykane, ale obiecano nam, że się zaraz wszystko wyklaruje. Gówno tam, typische DDR frau najpierw nie wiedziała po ile sprzedawać z kija, potem nie wiedziała za ile, potem nie miała reszty...Moja cierpliwość się skończyła. Trochę godności...nie będziemy się zabijać o zimne piwo za 4 EUR. Pojechaliśmy solo na objazd wyspy, ale w odwrotnym kierunku. Nudna wyspa...W końcu znajdujemy jakąś przy campingową knajpkę i w samotności z cieękim sercem wywalamy 5 EUR na zimne bro i co.. . Ale wypiliśmy za to bez tłumów. Wróciliśmy do Waase, część czekała, część pojechała na wyspę. My zrobiliśmy Brexit do Gingst, najbliższego miasteczka gdzie musiała być "cywylyzacja".




W Gingst uratowani. W jakimś tam sklepiku koło rynku nabywamy po ludzkich cenach 2 bro, 3 wursty, 1 flasche water..za 3,60 ...Obiad był. Po konsumpcji obraliśmy kierunek zgodnie ze szlakiem do Trent..i powoli dotarliśmy na prom jakąś wietrzną szlakową landówkom na Wittower Fahre. Spytaliśmy w budce czy kolo widział jakąś dużą grupę kolarzy, ale nie. Przeprawiamy się z rowerkiem za 2,40 EUR na drugą stronę i czekamy, czekamy...Prom obrócił coś z 6 razy a nikogo nie widać. Z ratownikiem spożyliśmy więc już jedno ciepłe bro..







Tak sobie patrzymy na mapę i na GPS do Deanske mamy 17 km. Więc jedziemy wzdłuż zatoczki...Co chwila wpadamy w jakieś drobne roje muszek, albo innej szarańczy...spuszczamy głowę i kręcimy, kręcimy zabijając po drodze setki milionów owadów. W końcu przebiliśmy się do Wiek.


W końcu zaczeliśmy sobie zweidzanko miasteczka. Zaczęliśmy od kościółka i ryneczka, później promenada i portowa przystań. Naszła nas ochota na wursta więc się skusiliśmy. Czekamy, czekamy na resztę, ale byli dopiero przed promem. Postanowiliśmy więc toczyć się na miejsce noclegu. Zbliżaliśmy się do cyfry 200, żar się leje koło 16...po co się męczyć...swoje zrobimy...Mamy rajdowe 200 w sezonie w 24 h..

W Wiek przywitała nas miejscowa orkiestra..

Kościołek św. Grzegorza na szlaku ceglanego gotyku...może kiedyś..




Trup ścielił się gęsto..


Pokrzepieni wu and bro...jedziemy, mijamy szkółkę dla narciarzy z żaglem...kittersów...ciekawe. Mijamy jescze jakąś przystań i lądujemy na przedmieściach miasta u stóp Normy. Myślę zrobimy zakupy odrazu na wieczorną integrację...walimy w drzwi ...open the door...ta...otwarcie uroczyste w poniedziałek...odpuściliśmy. Szukamy ulicy z noclegiem, a Czesław gada, że właśnie jesteśmy na jej początku...Jedziemy, jedziemy i ukazuje się nam młodzieżowy hostel...otwarty, a w nim nikogo...nikogo. Postawiliśmy rower i poszukaliśmy toileta aby w końcu sobie usiąść. Po wyjściu zjawił się menago i właściciel przybytku.







Od gościa zdobyliśmy klucze..do pokuju 6 osobowego, zrzuciliśmy bety...zagadaliśmy o interesach ...i cenach lokali...zapytaliśmy o sklep..Mówi Norma...byliśmy...ta z tyłu jest jescze stara w trakcie przenosin. Więc mieliśmy jeszcze trochę sił i wróciliśmy się po prowiant na wieczór...miał być grill. Po powrocie udało się wykąpać, w końcu ręcznik był na pokładzie ..i czekaliśmy na resztę pościgu. Koło 17 dojechał jeden z tych co razem żeśmy zamykali rajd...miał więcej na liczniku o jakieś 50 km...(grupa szosowa). Za 30 minut dojechała reszta i zaczął się korowód kto gdzie śpi...My byliśmy panami sytuacji i szybko dokoptowałem trójkę.


Kiedy inni się myli i szykowali na grilla, nasz pokój poszedł na plażę celem zatopienia pierwszych ubotów. Plaża kamienista...o kąpieli nie było mowy. Posiedzieliśmy trochę topiąc ubooty. Wróciliśmy akurat na rozpoczętą integrację. Integracja była bardzo wylewna...dobrze, że koło 23 zgoniła ich do lokalu obfita burza. Nie łaziliśmy po ośrodku, nie biliśmy młodzieży holenderskiej. Zdobyliśmy za to informację, gdzie oglądamy jutro mecz: 15:00 Caffe Sport Sassnitz....wszystko załatwione...


Zestrzelony wodnopłat przez dzielną załogę...w dłoniach końcówki torped...cola z czymś tam jako bazą.. podkład był..


Fragmenty trasy:
Kategoria Rajdy rowerowe
- DST 114.00km
- Teren 114.00km
- Czas 06:47
- VAVG 16.81km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 3464kcal
- Podjazdy 428m
- Sprzęt GIANT CROSS K1
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyprawa Rugia - Prolog
Czwartek, 23 czerwca 2016 · dodano: 28.06.2016 | Komentarze 3
Wybraliśmy się na 3 dniowy rowerowy rajd Dookoła Rugii organizowany przez szczecińskiego Gryfusa. Do Straslundu miejsca startu wybraliśmy się trochę inaczej. Postanowiliśmy tam dotrzeć rowerkiem wybierając niemieckie szlaki wzdłuż wybrzeża. Naszym miejscem startu było Świnoujscie. Inna grupa startowała ze Szczecina na noc. Reszta koło godziny 4 rano wyjechała autokarami ze Szczecina. My na miejsce startu koło dworca w Straslundzie byliśmy koło 6:30 rano w piątek. Zaraz po nas przyjechała szczecińska grupa rowerowa, a po niej autokary. W sumie było nas około 70 osób.
Tak zapakowany zjawiliśmy się koło 20:30 na Goleniowskim dworcu. Bilet kupiony po raz pierwszy w życiu przez internet za całe 24,10 PLN. Były propozycje jechać ze szczecińską grupą, ale skład szosowych harcowników lekko porażał. Zresztą jechali bez sakw a ja nie mogłem wcześniej ich przekazać do busa. W pociągu była za to dwójka poznaniaków, którzy mieli zamiar jechać na Hel. Na Helu byliśmy, na szlaku tylko do Kołobrzegu ale słuchali opowieści jak to jest dalej. Z ciekawostek można dodać temperaturę, która koło godziny 22, była na ciekawym poziomie. Zapowiadała się upalna noc.

Z pociągu wypakowaliśmy się na prom, przeprawiliśmy się na wyspę i posterowaliśmy sobie na promenadę, miejsce ostrego startu.
W czwartek na promenadzie tłumek, nie pozwalał się rozpędzić więc odbiliśmy trochę do szosy na Ahlbeck. Zaraz w Ahlbecku wróciliśmy na szlak. Do Wolgastu mieliśmy zamiar dostać się niemieckim Ostseekuste czyli szlakiem walącym do Flensburga. Kiedyś tam dojedziemy. Mijaliśmy powoli rozświetlone niemieckie promenady bez zapłaty za Kurtax (skandal). Pachniało Europą przed Brexitem....Przemknęliśmy przez Heringsdorf i Bansin i wjechaliśmy w leśne lekko pagórkowaty odcinek do Uckeritz. Imprez nie było, Niemce jakoś spokojnie biwakują..



Pod Zempin zrobiliśmy sobie lekką pauzę na jakimś szlakowym rondzie. Przejechaliśmy przez Zinnowitz i w Transseheide naszła nas myśl...a może się wykąpać. Zatrzymaliśmy się koło planu plaży z rodzajami zejść. Nie interesowały nas plaże dla tekstyli i tych z pieskami. Na końcu plaży są stanowiska FKK...(ktoś podpowie rozwinięcie skrótu plaży dla naturystów ?). Dojechaliśmy do zejścia 9H1, przepchaliśmy przez piach rower i za wydmami zostawiliśmy go na światełkach...aby widzieć gdzie wrócić. Stał na plaży kosz, na który zrzuciliśmy wszystko...i myk do wody, która wedle obietnic miała koło 17 stopni. Dało się trochę popływać, w końcu nikt nas nie gonił. Wypluskamy i wytarty wróciliśmy po rowerek i nie bez trudu wypchaliśmy go z piaszczystej plaży. Na szczęście piasek nas nie zasypał.





Spóźniliśmy się na imprezę..
Z Transseheide rzut beretem i jesteśmy w Wolgaście. Planowaliśmy na godzinę 1, a była już prawie 2. Wolgast spał, a my po zakazach przedostaliśmy się na wylot miasta. Akurat była stacja. Stacja otwarta...przez szybkę zamawiamy ein beer...a zmęczony sprzedawca przynosi mi Bilda...myślałem że padnę ..trzeba szlifować niemiecki , czy co. Bilda przeczytaliśmy pod samolocikiem.

Za Wolgastem zamierzaliśmy sobie skrócić, nie jechaliśmy do góry szlakiem a pojechaliśmy L26 na Kemnitz, tak zaoszczędziliśmy prawie 20 km..Nocą nawet bundeslandówki jakieś pustawe. Nagle coś z tyłu miga...miga niebiesko...odwracamy się ...dopadli nas..policaje...pewnie się dopatrzyli łamania przepisów...nagle migający samochód skręca przede mną w prawo.....o żesz ty ...karetka zapierdalała...Jak się później okazało wg relacji szczecińskich szosowców coś się potłukło na A20...bo policja objazdy im robiła.
Dotarliśmy do Kemnitz odnaleźliśmy szlak, który tu dobijał. I przed świtem byliśmy na przedpolach Greiswaldu.. Fajnie zaczęło się przejaśniać..lampy na 1/2 i jedziemy wzdłuż kanału mijając z boku miasto. Na końcu miasta oczywiście wizyta na tankstelle...Czas był dobry bo na powiatówkach trochę nadrobiliśmy. Wysłaliśmy SMS do brata, który odpisał, że się ładują do przyczep i autokarów w Szczecinie. Znaczy już nas nie dojdą...W Greisfwaldzie mieliśmy się spotkać z szosonami ale ich nie było widać. Zresztą szlak szedł dalej równolegle.



Odcinek do Straslundu to przeważnie drobny bruczek...lekko upierdliwy , bo nic tutaj nie wymyślisz. Tak się ciągniemy w oczekiwaniu kiedy przeleci grupa szosowa...ale do skrętu w pola i jumbo (ale jakie płaskie) przed Straslundem nie było ich widać. W końcu zamajaczyły nam budynki jakiegoś magazynu i dobiliśmy do tablicy. Odpaliliśmy nawigację i Czesław wskazał jakieś 6 km do Passage Am Banhow, czyli miejsca startu na Rugię. Jechaliśmy już wg wskazać Osmanda i pod dworzec PKP dotarliśmy punkt 6:30. Sukces byliśmy pierwsi... pokręciliśmy się wkoło pasażu i dworca, gdzie po około 15 minutach wpadła szosowa ekipa...Dystans 164 km, średnia 24 km/h, u mnie gdzieś koło 18 km/h...sakwy ważyły..









Rowery Gryfusa już były..

Chcieliśmy pokręcić się jeszcze po mieście, ale szły plotki, że autobusy zaraz będą. Zjawiła się więc cała banda za jakieś 20 minut. Zaczęło się wypakowywanie, przygotowanie. My rozpoczęliśmy jakieś małe śniadanko...brat z Polski przywiózł puszeczkę i czekamy na oficjalne rozpoczęcie Rajdu i jakieś tam zagajenie.
My za to zaliczyliśmy planowaną na drugi dzień część szlaku wrześniowego rajdu.
Kategoria Rajdy rowerowe